Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trudne, choć miłe dni Pawła Wojciechowskiego

Redakcja
Paweł Wojciechowski na lotnisku w Warszawie.
Paweł Wojciechowski na lotnisku w Warszawie. Paweł Skraba
Po złotym medalu mistrzostw świata w Daegu w skoku o tyczce zawodnik Zawiszy Bydgoszcz dzieli się swoimi refleksjami z naszymi czytelnikami.

Powitanie Pawła Wojciechowskiego na lotnisku w Warszawie

Rozmowa z
Pawłem Wojciechowskim
mistrzem świata w skoku o tyczce

- Co jest łatwiejsze: skoczyć na wysokość 5,90 i zdobyć mistrzostwo świata, czy potem poradzić sobie z całą wrzawą dookoła?
- Chyba skoczyć po mistrzostwo świata. To, co się teraz dzieje, mnie przerasta. Wiedziałem, że zrobiłem coś wielkiego, super rzecz. Ale nie zdawałem sobie sprawy, że aż tak bardzo. Jestem przytłoczony.

Przeczytaj również: "Pomorska" wita Pawła Wojciechowskiego w Warszawie [zdjęcia, wideo]

- Jak wyglądały pierwsze dni już jako mistrz świata?
- Były straszne. Wczoraj nie zjadłem ani jednego posiłku. Ciągle musiałem coś załatwiać, rozmawiać, spotykać się. Moje życie się nagle bardzo zmieniło. Wróciłem do Polski, jadę do ukochanej Bydgoszczy, ale po trzech dniach znówu wracam do Warszawy. Zostałem zaproszony do programu "Dzień dobry TVN". Mam tylko nadzieję, że po 2-3 tygodniach to wszystko ucichnie i będę mógł prowadzić życie takie, jak dotychczas. Wrócić spokojnie do pracy, do treningów. U mnie w głowie nic się nie zmienia. Jestem tym samym człowiekiem, jak przed zdobyciem mistrzostwa.

- Podobno przed wejściem na najwyższe miejsce podium bardziej zastanawiał się pan, jak się nie potknąć niż cieszył z wyjątkowej chwili?
- To prawda. Nogi mi zmiękły. Pomyślałem sobie, że dzień wcześniej skoczyłem na 5,90, a teraz rozłożę się przed wszystkimi skokiem na wysokość kilkudziesięciu centymetrów. Choć forma nie była już mistrzowska, udało się! Uffffff.....

- Jakie myśli przelatywały przez głowę, gdy słuchał pan "Mazurka Dąbrowskiego"?
- Przede wszystkim jedna: co ty narobiłeś Paweł... Za wszelką cenę starałem się być twardzielem i nie rozpłakać się. I nawet trochę mi się to udało.

- Z Korei ciągle napływały niepokojące wieści. A to problemy ze snem, a to ból pleców. Czy teraz już jest wszystko w porządku?
- To prawda, że nie było lekko. Ja w ogóle niezbyt lubię podróżować w odległe strony i zawsze mam problemy z aklimatyzacją. Czy to koreańskie Daegu, czy to Rio de Janeiro. A potem rzeczywiście jeszcze przyplątał się ból pleców. To nie było jednak nic poważnego. Po prostu podczas eliminacji byłem tak mocno spięty, że dało się to potem mocno odczuć. Ale po dniu przerwy już wszystko wróciło do normy. Zdrowie jest, zmory z przeszłości odeszły w niepamięć. Tylko trenować i skakać.

- Aż wierzyć się nie chce, że możliwa jest tak idealna współpraca pana z trenerem Włodzimierzem Michalskim, który jest jednocześnie trenerem pana przyjaciela, ale zarazem rywala.
- Wyniki najlepiej to pokazują, że tak właśnie jest. Tak samo zresztą było z trenerem, któremu wiele zawdzięczam - Romanem Dakiniewiczem. Mamy szczęście do świetnego klubu w Bydgoszczy i znakomitych trenerów. Proszę zobaczyć - ja jestem mistrzem świata, a Łukasz Michalski jest czwarty na świecie z bardzo dobrym wynikiem i życiówką poprawioną o dziesięć centymetrów. Tak niewiele brakowało, żebyśmy stali obok siebie na podium mistrzostw świata! To najlepiej pokazuje, jak świetny stanowimy team i jak efektywna jest nasza praca. Naprawdę jest super. Teraz zrobimy wszystko, żeby stać obok siebie na podium igrzysk w Londynie.

- Od razu po przyjeździe do Bydgoszczy odwiedzi pan ulubioną budkę z kebabami?
- Niestety, nie. Muszę pilnować dobrej diety. To bardzo ważne. Już zaczynam myśleć o igrzyskach olimpijskich. To teraz najważniejsza sprawa. Nie mogą zdarzać mi się takie wpadki, jak na początku tego sezonu letniego. Forma musi być ustabilizowana, a przygotowania krok po kroku realizowane precyzyjnie. A do tego potrzeba dużo zdrowia.

- Teraz czas na upragnione wakacje?
- Niestety, jeszcze nie. Na razie przede mną liczne obowiązki mistrza świata, potem mityng w Otwocku i kolejne trzy starty. Podem nadejdzie czas na wakacje. Gdzie? Jeszcze nie wiem. Na pewno gdzieś w odosobnieniu. To wyjdzie spontanicznie. A potem już praca, praca i jeszcze raz praca. Odliczanie do igrzysk już się zaczęło.

- Ile trzeba będzie skoczyć na igrzyskach, żeby przywieźć złoto?
- To zawsze jest pewna loteria. Każdy turniej jest inny. W tego typu imprezach nie skacze się na wynik, ale po medal. Trudno przewidzieć. Ja jestem tylko pewny jednego - już teraz stać mnie na skakanie sześciu metrów.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska