Iga Świątek pokonała Monę Barthel w pierwszym meczu w Tokio 2020
Iga Świątek wychodziła na kort centralny o 11 lokalnego czasu (4 nad ranem w Polsce). Temperatura właśnie przekraczała 30 stopni Celsjusza i rosła. Jeśli dorzucić do tego dużą wilgotność, zero cienia na placu gry - nie licząc parasoli przy ławkach - to łatwo sobie wyobrazić, z czym w Tokio będą musieli mierzyć tenisiści (i nie tylko oni). Kort był nagrzany jak patelnia, a Piotr Sierzputowski, trener Świątek, już wcześniej żartował, że w południe można na nim smażyć jajka. A może to wcale nie był dowcip.
- To nie jest moja ulubiona pogoda, podobne warunki zdarzają się na turniejach w Stanach Zjednoczonych - mówiła po meczu Polka, która zaczęła go tak, jakby chciała go jak najszybciej skończyć, żeby na narażać się na torturę – od przełamania rywalki. I to była zapowiedź tego, co miało nastąpić w pierwszym secie. Świątek była ofensywna i precyzyjna, a Barthel popełniała mnóstwo błędów. Polka pierwszego gema straciła prowadząc 5:0, co ciekawe - przy swoim podaniu. Na chwilę straciła rezon, po jednym z nieudanych zagrań wykonała w stronę trenera gest zdziwienia, który znaczył mniej więcej tyle: „nie wiem, jakim cudem nie zmieściłam tej piłki w korcie”. Sytuacja jednak szybko wróciła do równowagi i po 40 minutach pierwszy set padł łupem Świątek.
Początek drugiego to wyrównana walka, ale potem Polka znów przejęła kontrolę i od stanu 2:2 wygrała cztery kolejne gemy. A całe spotkanie 6:2, 6:2.
- Był olimpijski stres. Pomimo tego, że mój tata dużo mi opowiadał o igrzyskach, to dopiero gdy tutaj przyjechałam, zrozumiałam, jak to właściwie jest, czym różni się ten turniej od reszty - opowiadała później Świątek. - Cieszę się, że jestem w kolejnej rundzie, że będę miała przede wszystkim okazję do tego, żeby zdobyć więcej doświadczenia. Igrzyska są w pewnym sensie dziwne. Wszystko jest tu inne niż na normalnych turniejach. Wioska olimpijska ze swoim chaosem i toczącym się w niej życiem, codzienna rutyna, długie dojazdy na korty i taki ogólny klimat. Trzeba się przyzwyczaić.
- Cieszę się, że mam okazję poznać się z innymi sportowcami, bo to jest zupełnie coś innego niż podróżowanie cały rok z innymi tenisistkami. Ceremonię otwarcia oglądałam do połowy. Niestety, już spałam, kiedy szła nasza reprezentacja, ale myślę, że obejrzę retransmisję. To jest przecież wyjątkowe przeżycie dla nich i dla mnie, mimo tego, że oni byli tam, a ja miałam laptop - śmiała się.
I dorzucała ze śmiechem do oddalonych od niej o 2 metry dziennikarzy (dystans!): - O, w normalnym turnieju nie spotkałam się, żeby że było tu tylu reporterów, więc cieszę się, że jesteście, ale to też jest stresujące.
W drugiej rundzie zmierzy z Hiszpanką Paulą Badosą, która pokonała Francuzkę Kristinę Mladenovic 6:7, 6:3, 6:0.
