Wczoraj 29 czerwca około godziny 17 bydgoscy strażacy brali udział w wyjątkowej akcji. Na drzewie przy ulicy Wrocławskiej utknął kot. W akcji ratowania zwierzęcia brali udział strażacy dwóch jednostek. Niezbędne okazało się też użycie specjalnej drabiny na wysięgniku.
- Wracałam akurat do domu ulicą Jagiellońską, gdy ujrzałam w lusterku dwa wozy strażackie - mówi pani Agnieszka, Czytelniczka "Pomorskiej". - Pędziły jak szalone. Kierowcy pośpiesznie ustępowali im drogi, bo przypuszczali, że strażacy pędzą do jakiegoś poważnego wypadku. Gdy okazało się, że chodzi o kota na drzewie, wściekłam się. Czy strażacy w ogóle mają prawo przekraczać prędkość i jeździć na sygnale na takie interwencje. Przecież taki rajd zawsze stwarza jakieś zagrożenie na drogach.
Na miejscu akcję obserwował z kolei Radosław Zieliński: - Pod drzewem nad Kanałem Bydgoskim stały dwa wozy strażackie. Jeden był nawet wyposażony w drabinę z wysięgnikiem. A gdyby w tym samym czasie w innym miejscu miasta wybuchł jakiś poważny pożar? Czy nasza straż jest tak dobrze wyposażona, ze dysponuje kilkoma takimi specjalistycznymi wozami? Uważam, że właściciel, który nie upilnował swojego kota, powinien zapłacić strażakom za tę interwencję.
- Kot został uratowany - mówi Marianna Banach, oficer dyżurny Państwowej Straży Pożarnej w Bydgoszczy. - Reagowanie na podobne sygnały jest naszym obowiązkiem. Po prostu nie możemy odmówić człowiekowi, który dzwoni do nas z podobnym sygnałem. W końcu kot jest żywym stworzeniem.