Znak ten to symbol świadomego dzielenia się sobą po śmierci. Problem w tym, że chirurdzy tego nie honorują.
Był 2000 r. Doktor Maciej Śmietański z gdańskiej Akademii Medycznej, wraz z grupą przyjaciół, założyli fundację "Bądź świadomym dawcą narządów".
To ma być moda
- Pragniemy wzbudzić dyskusję o celu przekazywania narządów i przekonać - szczególnie młodych - ludzi, że oprócz świadomego dawstwa za życia, czyli oddawania krwi, szpiku, nerki, nawet po śmierci można przekazać część swego życia innym. Chcemy zmienić nastawienie ludzi do transplantacji, a przede wszystkim uświadomić, iż jest to ważny problem etyczny i społeczny. Będziemy propagować modę na świadomą zgodę na potencjalne dawstwo. Nasza akcja daje szansę i możliwość wszystkim chętnym, by zamanifestowali swoje poglądy, jak i decyzję dotyczącą transplantacji własnych narządów po śmierci. Uczestnictwo w akcji jest swoistym aktem woli, nie można bowiem żyć w nieświadomości - mówił wówczas w rozmowie z "Pomorską" dr Śmietański.
Twórcy fundacji zaproponowali, aby zdecydowani i świadomi dawcy wykonali sobie tatuaż na ramieniu. - Już kilkaset osób w Polsce nosi matematyczny znak nieskończoności, którego prawy bok przypomina serce - informował siedem lat temu gdański lekarz. I dodawał: - Ten znak traktujemy jako symbol mowy ciała, osobiste świadectwo gotowości do przekazania własnego życia. Pragniemy, by umieszczenie symbolu nieśmiertelności na ramieniu stało się zjawiskiem kulturowym, by była to naturalna forma przyzwolenia na pobranie narządów w razie nagłej śmierci.
Dobre, ale niebezpieczne
Pomysłem, który zrodził się na pograniczu sztuki i medycyny zachwyciło się wiele osób. Zapał tych, którzy byli chętni oznaczyć swoje ciało niewielkich rozmiarów tatuażem ostudzili lekarze. Przypomnieli, że każde naruszenie ciała (a tak się przecież dzieje, gdy powstaje tatuaż), wiąże się z ryzykiem zakażenia, choćby wirusem żółtaczki typu C czy wirusem HIV. A wtedy od pacjenta, w przypadku jego śmierci, lekarze nie mogą pobrać narządów.
Jednak chętnych na wytatuowanie znaku nieskończoności nadal nie brakuje, choć prawnie - taka forma zadeklarowania swojej woli - nie istnieje. O tym, że nie brakuje ludzi, którzy chcą, by ich ciało dawało wyraźny znak, mówi Tomasz Wronecki ze Studia Tatuażu Artystycznego i Kolczykowania w Inowrocławiu.
Darmowy znak
- W "Pomorskiej" niedawno czytałem, że dramatycznie spada liczba brak dawców. Tymczasem w moim studiu robimy coraz więcej tatuaży w kształcie znaku nieskończoności. Mamy klientów z całej Polski.
I trudno się dziwić, że młodzi tak chętnie odwiedzają inowrocławskie studio. Jak się dowiedzieliśmy w Warszawie zrobienie takiego tatuażu kosztuje ponad 200 zł. U Tomasza Wroneckiego (firma mieści się przy ul. Toruńskiej 9) symbol ten wykonuje się za darmo.
Krzysztof Pijarowski, szef Stowarzyszenia Pomocy Ludziom z Uszkodzoną Wątrobą "Życie po przeszczepie" nie dziwi się, że idea gdańskich twórców fundacji ciągle żyje.
Zamiast tatuażu, nieśmiertelnik
- Przekaz poszedł w świat. Problem w tym, że chirurdzy tego nie honorują. Tatuaż to potencjalne zagrożenie zakażenia organizmu. Gdy lekarze pobierają narządy, nie ma czasu na przeprowadzenie wszystkich niezbędnych badań, by móc stwierdzić, że dawca był zdrowy. Poza tym, skąd mają wiedzieć, kiedy tatuaż został wykonany - mówi Pijarowski.
Zamiast tatuażu każdy, kto chce za życia wyrazić wolę podzielenia się sobą po śmierci może wypełnić "Oświadczenie woli" i nosić je w portfelu. Poza tym od 2005 r. Stowarzyszenie "Życie po przeszczepie" oferuje tzw. nieśmiertelniki, czyli silikonowe opaski, będące znakiem świadomego dawstwa. Opaska kosztuje 10 zł. Można ją kupić w sklepie internetowym, www. przeszczep.pl
Krzysztof Pijarowski: - Cały dochód ze sprzedaży opasek przeznaczamy na akcję związaną z wysyłaniem "Oświadczeń woli".