- Wysoki sądzie, gdybym nie był wierzący, gdyby nie to, to może nie spotkalibyśmy się tutaj, na sali sądowej. Nie mam po co żyć - zeznawał Łukasz, ojciec Zuzi i Oliwii, które zginęły w pożarze, jaki miał miejsce jesienią ubiegłego roku w kamienicy przy ulicy Orłowskiej w Inowrocławiu.
Ojciec zeznawał dzisiaj w charakterze świadka na procesie, który trwa w Sądzie Okręgowym w Bydgoszczy. Na ławie oskarżonych siedział Eugeniusz S., którego prokuratura obwinia o doprowadzenie do tragicznego w skutkach pożaru.
Świadek to ojciec dwóch dziewczynek, które zginęły z powodu zaczadzenia. Śmierć poniosła też 31-letnia Natalia, była partnerka oraz jej najmłodsze dziecko - trzymiesięczna Lenka (z drugiego związku).
Mężczyzna opowiadał w sądzie, jak 28 października 2019 roku odebrał telefon od Natalii. Usłyszał tylko, że „się dymi”. Zapytał, czy kobieta wezwała straż pożarną. Wkrótce później rozmowa zakończyła się. Biegł na miejsce, do kamienicy, w której mieszkała jego była partnerka z dziećmi (i ze swoim nowym partnerem, którego akurat nie było wtedy w mieszkaniu).
- Dym sięgał od sufitu aż do kolan. Nie widziałem swojego łokcia - mówił świadek opisując moment, w którym znalazł się na piętrze. Spotkał tam lokatora z sąsiedniego mieszkania siedzącego na schodach. Eugeniusz S. - zdaniem świadka - był pijany. W odpowiedzi na okrzyki mężczyzny, że w środku zadymionego mieszkania są dzieci, miał tyko powiedzieć: „I ch...j”.
Chwilę potem strażacy wydostali z lokalu dziewczynki i ich matkę. Próbowano jeszcze je ratować, ale było za późno.
Wszystkie ofiary znaleziono w łazience, w której przypuszczalnie matka z dziećmi ukryła się przed dymem. Z mieszkania nie było ucieczki - w oknach umieszczonych zaledwie kilkadziesiąt centymetrów nad podłogą, zamontowane były kraty. Zainstalowano je na prośbę poprzedniej najemczyni, która również miała małe dzieci i bała się o ich bezpieczeństwo.
- Chciałem zobaczyć dziewczynki, ale nie pozwolono mi. Zobaczyłem je dopiero po sekcji zwłok przeprowadzonej w Zakładzie Medycyny Sądowej w Bydgoszczy. Tego nie da się opisać. Zawalił mi się cały świat. Nie mam już celu w życiu - powtarzał w sądzie mężczyzna. Sędzia Tomasz Pietrzak pytał, czy korzysta z pomocy psychologicznej.
- Te rozmowy nic mi nie dawały. Jestem na lekach - odparł mężczyzna.
Na sali rozpraw zeznawał również jego ojciec, a dziadek Zuzi i Oliwii. Z trudnością odpowiadał na pytania sędziego. Szlochał.
- Bardzo kochaliśmy z żoną te dziewczynki, były dla nas całym światem. Spędzaliśmy z nimi dużo czasu jeszcze zanim w mieszkaniu nie zamieszkał Marcin M. (red. nowy partner Natalii) - mówił świadek.
Oskarżony Eugeniusz S. w czasie tamtych zdarzeń miał prawie 3 promile alkoholu w organizmie.
Przyczyną - jak stwierdzili biegli z dziedziny z dziedziny pożarnictwa ze Szkoły Głównej Służby Pożarniczej w Warszawie. - było zaprószenie ognia, czyli działanie nieumyślne. 60-letni (wówczas) mieszkaniec kamienicy pozostawił bez dozoru garnek z posiłkiem na kuchence gazowej. Z ustaleń biegłych wynika, że pijany mężczyzna chciał sobie przyrządzić posiłek i zasnął. Ogniem zajęła się kuchenka, a następnie kuchnia. Ogień nie wydostał się jednak z mieszkania zajmowanego przez 60-latka.
Czad, który rozprzestrzeniał się po budynku, stwarzał jednak zagrożenie dla wielu osób. Z sekcji zwłok kobiety i jej dzieci wynika, że przyczyną ich zgonu było właśnie zaczadzenie.
- Nigdy w życiu przedtem nikogo nie skrzywdziłem. Nie znam państwa, którzy są obecni na sali rozpraw - oskarżony zwrócił się do kobiety i mężczyzny na miejscach dla publiczności. - Ale bardzo proszę o wybaczenie. Nie chciałem doprowadzić do tego, co się stało.
Eugeniuszowi S. grozi kara do 8 lat więzienia.
