Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Styczeń 1945 - w Bydgoszczy radość mieszała się ze strachem

Jolanta Zielazna, [email protected]
Wełniany Rynek, styczeń, 1945 - taki widok oglądali z okien mieszkańcy
Wełniany Rynek, styczeń, 1945 - taki widok oglądali z okien mieszkańcy repr. z książki Łukasza Nadolskiego, Arkadiusza Ka
Przed 68 laty bydgoszczanie wypatrywali wojsk polskich i radzieckich. Czekali na wyzwolenie spod niemiekciej okupacji.

Armata na Wełnianym Rynku

Wełniany Rynek, 24 stycznia 1945 r., powitanie żołnierzy 1 Armii Wojska Polskiego
Wełniany Rynek, 24 stycznia 1945 r., powitanie żołnierzy 1 Armii Wojska Polskiego Repr. z "Historia Bydgoszczy 1939-1945"

Wełniany Rynek, 24 stycznia 1945 r., powitanie żołnierzy 1 Armii Wojska Polskiego
(fot. Repr. z "Historia Bydgoszczy 1939-1945" )

Mieli wtedy po kilka-kilkanaście lat. Jak zapamiętali styczeń 1945 roku i następne tygodnie? Kilkoro bydgoszczan opowiada czytelnikom "Albumu bydgoskiego" wspomnienia z tamtego czasu.

Barbara Bała, wówczas Wawrzyńczak i Monika Witkowska (wtedy Pankau) są rówieśniczkami (1930 r.). Przed wojną chodziły nawet do jednej klasy. Obie mieszkały przy Wełnianym Rynku (Wawrzyńczaków przesiedlili tam Niemcy w czasie okupacji).

Benon Brzezicha (1928 r.) mieszkał na Szwederowie. W styczniu 1945 r. widział wojska radzieckie wkraczające do miasta od strony Szubina.

Teresa Zalewska (1936 r.) miała wówczas 8 lat, nazywała się Bednarowicz. Niewiele pamięta. Za to kilka tygodni później rozegrały się wydarzenia dla niej dramatyczne.

Przebieg walk o Bydgoszcz szczegółowo opisali historycy. Trwały kilka dni, Niemcy bronili się zaciekle. Ale bydgoszczanie oglądali to z innej perspektywy.

Barbara Bała i Monika Witkowska pamiętają, że koło 20 stycznia w mieście było zamieszanie. Mieszkańcy chronili się w piwnicach. Bydgoszcz nie została wyzwolona jednego dnia. Dopiero 24 stycznia wojska polskie i radzieckie zajęły południową część miasta - do Brdy.

Zobacz też: Inscenizacja historyczna w Bydgoszczy. Wojska polskie wkroczyły na Stary Rynek [zdjęcia]

- Na Wełnianym Rynku Rosjanie rozstawili wozy, palili ognisko, piekli kartofle - wspomina pani Monika. - Od strony apteki stały namioty.

Barbara Bała wspomina, że wojska wkraczające od ulicy Kujawskiej rozlokowały się m.in. na ich podwórku, Wełniany Rynek 11. Wciągnęli tam wóz drabiniasty. Leżało na nim ciało radzieckiego dowódcy, który zginął w czasie walki. W kamienicy ulokowała się też orkiestra wojskowa. Na rynku stała armata. - Gdy już całe miasto było wolne, pochowano tego dowódcę z honorami na placu Wolności - opowiada pani Barbara. - Przez miasto odprowadzała go orkiestra, ta sama, która stacjonowała u nas. Na plac zaciągnięto też armatę z Wełnianego Rynku.

Jedzenie wyciągane z ognia

Benon Brzezicha w okolicach 20 stycznia 1945 roku pracował jeszcze przymusowo w firmie budowlanej, stacjonowali w Brzozie. Przydzielono go do pomocy geodecie, z którym pojechał do Trzcińca, wytyczać nowy szlak. Pociąg z Bydgoszczy był już zapchany przez wyjeżdżających Niemców. W każdym razie w Trzcińcu ludzie już wiedzieli, że Rosjanie są we Włocławku i idą na Inowrocław. Wszyscy się cieszyli, ze gehenna się skończy!

W Brzozie zasiedzieli tam Niemcy prosili (!) Polaków o pomoc w pakowaniu dobytku, zabijaniu świń (dzielili się połową mięsa). W niedzielę 21 stycznia Benon wrócił do Bydgoszczy, zaopatrzony w masło, chleb i - co najważniejsze! - buty. - Szliśmy pieszo, był duży śnieg i mróz, ale pięknie świeciło słońce.- wspomina pan Benon. - Dochodzimy do Bydgoszczy, a tam już były gniazda karabinów maszynowych ustawione.

No i czekali na wyzwolenie. - Pierwsi Rosjanie od strony Szubina weszli 23 stycznia. Dziwiliśmy się wszyscy, dlaczego z tej strony podchodzą? Jechali konno, co też było dużym zaskoczeniem - opowiada Brzezicha.

Nieco później ze starszym bratem wybrali się na plac Poznański. Zobaczyli dużo rosyjskich taborów. - Bardzo dużo ich stało, wszystko upchane z sianem dla koni. To świadczy, ile konnicy było.

Benona jeden z Rosjan zawołał między wozy. Spodobały mu się skórzane rękawice, które chłopak miał założone. Zabrał je. - Dał mi damskie, ażurowe - śmieje się pan Benon. - W tym dniu już wiedzieliśmy o nich wszystko.

Wspomina, że po drugiej stronie Brdy trwały walki. Niemcy bronili się w Teatrze Miejskim, rzeźni, dyrekcji kolejowej.

Kilka dni później, gdy całe miasto było już wolne, bracia poszli na ul. Marszałka Focha, gdzie paliły się wojskowe magazyny. Poszli, bo dowiedzieli się, że ludzie różne rzeczy z ognia wyciągają.

- W tych magazynach Niemcy mieli bardzo dużo żywności. Budynki stały od ulicy Karmelickiej do zakola Brdy. Trwały jeszcze pożary, ale już mniejsze. Masa ludzi tam była! - opowiada pan Benon. Mieszkańcy brali z sobą jakieś haki i wyciągali z ognia puszki. - Do domu jakieś 20-25 puszek przynieśliśmy - jeszcze dziś cieszy się bydgoszczanin.

Pomoc przyszła za późno

Jedno z ostatnich zdjęć Tereni Bednarowicz z mamą, Władysławą. Zrobione podczas okupacji w przydomowym ogrodzie.
(fot. archiwum domowe)

Teresa Zalewska ma najsmutniejsze wspomnienia. Wkroczenie wojsk do miasta pamięta mało. - Miałam wtedy 8 lat - usprawiedliwia się. Zapamietała jednak, że radzieccy żołnierze wpadali do domu, plądrowali po szafach, zabierali wełniane skarpety i ciepłą odzież.

Najtrudniejsze dla niej dni nadeszły później, w lutym. Była tylko z mamą, bo ojciec nie wrócił z robót przymusowych.

6 lutego na Kujawską 14-20 - domy stały razem w głąb od ulicy - wpadli radzieccy żołnierze. - Mama uklękła i modliła się przed obrazem św. Andrzeja Boboli. Obok mieszkała ciocia z małym synkiem. Opowiadała później, że jakaś siła ciągnęła ją, by schowała się do bunkra na podwórku - pani Tereni drży głos, gdy przywołuje te wspomnienia.

Żołnierze weszli najpierw do nich. - Mama powiedziała do mnie: Dziecko, leć szybko do wujka na Sieradzką, żeby przysłał tu jakąś pomoc. Pamiętam, jak dziś, że miałam paputki wyplatane ze słomy, była taka plucha i miałam całe nóżki mokre. Jak dobiegłam do wujka i powiedziałam, że mama przysłała mnie po pomoc, wujek wziął rower i pojechał do kujawskiego lasu.

Co działo się w domu - Terenia dowiedziała się później od sąsiadki, pani Boguckiej.

- Jak weszli do mamy postawili ją pod piec i puścili w nią całą serię. Od nas poszli pod "16". Tam była wdowa, zabili ją tak samo, jak mamę. Stamtąd poszli do kolejnego domu, pod "20". Pani Bogucka miała na ręce najmłodszego synka i ją już też chcieli zastrzelić. Wtedy wpadło dowództwo, zgarnęli żołnierzy do gazika i odjechali. Pomoc przyszła w porę i kobieta przeżyła - pani Teresa na te wspomnienia płacze do dziś. - Mama... W domu były dwa wyjścia, dlaczego ona nie wyszła?

Przymusowe kopanie rowów

Pierwsze dni po wkroczeniu wojsk polskich i radzieckich były bardzo trudne. Brakowało żywności, przed piekarniami stały bardzo długie kolejki po chleb. Nie było opału, mieszkańcy błyskawicznie rozdrapali węgiel ze składnicy na roku Focha i Kordeckiego.

W lutym Rosjanie zabierali młodych mężczyzn do kopania rowów. Wśród nich był Benon Brzezicha. - Chyba koło połowy lutego dwóch rosyjskich żołnierzy z milicjantem przyszło do domu, kazali wziąć łopatę i z nimi iść.

Zebrali grupkę, zaprowadzili do parku przy Wrocławskiej i Nakielskiej. - Tam już było sporo ludzi. Kazali nam kopać rowy strzeleckie - wspomina Brzezicha. - Rosjanie obawiali się, że od strony Nakła Niemcy mogą jeszcze na ich uderzyć.

Ziemią była zmarznięta, z trudem poddawała się kilofom. Na drugi dzień większość do kopania już się nie stawiła. Rowy jednak były wykopane. Pan Benon pamięta, że widział je, gdy kilka tygodni później przechodził tamtędy.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska