Efekt? Sprawa Tormięsu wraca do toruńskiego sądu. Gdański sąd apelacyjny zdecydował, że cały proces trzeba powtórzyć.
Przypomnijmy: chodzi o tereny po byłej rzeźni miejskiej. W 2008 r. Jacek Sulikowski, gospodarz działki, znalazł inwestora, który gotów był wybudować tam centrum handlowo-usługowe. Do budowy jednak nie doszło.
Właściciel terenu przekonywał w sądzie, że powodem była zmiana planu zagospodarowania terenu. Radni dodali do planu funkcję mieszkaniową, ale usunęli przemysłową, bo obie wykluczają się wzajemnie. Galerii handlowej nie można było więc postawić. Dlatego przedsiębiorca domagał się od miasta, by odkupiło od niego grunty - żądał za nie ponad 30 mln zł.
Czytaj także: W sprawie Tormięsu umorzenia nie będzie
W listopadzie toruński sąd po trwającym wiele miesięcy procesie uznał, że miasto nie musi tego robić. Podkreślił, że rajcy nie mogli storpedować inwestycji, bo umowa dotycząca centrum handlowego miała zostać zawarta jeszcze przed zmianą planów. Zauważył też, że Sulikowski nie korzystał ze spornej działki i skupił się tylko na tym, by ją sprzedać.
Z taką argumentacją nie zgodził się gdański sąd apelacyjny, do którego odwołał się Sulikowski. Sędzia uznał, że to, jak przedsiębiorca gospodarował terenem, ma dla całej sprawy drugorzędne znaczenie i nakazał proces powtórzyć.
Tymczasem za kilkanaście dni rusza kolejny proces dotyczący gruntów po Tormięsie - tym razem jednak nie w wydziale cywilnym, a karnym. Prokuratura zarzuca właścicielom gruntu zaniedbanie terenu - choć powinni utrzymać go w dobrym stanie technicznym i estetycznym. Budynki po byłej rzeźni popadały jednak w ruinę, a w grudniu zostały ostatecznie zburzone. Za rozbiórkę zapłacił magistrat.
Czytaj e-wydanie »