W tym roku po raz pierwszy w Toruniu do wygrania jest 50 tys. dolarów. To oznaczało najazd tenisistek z drugiej setki rankingu światowego (będzie ich aż 18), a więc już bezpośredniego zaplecza światowej czołówki. Bella Cup ma trochę pecha do terminu. Pod koniec czerwca każda tenisistka marzy o Wimbledonie, jest jeszcze konkurencyjny turniej we włoskim Cuneo, gdzie czeka 100 tys. dolarów. W innym wypadku zapewne już w tym roku zobaczylibyśmy w Toruniu zawodniczki z pierwszej setki światowego rankingu.
Grają, żeby skoczyć
I tak jednak nikt z organizatorów nie narzeka. Pierwsza zawodniczka na liście turnieju głównego zajmuje obecnie 113 pozycję w światowym rankingu, a ostatnia zakwalifikowana 225. Tak wyrównanej listy startowej w historii Bella Cup jeszcze nie było, a dla kibiców oznacza to spore emocje. Dla porównania: w ubiegłym roku ostatnia zawodniczka na liście miała 488 ranking, a dwa lata temu 503.
- Mogłoby się wydawać, że to niewielka zmiana, ale organizacyjnie to zupełnie inne wyzwanie. Choćby sędziów musieliśmy specjalnie szkolić, bo potrzeba ich więcej, jest większa opieka lekarska - mówi prezes Startu Wisły Janusz Niedźwiecki.
- Nie zawsze pieniądze są najistotniejsze dla tenisistek. Bez porównania jest u nas teraz więcej punktów do wygrania. Trzymamy kciuki zwłaszcza za Polki, którym niewiele brakuje do czołówki. Zwycięstwo w takim turnieju oznacza już naprawdę spory skok w rankingu - podkreśla dyrektor tuenieju Jacek Szczepanik.
Kłopot w tym, że aby podskoczyć, trzeba najpierw znaleźć się na turniejowej liście zawodniczek, a przy takiej randze dla większości Polek to zdanie poza zasięgiem. Na podstawie rankingu osiągnęła to jedynie ubiegłoroczna finalistka Magdalena Linette, do eliminacji zakwalfikowało się jeszcze dziewięć kolejnych polskich zawodniczek. Dzikie karty do turnieju głównego dostały Katarzyna Piter, Marta Domachowska oraz dwie torunianki: Katarzyna Kapustka i Monika Magusiak.
Polska niespodzianka?
Kto będzie zatem faworytką tegorocznej edycji? Według rankingu powinna wygrać 113 na świecie Patricia Mayr-Achleitner. Austriaczka odpadła w I rundzie Wimledonu, ale wcześniej wygrała turniej w Zlinie (50 tys. dol.), a w finale pokonała 6:1, 6:0 Ksenię Pervak, ubiegłoroczną triumfatorkę z Torunia. Co ciekawe, w Paryżu Mayr-Achleitner przegrała z naszą Agnieszką Radwańską.
Plany pokrzyżować może jej doświadczonka Rumunka Edina Gallovits-Hall, która trzy lata temu była 54 na świecie i grała w III rundzie wielkoszlemowych turniejów w Paryżu, Australii i USA. My liczymy na Magdę Linette, choć ostatnio nie ma najlepszej passy (tegoroczny bilans w singu 2:8, ostatni sukces - finał 25-tysięcznika w Opolu w październiku).
Na toruńskich kortach będzie do wygranie 50 tys. dolarów. Najwięcej zgarnie triumfatorka singla - 7700 dolarów, trzy raz mniej dostaną tenisistki, które zwyciężą w deblu. Za awans do II rundy turnieju głównego każda zawodniczka zainkasuje 800 dolarów.
Czytaj e-wydanie »