Paweł Cieślewicz, przewodniczący Rady Miejskiej:
Paweł Cieślewicz, przewodniczący Rady Miejskiej:
- Sprawy dotyczące pieniędzy, które jako radni dostajemy z gminy, powinny być szczególnie przejrzyste i czytelne. Chodzi mi o finanse w jakiejkolwiek formie - diety radnego, sołtysa czy umowy-zlecenia inkasenta, bo akurat radny Jerosławski z tych trzech tytułów pobiera wynagrodzenie.
Zwyczajowo inkaso gmina zleca sołtysom w formie umowy-zlecenia. Za pobieranie podatków rolnego, od nieruchomości i leśnego inkasent dostaje prowizję - 9 proc. od pobranej wpłaty. Pod koniec ubiegłego roku radni nieco zmodyfikowali prawo: 9 proc. przysługuje od wpłaty nieprzekraczającej 1,5 tys. zł. Od wyższej inkasent dostaje tylko 2 proc. prowizji.
Dla przejrzystości
Kto najwięcej stracił na tych zmianach? Radny Andrzej Jerosławski, który jest sołtysem Małego Mędromierza. W ubiegłym roku radny zarobił na pośrednictwie ponad 10,5 tys. zł. W tej sumie mieści się także 651 zł za doręczenie dokumentu.
W oświadczeniu majątkowym określił tę sumę jako "kwotę z tytułu umowy zlecenia i o dzieło". Wszystko jest całkowicie zgodne z prawem - tyle że przewodniczący Rady Miejskiej poprosił wcześniej wszystkich radnych, żeby wyszczególnili, za co zarobili poszczególne kwoty. Dlaczego? - Z niektórych tytułów radny nie może otrzymywać wynagrodzenia, np. nie może być dyrektorem szkoły albo zawrzeć umowy cywilno-prawnej z burmistrzem - wyjaśnia Paweł Cieślewicz. - Chodzi o przejrzystość i o to, żeby mieszkańcy, dla których przecież publikujemy oświadczenia, nie musieli się domyślać, czego dotyczą dane sumy.
Wszyscy radni dostosowali się do tej prośby. Wszyscy - oprócz Andrzeja Jerosławskiego. - Odkąd jestem radnym wypełniam druki w ten sposób i nigdy nikt tego nie podważył - tłumaczy. - Jeśli zmienią się wzory dokumentów, to będę je uzupełniał.
Prawie jedna trzecia
Prowizja została oczywiście naliczona zgodnie z prawem. Tylko że w ubiegłym roku gmina wypłaciła z tytułu inkaso łącznie 39 tys. zł brutto (bez wynagrodzeń za doręczenie - 33,7 tys. zł) - a więc radnemu przypadła prawie jedna trzecia całej kwoty. Dla porównania sołtys, który pod względem wysokości prowizji jest kolejny na liście, zarobił 7,8 tys. zł, a najmniej aktywnemu w tej dziedzinie przypadło zaledwie 435 zł.
Jest tajemnicą Poliszynela, że Jerosławski po podatek najchętniej puka do firm i przedsiębiorców. Tak przynajmniej sugerują jego polityczni oponenci. - To insynuacje. Pobieram podatek od osób, które zamieszkują nasze sołectwo. To dobrze dla innych, bo gdybym działał w całej okolicy, to bym wszystkich wykosił, bo jestem pracowity i operatywny - mówi Jerosławski.
On sam uważa, że pobierając tak wysoką prowizję ośmieszył Radę, która ustanowiła kulawe prawo. - Świadczy to o nieudolności gminy, że pozwoliła na coś takiego. Gdybym ja był burmistrzem, wiedziałbym, co z tym zrobić - twierdzi.
Czemu zatem sam nie wykazał inicjatywy co do zmiany prawa? - Ale przecież ja także głosowałem za uchwałą zmieniającą zasady rozliczania prowizji - broni się radny.
Poszukajcie drugiego takiego
Zaznacza, że część zarobionych w ten sposób funduszy dołożył do organizacji imprez sołeckich. - W zeszłym roku zapłaciłem za zespół, który przygrywał w czasie dożynek, sam płacę za paliwo do sołeckiej kosiarki - wylicza. I proponuje radnym: poszukajcie drugiego takiego sołtysa, który tyle pieniędzy z uczciwie zarobionego inkasa przeznacza na potrzeby sołectwa.
Skąd będzie dokładał, jeśli w tym roku zarobi mniej na prowizji? - Dla mnie nie ma problemu. Potrafię liczyć - wystarczy i dla mnie, i do podzielenia się - deklaruje.
Nie ma jednak co spodziewać się podziwu czy poparcia kolegów radnych, którzy nazywają go altruistą na pokaz i chwalipiętą. - Niech pan nie robi z siebie Robin Hooda, to nie te czasy - doradzał na sesji radny Jan Kociński.
Sam zainteresowany z kolei uważa, że jest krytykowany, bo odważnie obnaża absurdy na szczeblach władzy. Pozostaje pytanie: czy Andrzej Jerosławski jest współczesnym wcieleniem Don Kichota czy politycznym outsiderem?