Już po naszych publikacjach Szpital im. Jurasza po raz kolejny usiłował wywieźć pod Warszawę niewygodnego pacjenta. - Nie wiem, co mam robić, ale nie oddam brata w ręce człowieka, który był karany za znęcanie się nad pensjonariuszami - zadzwonił do redakcji zrozpaczony Jacek Borkowski.
Kamienica
Józef Borkowski pracował w bydgoskich ZNTK, ale przed laty wykryto poważne problemy z żołądkiem. Uznano, że nie jest zdolny do pracy, dostał więc rentę, a później emeryturę. - Żył jak chciał - wspomina brat. - Czasem pozwalał sobie pomóc, później znowu znikał.
Józef miał pokój w prywatnej kamienicy. Niedawno właściciel sprzedał jednak nieruchomość i lokatorów wysiedlono.
Na przełomie roku Józef przestał się pojawiać u rodziny, nie odwiedził brata nawet w święta Bożego Narodzenia. Przyszedł dopiero w styczniu. Wówczas przyznał się, że mieszka na klatce schodowej.
Jacek Borkowski: - Zatrzymałem go w domu, wykąpałem, ubrałem. Tyle, że u nas nie ma już miejsca w domu - musieliśmy rozkładać materac w przedpokoju, żeby Ziutka gdzieś położyć. Przyjęli go do schroniska na Fordońskiej.
Wizytówka
Po miesiącu do Borkowskich zadzwonili ze schroniska, że brat zemdlał, karetka odwiozła go do szpitala. - Pojechałem, brat leżał już nieprzytomny - relacjonuje Jacek Borkowski. - Stan był ciężki, bo gdy już wyszedł z zapalenia opon mózgowych, dostał zapalenia płuc.
Gdy chory zaczął sam oddychać, przeniesiono go z intensywnej terapii na kardiologię, gdzie przebywał dwa tygodnie. - Nie było szans, żebyśmy mogli zająć się Józefem, bo oboje z mężem pracujemy do późnego wieczora, tymczasem on potrzebuje pomocy w każdej życiowej czynności. Nawet picie przez słomkę idzie mu ciężko. Lekarz powiedział nam, że przenoszeniem chorych do domów pomocy zajmuje się pani socjalna - mówi Arleta Borkowska, żona Jacka. - Dostaliśmy od tej pani różne adresy, ale jednocześnie wręczyła nam wizytówkę Fundacji Braci św. Brata Alberta. Powiedziała, że wszędzie trzeba czekać pół roku, a nawet rok, a tam miejsce jest od razu. Uspokoiliśmy się, bo na wizytówce było ładne zdjęcie i nazwa też budziła zaufanie.
Szwagierka kupiła wszystko, co mogło być potrzebne Józefowi w domu opieki: - Tłumaczyłam - Ziutek, pojedziesz tam na krótko, a my za miesiąc-dwa znajdziemy ci jakiś ośrodek bliżej Bydgoszczy, żeby cię odwiedzać.
Transport miał być w piątek, ale akurat nie było wolnej karetki, w sobotę też się nie udało, więc termin wyznaczono na poniedziałek. - Moja mama odebrała telefon - denerwuje się Arleta Borkowska. - Przekazała mi, że dzwonił jakiś ksiądz z pytaniem o pieniądze. Wzięłam od mamy numer i oddzwoniłam. Ksiądz uspokajał, że nie ma problemu, w każdej chwili można przyjechać i spotkać się z chorym. No i zapewniał, że opiekę chory będzie miał bardzo dobrą.
Zaraz po telefonie, SMS od księdza dostał Jacek: "Przesyłam pani numer konta. Proszę przesłać całą emeryturę i jeśli zostało z marca, proszę też przesłać, bo trzeba wykupić leki". Jeszcze brat nie wyjechał, a już żądanie pieniędzy!
Jacek uruchomił komputer, wpisał nazwę zakładu w Działach Czarnowskich: - Byłem w szoku, po lekturze wszystkich tych artykułów.
Arleta Borkowska: - Dzwoniłam do kilku innych zakładów, wspominałam o Działach Czarnowskich. Okazało się, że są sprawa jest dobrze znana w środowisku.
Mam nad sobą organy
Borkowski zrobił wydruki artykułów i zaniósł je do szpitala. Poprosił o rozmowę z dyrektorem: - Od ósmej rano pilnowałem, żeby karetka nie wywiozła brata pod Warszawę.
Spotkanie z zastępca dyrektora do spraw lecznictwa, Maciejem Foczpaniakiem, zupełnie go przybiło. - Dyrektor powiedział, że jeśli nie odbierzemy brata, za każdy dzień pobytu w szpitalu będziemy musieli zapłacić 800 zł - oburza się Borkowski. - Dodał, że dziennikarze nie zawsze piszą prawdę, a ksiądz N. w świetle prawa jest kryty - ma zgłoszoną działalność i aktualny KRS. Powiedział, żebym z pretensjami jechał do wojewody mazowieckiego, który wpisał jego zakład na listę.
W rozmowie z "Pomorską" dyrektor Foczpaniak podtrzymuje swoje stanowisko: - Nic nie zwalnia mnie od przestrzegania prawa - twierdzi. - Jeżeli nie będę trzymał się ustawy o działalności leczniczej, zostaną pociągnięty do odpowiedzialności. Mamy nad sobą kilka organów, które kontrolują jak wydawane są pieniądze. - Czy reklamując prywatny ośrodek, który nie ma nawet umowy z NFZ, szpital zachowuje się etycznie?
- Moim zadaniem jest znaleźć ośrodek, żeby szpital nie był zmuszony wystawić pacjentowi rachunku za pobyt. To, że NFZ nie chce finansować większej liczby zakładów opiekuńczo-leczniczych jest niezależne od nas.
- Wysłałby pan do tego ośrodka własnych rodziców?
- Nie, bo zostałem tak wychowany, że mam świadomość, że obowiązek opieki nad starymi rodzicami spoczywa na mnie.
- Ale pan ma do dyspozycji dyrektorska pensję.
- To nie zmienia faktu, że nie mam podstaw kwestionować ustalenia wojewody mazowieckiego.
Po co szum?
Po naszej interwencji, szpital zrezygnował z pomocy podwarszawskiego ośrodka. Obiecał Borkowskim, że poszuka miejsca w pobliskich zakładach.
Borkowscy odebrali SMS od Marka N., właściciela ośrodka w Działach Czarnowskich (cały czas podającego się za księdza): "Witam, nieaktualny jest przyjazd pana w dniu dzisiejszym. Po co pani robi szum, skoro ma niski dochód".
Czytaj e-wydanie »