https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

To był prawdziwy Teatr!

Małgorzata Wąsacz
Marian Geppert przed wojną w Teatrze Miejskim widział  kilka bajek. - Na pewno ?Królewnę Śnieżkę? - przypomina  sobie.  - Teatr był chlubą Bydgoszczy - dodaje.
Marian Geppert przed wojną w Teatrze Miejskim widział kilka bajek. - Na pewno ?Królewnę Śnieżkę? - przypomina sobie. - Teatr był chlubą Bydgoszczy - dodaje. Marek Chełminiak
Miałem jeszcze to szczęście bywać przed wojną w Teatrze Miejskim. I to kilkakrotnie, choć tylko na bajkach. Już jako kilkuletni chłopiec czułem, że ten budynek odgrywa ogromną rolę w życiu Bydgoszczy. To była nasza chluba - zaznacza Marian Geppert.

     Marian Geppert, wieloletni dyrektor Pogotowia Ratunkowego w Bydgoszczy i ordynator tutejszego oddziału szpitalnego, w dzieciństwie do teatru najczęściej chodził z klasą. Oczywiście na bajki. Na pewno widział "Królewnę Śnieżkę". Innych tytułów sobie nie przypomina. Pewnie było ich jeszcze kilka, bo Mariana Gepperta do teatru zabierali także rodzice. - Mieszkaliśmy niedaleko, przy ul. Świętej Trójcy - dodaje.
     Bajki oglądał także Romuald Pilaczyński - kupiec, syn kupca Józefa Pilaczyńskiego, pracował w spółdzielczości, dyrektor biura "Automobilklubu Bydgoskiego", honorowy prezes Automobilklubu oraz zarządu okręgowego PZMot. - W pamięci utkwiły mi szczególnie te wystawiane w okresie bożonarodzeniowym. Wtedy do dzieci przychodził - tak mi się przynajmniej wydawało - prawdziwy gwiazdor. Co najważniejsze - przynosił piękne, prawdziwe prezenty! Czułem się taki dumny, gdy wręczał mi upominek. Dopiero po latach dowiedziałem się, że gwiazdor nie istnieje, a podarunki kupowali rodzice - opowiada z uśmiechem.
     Wywiady z aktorami
     
Ale nie tylko dzieci były częstymi widzami bydgoskiej sceny. - Do teatru obowiązkowo, dwa razy w miesiącu, przychodzili uczniowie wszystkich bydgoskich szkół średnich. Także szkoła podoficerska i oficerska piechoty, dwa razy w miesiącu, prowadziła swoich elewów na sztuki. Jej kierownictwo uważało, że jest to jeden z ważnych elementów wychowania przyszłych żołnierzy Wojska Polskiego. Z kolei uczennice Liceum im. Wandy Rolbiewskiej - obecnej "szóstki" - chętnie zaglądały do teatru. I to nie tylko, by obejrzeć przedstawienie. One musiały je recenzować, ale również przeprowadzać wywiady z aktorami. Ich artykuły ukazywały się później w pisemku "Dziewczęta w Mundurkach" - opowiada Mieczysław Michał Finkelstein, z zawodu nauczyciel biologii, pracował w oświacie, przez wiele lat kierował Milicyjną Izbą Dziecka przy ul. Chodkiewicza w Bydgoszczy.
     W kościele karmelitów
     
Z tym Teatrem Miejskim to było tak: w XVII i XVIII wieku w kolegium jezuickim na Starym Rynku działał teatr szkolny. W 1773 roku papież rozwiązał zakon jezuitów, ale w jego budynku nadal odbywały się przedstawienia. Dopiero w 1824 roku sztuki przeniosły się na północny brzeg Brdy, zwany Gdańskim Przedmieściem. - Gdy Prusy objęły w panowanie Bydgoszcz, władze zaadaptowały zabudowania po klasztorze, znajdujące się tuż nad Brdą. Tu urządziły teatr. Otwarto go w 1824 roku. Niestety, po 11 latach spłonął. Odbudowano go, ale spalił się ponownie w 1890 roku. Wtedy zdecydowano o wzniesieniu na starym miejscu nowego, monumentalnego gmachu. Tak też się stało sześć lat później - opowiada Marek Jeleniewski, autor wielu książek i publikacji o Bydgoszczy. Teatr służył niemieckim zespołom. Gdy w 1920 roku Bydgoszcz powróciła do macierzy, Niemcy przenieśli sobie teatr, nazywany później "Elysium", na róg Gdańskiej i Al. Mickiewicza, na zaplecze restauracji "Słowianka". Natomiast Polacy wprowadzili się do gmachu na placu Teatralnym.
     Sztuki, opery, operetki...
     
Na sztuki teatralne zawsze przychodziło bardzo wielu widzów. - Pielgrzymki ciągnęły do niego, gdy przyjeżdżał na przykład Węgrzyn czy Junosza Stępowski. To były nazwiska, które zawsze gwarantowały komplet publiczności. Osobowością bydgoskiej sceny była również pani Morozowicz - wspomina Mieczysław Michał Finkelstein.
     Sztuki teatralne zawsze były bliskie sercu bydgoszczanki Marii Teodorowiczowej. - Pamiętam, że w Teatrze Miejskim, jeszcze przed wojną, widziałam "Judasza z Kariotu" z główną rolą Solskiego oraz Ćwiklińską w "Klubie kawalerów". To był aktorski majstersztyk! Od tego czasu, a żyję już 81 lat, nie widziałam równie wspaniałych przedstawień - przyznaje.
     Z kolei Alojzy Bukolt - pracował na różnych stanowiskach w Instytucie Wydawniczym Biblioteka Polska, potem kierował Okręgowym Zarządem Kin i Centralą Rozpowszechniania Filmów w Bydgoszczy - szczególnie upodobał sobie operetki. - Z moją ówczesną narzeczoną, a później żoną Zosią, często chodziliśmy do teatru - wspomina. Zapewne państwo Bukolt nieraz mieli okazję podziwiać Aleksandrę Obarską, bodajże najsłynniejszą przedwojenną bydgoską divę operetkową.
     "Dopieszczony" budynek
     
Maria Teodorowiczowa nie ma wątpliwości: - Teatr Miejski był nie tylko ucztą dla ducha, ale także dla oka. To był piękny budynek, urządzony z przepychem, "dopieszczony" w każdym detalu. Miał dwa balkony, marmurowe, bardzo śliskie schody, piękne foyer.
     W rodzinie Romualda Pilańskiego ten gmach nazywano "małą operą berlińską". Jak sam przyznaje, to było "architektoniczne cacko". Z wnętrza zapamiętał ogromny żyrandol i aksamitną kurtynę ze srebrnymi frędzlami. - Ten teatr miał w sobie to "coś", co przyciągało ludzi. Ja zawsze tam chodziłem, bo dla mnie to był "ciepły" budynek - dodaje.
     Na galowo
     
Teatr był wytworny, więc i strój do teatru musiał być równie elegancki. - Mama zawsze ubierała mnie na galowo. Biała bluzeczka i mundurek z granatową spódniczką do kolana. Do tego obowiązkowo białe rajstopy, czarne lakierki i wstążeczki na warkoczach. Najczęściej czerwone. Rodzice też stroili się do teatru. Tata zawsze wkładał odprasowany, ciemny garnitur, a mama ubierała najlepszą sukienkę i wizytowy kapelusz. Raz ubrała taki granatowy z czarnymi piórami. Był ogromny! Pamiętam, że siedzieliśmy w jednym z pierwszych rzędów. Sztuka już miała się zaczynać, gdy jakaś pani, siedząca za mamą, nagle powiedziała: - Niech pani w końcu zdejmie to pudło z głowy, bo nic nie widzę. Mama długo przeżywała tę obelgę - wspomina Maria Teodorowiczowa.
     Aktorzy na roboty
     
Ostatnie polskie przedstawienie przed wybuchem wojny Teatr Miejski wystawił 31 sierpnia 1939 roku. Zbigniew Raszewski w "Pamiętniku gapia" pisze: "To była komedia "Powrót mamy" Marii Pawlikowskiej-JasnoNowy sezon miał się zacząć 2 września, ale się nie zaczął. W pięć dni po ostatnim przedstawieniu do miasta weszły oddziały niemieckie i zaczęła się bezlitosna eksterminacja kultury polskiej. Dyrektor Rodziewicz zdążył uciec, a razem z nim większość aktorów. Tych, którzy zostali, zapędzono do przymusowych robót. Ze sceny na placu Teatralnym polskie słowo już nigdy więcej zabrzmieć nie miało.
     W gmachu "zadomowił się" teatr niemiecki. Zainaugurował swoją działalność 14 grudnia 1939 roku inscenizacją "Księcia Homburga". Mijały lata, teatr zyskał jeszcze dwie sceny.
     Teatr w ogniu
     
Na początku stycznia 1945 roku Teatr Miejski spłonął. Kto go podpalił? Nie wiadomo. Marian Geppert wspomina: - Obok domu, w którym mieszkałem, była farbiarnia i pralnia pana Kopffa. Pamiętam, że na podwórzu tej farbiarni stała artyleria radziecka. Żołnierze wystrzeliwali pociski w stronę, gdzie stał teatr. Na pewno spadły na magazyny z żywnością, znajdujące się nieopodal. W mieście krążyła opinia, że Rosjanie trafili także w teatr, który szybko zajął ogień. Była też inna wersja. Podobno styczeń 1945 roku był wyjątkowo mroźny. Rosjanie, którzy zdobyli miasto, grzali się przy ognisku, rozpalonym na scenie teatru. Od tego ogniska spłonął teatr. Palił się dwa, może trzy dni.
     Marek Jeleniewski przytacza inną wersję wydarzeń. - W teatrze bronili się Niemcy. Rosjanie ich atakowali. W efekcie walk ogień zajął teatr.
     **_Trzeba było odbudować!
      - _Budynek można było odbudować. Nie był na tyle zniszczony, by było to niemożliwe i bezcelowe. Po kilku miesiącach zaczęto rozbierać to, co jeszcze pozostało po pożarze. Mówiono, że rozbiórkę nakazał ówczesny prezydent Szukszta, a cegła miała być wywieziona na odbudowę stolicy. Choć miałem zaledwie kilkanaście lat, jeszcze przez długi czas odczuwałem ogromną pustkę po teatrze
- mówi Marian Geppert.
     Alojzy Bukolt także nie może pogodzić się z decyzją o rozbiórce teatru. Twierdzi, że front budynku był niemal w ogóle nie zniszczony. Nie spłonął też jeden balkon z kabiną. - Gdy tylko po wojnie objąłem stanowisko dyrektora w Centrali Wynajmu i Rozpowszechniania Filmów, dałem podwładnym pierwsze zadanie: Idźcie i zobaczcie, co jeszcze zostało po teatrze. Poszli i znaleźli, właśnie w tej ocalałej kabinie, film na podłożu nitro. To była "Kobieta moich marzeń" z wówczas bardzo znaną, niemiecką aktorką Lilian Harvey. Niestety, gdy Centrala w Warszawie dowiedziała się o naszym znalezisku, natychmiast zażądała przesłania kopii - wspomina.
     Marek Jeleniewski dodaje: - Kto wie, czy racji nie ma Zdzisław Hojka, kierownik działu historii Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy, który ostatnio wskazał na dość wiarygodny powód rozebrania ruin po teatrze. W 1946 roku, z okazji 600-lecia miasta, w Bydgoszczy odbywała się wystawa gospodarcza. To była niezwykle prestiżowa impreza dla miasta, którą już kilka tygodni przed wyznaczonym terminem głośno komentowano w całym kraju. Komuś przyszło do głowy, by przed wystawą uporządkować teren, na którym niegdyś stał teatr.
     [email protected]
     ***
     Widokówki pochodzą ze zbiorów Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy, które udostępniło nam kolekcję.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska