- Rozpoczął się karnawał, czas wesołości i zabaw. Jak to drzewiej wyglądało w Okalewku. Ludziska inaczej niż obecnie przeżywali ten okres?
- Jak przyszedł karnawał, były rozmaite zabawy i hulało się co sobota. Te zabawy były dla wszystkich, dzieci i starszych w remizie. Najpierw dla najmłodszych, później dla dorosłych. Ale jeszcze wcześniej, przed wojną ludzie schodzili się w swoich domach i tam hulali. Głównie u tych gospodarzy, co mieli większe izby. U nas, to najczęściej odbywały się u Szawińskich. Ludzi się schodziło sporo, nie tylko z samego Okalewka, ale z innych wiosek. Sąsiedzi i znajomi.
- Ludzie przynosili coś ze sobą na te karnawałowe spotkania? Kobiety jakieś dobre jedzenie, panowie buteleczki z rozweselającym płynem?
- Chłopy jak mieli co, to pewnie! Ale jedzenia nikt nie stawiał. Nikt specjalnie o to nie zabiegał. Najważniejsza była chęć do zabawy i dobry humor. No i muzyka przygrywająca do tańca. A muzykanci wcale nie byli byle jacy, bo grali w kilka osób. Na akordeonie, trąbce, skrzypkach, perkusji. Tańczyło się poleczki, walczyki, fokstroty, oberki, kujawiaki. A oberka to niektórzy tak umieli, że jak postawili na głowie szklankę wody, to nie spadła podczas całego tańca. Za młodu sama bardzo lubiłam tańce, nie opuściłam żadnej zabawy. Wystarczyło że kot zagrał na ogonie, a mnie już nogi same ruszały w tany. Jak mąż nie chciał iść, to szłam z mamą bo ona też była taka tańcownica. I nieważne z kim się tańcowało, byle było wesoło!
- Podobno po domach nie tylko wieczorki tańcujące się odbywały...
- Teraz to wszystko jest w tych telewizorach. A my robiliśmy sobie przedstawienia. Pewien nauczyciel ze szkoły w Okalewku prowadził wiejskie teatrzyki. Brał rozmaite utwory z książek. Pisał dla każdego rolę, której trzeba było się na pamięć wyuczyć. Te sztuki, cośmy odgrywali, były przeważnie śmieszne. Ja grałam razem z Antkiem Brdakiem. Ale też mówiłam z pamięci monologi, bo też pamięć miałam przydobrą.
Te nasze przedstawienia można porównać do dzisiejszego kabaretu. Ludzie strasznie się garnęli do tych występów, dorośli i dzieciaki też. Bywało, że z przedstawieniami jeździliśmy po innych wsiach, na przykład do Okalewa. Później, już po wojnie, strażacy zaczęli pomagać w organizowaniu zabaw i spotkań towarzyskich. Kiedyś być strażakiem to był honor i chłopcy garnęli się do tego. A teraz młodzi zamiast jakiejś poczciwej organizacji tylko te dyskoteki mają. Szkoda też, że nie ma dawnego Koła Gospodyń Wiejskich. Sporo kobiet do niego należało i działało.
- Jak wyglądały w dawnym Okalewku zwyczaje karnawałowe?
- Wesoło! Zaczynało się już w sylwestra. Ludzie niesamowite zbytki sobie robili. Wozy z obejść wyprowadzali w pobliże stawku na końcu wsi, zatykali kominy, furtki zdejmowali. Okna smarowali specjalną pastą zrobioną z popiołu, bywało że i farbą malowali. Takie okna domyć nie było łatwo. A u mnie, jak jeszcze mieszkaliśmy w starej chacie, to tak zrobili...W sylwestrową noc wsadzili karpę do komina, drzwi zakietowali z zewnątrz łańcuchem. Nie mogliśmy w piecu napalić i wyjść z domu. Dopiero po południu sąsiad nas uwolnił. Ale to były takie zbytki, z jakich wszyscy się śmiali i nikt się nie obrażał. Dzisiaj by to nie przeszło i pewnie na sądach się skończyło.
- Kolędnicy chodzili po wsi?
- A pewnie! Najbardziej, jak karnawał się schodził. Nazywali to przedzapuście i szalone ostatki. Ludzie się przebierali rozmaicie i chodzili po domach z obręczą. Tańcowali i brali do środka obręczy głównie gospodynię. W tej gromadzie była baba z dzieciakiem, czyli taką lalką i z dziadem. Jak się odbywał taniec z obręczą, to oni po kątach się rozglądali i co się dało podkradali. Co cenniejsze na wierzchu lepiej było wcześniej schować. Kolędników prowadził chłop na koniu. Ten koń był na kiju, z przodu łeb z tyłu miał ogon. Trzy ostatnie dni karnawału naprawdę były szalone. Bawiliśmy się bardzo wesoło do północy ostatniego dnia. Potem wszystko milkło, kończyło się. Przychodził popielec, a razem z nim wielki post. Ale to już temat na kolejną, późniejszą opowieść...