Zaraz po biegu minę miał jednak niewyraźną i był już pogodzony z tym, że żegna się z igrzyskami. Stał z kwaśną miną przed dziennikarzami i pokazywał dziurę w pięcie lewego buta.
- To wydarzyło się po 150 metrach, ktoś mnie zahaczył i zdjął mi buta. Tutaj musiała pójść jakaś mocna siła. Ja zawsze wiążę buty bardzo mocno – opowiadał Rozmys. - Wiedziałem, że jestem gotowy na bardzo dobre bieganie. Niestety, nie mogłem tego udowodnić. W tej sytuacji starałem się po prostu dobiec do mety. W trakcie biegu stopa płonęła, uciekała, nie miałem przyczepności. Skarpeta też utrudniała zadanie, lepiej byłoby biec boso. Trudno było w ogóle cokolwiek zrobić, pierwszy raz biegłem w takiej sytuacji. Zmęczyłem się podobnie, jakbym wykręcił naprawdę bardzo dobry wynik.
Szczęście w nieszczęściu, że na olimpijski finał nie będzie musiał czekać trzy lata i igrzyska w Paryżu.
