Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tętno Europy bije 15 metrów pod ziemią. Na Maelbeeku [zdjęcia, wideo]

Maciej Czerniak
Maciej Czerniak
W Brukseli jeszcze rok temu, w rocznicę zamachów w centrum miasta widać było wozy opancerzone i wojskowych. Dzisiaj żołnierzy jest już mniej, ale w niektórych miejsca widać jeszcze pozostawiony sprzęt wojskowy. Brukselczycy nauczyli się żyć ze strachem i pomimo strachu. Z metra, w którym również eksplodował ładunek wybuchowy, codziennie korzystają tysiące osób.
W Brukseli jeszcze rok temu, w rocznicę zamachów w centrum miasta widać było wozy opancerzone i wojskowych. Dzisiaj żołnierzy jest już mniej, ale w niektórych miejsca widać jeszcze pozostawiony sprzęt wojskowy. Brukselczycy nauczyli się żyć ze strachem i pomimo strachu. Z metra, w którym również eksplodował ładunek wybuchowy, codziennie korzystają tysiące osób. Maciej Czerniak
- Dlaczego pytacie o strach? Nie, nie boję się o życie. Wracam wieczorami do domu i nie oglądam się za siebie - mówi Francesca, która pracuje w Radzie Europejskiej. Ale Marc Mortier kręci głową: - Kiedyś byliśmy tu szczęśliwi.

Siedemnastego maja o godzinie 8.30 na stacji De Brouckere, na którą wejście wiedzie niemal wprost sprzed hotelu Brussels Metropole, kłębi się tłum ludzi. Przy bramkach biletowych nie ma kolejek, podróżni płyną wartkim strumieniem w obu kierunkach, przesiadają się między liniami metra 1 i 5. To serce Brukseli, a to miasto bywa nazywane stolicą Europy. Nie ma w tym nic górnolotnego.

W końcu między stacjami De Brouckere, Schumana i Maelbeek znajdują się najważniejsze instytucje Unii Europejskiej - gmach komisji, budynek Parlamentu Europejskiego. W tym rejonie jest również siedziba Komitetu Regionów, a też - i to być może symboliczne, może znamienne - przedstawicielstwo Bawarii. Ta instytucja mieści się w neoklasycystycznym budynku pośrodku niewielkiego ogrodu obsadzonego kasztanowcami. Wydaje się, że czas i urbaniści potraktowali pałacyk z jakąś łagodnością. Wokół wznoszą się gmachy ze szkła i stali. Ale czas płynie. I trudno oprzeć się wrażeniu, że biegnie jakoś szybciej i bardziej niespokojnie od 22 marca 2016 roku.

Wstrząs
Tamtego dnia rankiem jakieś trzysta metrów dalej, gdzie znajduje się wyjście ze stacji metra Maelbeek, pojawiły się wozy opancerzone i pirotechniczne belgijskiego wojska. Miasto zamarło, kiedy świat obiegła informacja o zamachu bombowym w metrze i o dwóch eksplozjach, które nastąpiły pół godziny wcześniej na lotnisku Zaventem. Zginęły 32 osoby, a bilans wszystkich rannych sięgnął 316. Jeszcze tego samego dnia na lotnisku służby znalazły pas szahida z ładunkami, które miały wybuchnąć, ale nie zostały zdetonowane. Trzech zamachowców samobójców zginęło. Dwóch pozostaje na wolności. Ustalono, że terroryści mieszkali w dzielnicy Molenbeek-Saint-Jean.

Jeszcze rok po zamachach przy wejściu na stację metra i na Zaventem, w miejscach zamachów leżały wiązanki kwiatów i znicze. W rocznicę tragicznych wydarzeń na dachach urzędów administracji w rejonie placu Schumana można było zobaczyć spacerujących snajperów, a przy skrzyżowaniach w ścisłym centrum miasta stały wozy opancerzone. Przypominały opuszczone posterunki wojskowe czy wręcz atrapy. Nikt jednak nie miał wątpliwości, że sprzęt pozornie pozostawiony na sam sobie naszpikowany był aparaturą rejestrującą wszystko, co dzieje się wokół.

>> Najświeższe informacje z regionu, zdjęcia, wideo tylko na www.pomorska.pl <<

Metro
Dwa lata po zamachach w pociągu metra ruszającym ze stacji De Brouckere w kierunku Maelbeek jest ciasno. Ludzie są ściśnięci jak sardynki. Nie sposób przeniknąć do myśli pasażerów. Wyglądają jednak na spokojnych. Zatopieni we własnych sprawach, ze wzrokiem utkwionym w ekranach smartfonów, zasłuchani w muzykę płynącą ze słuchawek. Rozmowy w wielu językach, najróżniejsze karnacje i typy urody. Garnitury, żakiety, koszule, bluzy z kapturem i burki. Chyba nikt nie zwraca uwagi na niepozorną tabliczkę przytwierdzoną w wagonie metra tuż obok drzwi: „Zauważyłeś coś podejrzanego? Zadzwoń”.

Maelbeek wita tłumem wsiadających. Na ścianach białe kafle. Na jednej z nich prymitywne rysunki, portrety, ledwie naszkicowane cienkim pędzlem umoczonym w czarnej farbie. Elektroniczne tablice ze świecącymi czerwono diodami wiszące ponad głowami pasażerów. Takie same - twierdzą brukselczycy - od dwudziestu lat. Niewiele się zmieniło?

Kiedyś i dzisiaj
- Dla mnie to koniec - mówi Marc Mortier. Ma 84 lata i czeka na Rue De Pascal, bo jest umówiony z krewnym, który miał go stamtąd odebrać. Zanim samochód przyjeżdża, Marc opowiada chwilę o sobie. - Kiedyś było tu inaczej. Zupełnie inaczej. Wiele się zmieniło.

- Co się zmieniło?

Chwila wahania. - Kiedyś byliśmy tu szczęśliwi. W latach pięćdziesiątych. Cieszyliśmy się. Będziemy tu budować Europę, zjednoczoną Europę. A co mamy z niej po latach? - rozgląda się, zatacza ręką okrąg. - Budynki. Mamy tylko budynki. Teraz każdy zajmuje się swoimi sprawami. Ważnymi. Ale też ludzie stali się nieufni. Każdy spuszcza głowę, ludzie unikają spojrzeń innych.

Blisko stąd do budynku Parlamentu Europejskiego. Jeszcze bliżej do Place du Luxembourg. W każdy czwartek wieczorem to miejsce ożywa. Zamienia się w jedną wielką giełdę. Giełdę informacji. Chcesz coś załatwić? Poznać kogoś? Szukasz żony, kochanka, znajomego, pracy? „Idź na Luxe”, mówią brukselczycy.

- Czy coś się tu zmieniło? - zastanawia się Quintin. Około pięćdziesięcioletni mężczyzna spaceruje z żoną ścieżkami Parc du Cinquantenaire. W parku znajduje się monumentalny łuk triumfalny, a w przylegających gmaszyskach po obu stronach mieszczą się muzeum armii i motoryzacji. - Może niespecjalnie dla nas samych, dla mnie. Ale wokół zmieniło się wszystko. Belgia, świat. To już nie jest to samo, co czterdzieści, pięćdziesiąt lat temu.

Quintin jest też sceptycznie nastawiony do przyszłości Unii Europejskiej. Pytany o Brexit i nastoje odśrodkowe w innych państwach, odpowiada: - Moim zdaniem to początek końca unii.

Rue Van Maerlant w kierunku siedziby Rady Europejskiej pędzi Francesca. Może mieć dwadzieścia pięć, trzydzieści lat. - Zadziwiacie mnie. Dlaczego pytacie o strach? Nie, nie boję się o życie. Wracam wieczorami do domu i nie oglądam się za siebie.

17 maja 2018 to w Brukseli drugi dzień sesji plenarnej Europejskiego Komitetu Regionów. Delegaci samorządów krajów członkowskich głosują między innymi nad opinią dla Komisji Europejskiej dotyczącą zmian w systemie reagowania i zapobiegania klęskom żywiołowym. Atmosfera jest napięta, bo niemal w tym samym czasie w Parlamencie Europejskim ma odbyć się debata na temat przyszłego unijnego budżetu. Obrady CoR (ang. Committee of Regions) zostają przeniesione do budynku Komisji Europejskiej.

Trzeba żyć
- Nie możemy udawać, że terroryzmu w Europie nie ma. Jechałam nie tym metrem, w którym były wybuchy, ale pięć minut wcześniej; to była stacja na której wysiadam. I po kilkunastu dniach, kiedy to metro otwarto, wsiadłam do niego ponownie - mówi Agnieszka Kudlińska dyrektor ds. HR i finansów Komitetu Regionów.

- Nie możemy dać się pokonać strachowi. Jeśli pokażemy, że się boimy, to po prostu zostaniemy przez terroryzm pokonani. Brukselczycy zachowali się fantastycznie, ogródki są pełne, ulice są pełne. Kiedy tylko pojawi się trochę słońca, wszyscy wychodzą. Mamy świadomość, że zagrożenie istnieje, ale ufamy też tutejszym służbom. Ufamy, że jakoś sobie z tym radzą. I mamy też świadomość, iż nie wolno nam pozwolić terrorystom, by powiedzieli „Pokonaliśmy was, boicie się”.

W pobliżu ambasady RP, w której odbyło się spotkanie z przedstawicielami belgijskich firm inwestujących w Polsce, zatrzymuje się samochód. Słychać język polski.

- Bywa tu różnie. Wieczorami robi się niepewnie. Niektóre miejsca lepiej omijać szerokim łukiem - przyznaje Łukasz z Torunia. Mieszka w Belgii od 14 lat. - Ale w dzień jest bezpiecznie. Nie widać już tylu wojskowych na ulicach. Trochę się uspokoiło - dodaje. - Tu chodziłem do szkoły, spędziłem w Belgii połowę życia.

Od lat w Brukseli mieszka też Karolina Herbout-Borczak. Pracuje w służbie prawnej Komisji Europejskiej: - Czuję się bezpiecznie. Ale to prawda jest, że to, co się wydarzyło, zmieniło to miasto i nas. Jeśli widzę w metrze żołnierzy, to ich obecność daje poczucie bezpieczeństwa, a z drugiej strony wiem, że to sygnał; wiem, że coś się dzieje. Teraz częściej chodzę do pracy, niż jeżdżę metrem.

Karolina Herbout-Borczak kończy: - To z jednej strony przerażające, że mimo tego, co się tu wydarzyło, życie trwa dalej. Ale to też piękne, dające nadzieję i wiarę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska