W każdym większym mieście działają takie instytucje. W samej Bydgoszczy jest ich pewnie 5.
Do biura matrymonialnego przychodzą osoby, które nigdy nie były w związkach albo którym te związki się nie udały. - Są to zazwyczaj panie po 50-tce lub starsi panowie - mówi Alicja Tucholska, która prowadzi biuro matrymonialne "Serce" na bydgoskich Bartodziejach. - Najrzadziej zjawiają się u mnie młodzi ludzie. Oni wolą czaty i portale randkowe w internecie.
Interes się kręci
Kto może prowadzić biuro matrymonialne? Właściwie każdy, w ramach działalności gospodarczej. Nie ma zawodu "swatka", tu bardziej chodzi o predyspozycje. Pani Alicja na przykład jest germanistką, zanim przeszła na emeryturę, była wykładowcą. Inni prowadzący biura są z zawodu magistrami marketingu i zarządzania, politologami albo mają skończone liceum ogólnokształcące.
Bez usług towarzyskich
Zazwyczaj nie są speszeni, gdy przekraczają próg biura. - Od razu przestrzegam: to nie jest agencja towarzyska, tylko poważna instytucja. Tu się szuka partnera na całe życie, a nie na skok w bok czy jedną noc - mówią swatki.
Ankieta na dobry początek
Każdy, kto przychodzi do swatki, musi okazać dowód osobisty i wypełnić ankietę. W niej są rubryki dotyczące wyglądu, wykształcenia, zawodu, pozycji materialnej, zainteresowań. Klient opisuje swoją pozycję i oczekiwania wobec osoby, którą chciałby poznać.
Im więcej, tym lepiej
- Na podstawie tego kwestionariusza dopasowuję klientów. Bez zdjęcia się nie obędzie, każdy chce widzieć, jak wygląda potencjalny partner czy partnerka - mówi Tucholska. - Im więcej danych szczegółowych podanych w ankiecie, tym lepiej. Miałam na przykład klienta, który w rubryce zawód wpisał: budownictwo. Nie wiadomo jednak, czy był murarzem, czy szefem przedsiębiorstwa budowlanego. Panie, które były zainteresowane spotkaniem z nim, też nie wiedziały. I ze spotkania najczęściej rezygnowały.
Stówka za szukanie
Zanim prowadzący instytucję zacznie szukać połówki dla klienta, ten musi wpłacić 100 lub 150 złotych. Niektórzy mają pretensje, że takie usługi powinny być za darmo. Inni proponują: zapłacę tylko 15 złotych, a pani da mi namiary tylko na jedną osobę, dobrze?
Większość wpłaca. No i zaczyna się szukanie. Swatka sprawdza ankiety i dopasowuje osoby. Potem dzwoni do zainteresowanej i zainteresowanego i opisuje ich nawzajem. Jeśli zgadzają się na spotkanie, podaje i jej, i jemu numery telefonów. Gdzie się spotkają, to już ich sprawa.
Reklamacje
Mężczyźni są bardziej pewni siebie. - Uważają, że spodobają się każdej kobiecie. Jeśli idą na randkę i nie spodobają się wybrance, często mają pretensje do mnie - przyznaje prowadząca "Serce". - Tak było choćby z niskim, tęgim panem, łysym, bez zębów.
Z kulturą na bakier
Swatki mają czasem powody do śmiechu. - Jeden z panów, 75-latek, po kilku operacjach, wobec mnie był bardzo szarmancki, kulturalny. Kiedy umawiał się jednak z paniami, już taki grzeczny nie był. Jednej powiedział wprost, że lubi seks. Zapytał, czy ona też. Drugiej zaproponował, żeby do niego przyjechała na pierwszą randkę, bo mu się z domu nie chce wychodzić.
Nie do wiary
Inna swatka wspomina: - Klientka, ateistka, złożyła u mnie reklamację, bo umówiła się z mężczyzną, który wciąż opowiadał jej o oazach, pielgrzymkach i spotkaniach z duszpasterstwa. W sumie moja wina. W ankietach nie pytałam o stosunek do wiary.
Inny przypadek: para, "zeswatana" przez biuro, spotykała się przez kilka miesięcy. Gdy się rozstała, on przyszedł do prowadzącej placówkę po… zwrot pieniędzy.
Przeciwieństwa się przyciągają
Był też pan po 50-tce, z wykształceniem podstawowym, 160 cm wzrostu, waga -90 kilogramów. Koniecznie chciał się spotkać z 20-, no może 25-letnią kobietką, najlepiej studentką. Mówił, że szuka takiej, bo… przeciwieństwa się przyciągają.
Swaty zakończone sukcesem
Większość biur może pochwalić się sukcesami, czyli kojarzeniem par. Są placówki, które dostają zaproszenia na ślub. Potem pary przysyłają zdjęcia swoich dzieci albo fotki ze wspólnych, rodzinnych już, wakacji.
Bez happy endu
Nie każde małżeństwo kończy się happy endem. - Miałam parę, która dzięki mojemu działaniu, stanęła na ślubnym kobiercu. Po pięciu latach kobieta wróciła do mojego biura, bo rozwiedli się. Już szukam jej innego partnera.
Czytaj e-wydanie »