https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Tyle pięknych dziewczyn

Radosław Rzeszotek
Na prześcieradłach nie ma żadnej plamki. Kiedy jest już po wszystkim, każde jest pakowane do worka, wywożone do pralni, żeby wrócić stamtąd czyste, wykrochmalone. Pachnące? Nie wiem.

     Hospicjum nie pachnie szpitalem. Pościel nie ma pieczątek. Niektóre powłoki są nawet kolorowe. Materace błękitne w czerwone kwiatuszki albo różowe w białe kropki. Wcale nie wyglądają na zużyte, choć siostra Jola nie jest w stanie zliczyć, ilu zmarło przy niej pacjentów. Jedni wymiotowali, inni krwawili, byli tacy, którzy po prostu zastygli. W ubiegłym roku do toruńskiego hospicjum "Światło" prawie dwieście razy przyjeżdżał karawan.
     Świt zaczyna się od promieni na klombach przed budynkiem hospicjum. Równych, zagrabionych, o tej porze roku pustych i szarych. Potem kładzie się na ściany dworku, który przed wojną gościł na pewno tych, którym żyć chciało się tak, jak wszystkim innym. Potem słońce wpada przez okna, żeby w bezchmurną pogodę zakłuć w oczy. Światło. Pacjenci czekają na ten moment... jeśli śpią po najsilniejszych środkach przeciwbólowych. Kolejny świt. Ile ich było? Można policzyć. Prawie wszystkie przespane.
     Drzwi do hospicjum "Światło" nie skrzypią. Krótki przedsionek, potem holl. Po lewej sala gościnna, po prawej konferencyjna. Obie wyłożone dywanami, z godnymi fotelami, książkami na półkach i stołami nakrytymi obrusami. Drewniane schody prowadzą na górę. W oczy rzucają się uchwyty na poręczach. Dla tych, którzy mają kłopoty z utrzymaniem równowagi. Na dole cisza, trochę jak w kościele. Chyba tędy wynoszą zmarłych.
     Twarz Boga
     
- Nie leczymy. Walczymy z bólem - patrzy głęboko w oczy Janina Mirończuk, dyrektor hospicjum "Światło", jakby badała, czy została dobrze zrozumiana. - Do nas trafią ci chorzy, którzy potrzebują jak najlepszej pielęgnacji. Naszym zadaniem jest przygotować umierających i ich rodziny do pożegnania.
     Nadzieja? Można wierzyć medycynie, gdy ciało drążą kolejne przerzuty nowotworu, a lekarz bezradnie rozkłada ręce? Każdy chory ma nadzieję na ozdrowienie. Jedni piją cudowne zioła, drudzy odwiedzają bioterapeutów, inni modlą się do Boga. Tego na krzyżu, który wisi nad drzwiami do każdej sali w hospicjum, i tego, którego portret pielęgniarki zawiesiły na ścianach. Twarz Chrystusa w hospicjum "Światło" wydaje się w połowie zniekształcona, jakby należała do starca.
     - Urodziłem się w piątek, tuż po trzynastej. Tata czekał na koniec porodu przed domem. Pewnie się denerwował, tak jak ja, kiedy rodzili się moi synowie. Ale się spiłem, kiedy dowiedziałem się, że mam chłopaka. Widzisz, jeszcze teraz płaczę. Dobrze, że nic już mnie nie boli. Bo jak boli, to nie można mówić - staruszek, którego o imię nie pytam, wyjmuje sztuczną szczękę. - Popraw mi poduszkę pod głową.
     W dyżurce pielęgniarek tykają trzy zegary. W szafkach pudełka z lekami: przeciwwymiotnymi, przeciwbólowymi, środkami nasennymi, moczopędnymi. Obok przygotowane strzykawki - większość zawiera morfinę. Na oddziale leży kilku pacjentów, którym trzeba podawać po dwadzieścia ampułek morfiny na dobę. Tylko dzięki temu są w stanie rozmawiać, ruszyć ręką, nawet się uśmiechnąć.
     Nie dla nich kwiaty
     
Pielęgniarki krzątają się, jak po domu. Białe fartuchy, klapki na nogach.
     - Atrybutem lekarza jest stetoskop, naszym dłonie - uśmiechają się. Nie pasuje tu ten uśmiech. Przecież kilka godzin temu ktoś umarł. Za chwilę odejść może kto inny. Ale im ciągle śmieją się usta. I gdyby nie oczy, można by się dać oszukać. Siostrze Joli, która od siedmiu lat pracuje w hospicjum, jeszcze żaden chory nie przyniósł kwiatów i nie podziękował za pozdrowienie nie. Ona na to nie czeka. Ale podjedzie do każdego chorego, położy dłoń na jego dłoni, pogładzi po głowie, spojrzy w oczy. I gdyby nie był chory, pozazdrościłby jej mężowi takiej żony. A kiedy chory umrze, rozbierze go, umyje i rodzinie przekaże najgorsze wieści. Później usiądzie na fotelu w kącie i popłacze. Ale tylko do kilku minut, bo za chwilę będzie musiała dać kolejny zastrzyk z morfiny i pacjent nie będzie mógł widzieć, że ona też cierpi.
     - Chorego nie obchodzą nasze problemy, zmartwienia, cierpienia - poucza siostra Jola. - Gdybyśmy jeszcze i my rozpaczały, oni zwariowaliby. Tu po prostu musi być normalnie. Jak w życiu. Raz się śmieje, raz się płacze.
     - Dlaczego pozwoliłem, żeby mój synek został marynarzem. Co za głupi szczeniak... Gdzie go ciągnie do takiej wody. Po co mu ona? Nie lepiej było mu znaleźć żonę gdzieś w sąsiedztwie. Miałbym go przy sobie. A tak tylko zdążyłem go nauczyć łowić ryby. Teraz ci młodzi to mają w głowach namieszane. Sami nie wiedzą, czego chcą. Za moich czasów, to jak ktoś się przeciwstawił ojcu, to od razu tata wsadzał gębę w popiół i tłukł po gołym tyłku - _uśmiecha się, bo częściej od ojca obrywał jego starszy brat.
     Przypadki
     
Wszystkie pielęgniarki pamiętają Małgosię. Trzydziestoletnią kobietę, która osierociła kilkuletnią córkę, Julkę. Była piękna, zgrabna i mądra. Wiedziała, że umiera. W jej przypadku zaczęło się od raka piersi. Skończyło się na tym, że nie pozwoliła mężowi, aby do hospicjum przyprowadził Julkę. Umarła cicho. Gdyby córka była starsza, zrobiłaby jej makijaż do trumny.
     Był też Michał z Kowalewa Pomorskiego. Wychudzony przystojniak z czarnym wąsem i hiszpańskimi oczyma. Zanim lekarze odkryli, że ma raka żołądka, żył dla kobiet. Był właścicielem restauracji, której zaplecze poznało podobno wiele dziewczyn. Podrywał też pielęgniarki. Powtarzał, że kobiety w bieli są najseksowniejsze. Po nim też płakały, choć je denerwował.
     - _To takie proste... Ale łatwiej jest znieść śmierć starego człowieka, który już się nażył, doczekał się wnuków. Zupełnie inaczej patrzy się na śmierć tego, przed którym jest jeszcze coś do zrobienia
- mówi siostra Beata. - My też mamy jeszcze wiele do zrobienia. Dlatego boimy się bardziej niż inni.
     Prawie każda pielęgniarka z hospicjum "Światło" boi się raka. Pół żartem modlą się, żeby śmierć przyniósł im zawał. Nie doczekał go Bogdan, na niego zaraz po wojsku czekał Bóg. Rak kości zaprowadził go do hospicjum, zanim Bogdan skończył jeszcze dwadzieścia trzy lata. Jedna z ostatnich rzeczy, którą powiedział był cytat z jakiejś książki o Grekach: umieram, a na świecie pozostanie tyle pięknych dziewczyn. Puścił oko do którejś pielęgniarki, odpowiedziała tym samym. Pewnie liczył na coś więcej. Nie zdążył.
     Żyją, nie żyją
     
W sali tuż przy dyżurce leży staruszka Wanda, niewidoma, prawie głucha, Do hospicjum skierowano ją pięć lat temu. Lekarze nie chcieli jej nawet operować. Rak miał zabić ją w ciągu najwyżej kilku miesięcy. Żyje do dziś. A kiedy mówi przez sen, słychać ją aż na korytarzu. Najbardziej lubi, kiedy przychodzi do niej sanitariusz Janusz. Zdarza się, że nawet się zarumieni na jego widok.
     Na końcu zachodniego korytarza leży mężczyzna, który od trzech miesięcy znajduje się w stanie śpiączki. Codziennie odwiedzają go synowie. Jeden przyjechał tu na święta z zagranicy. Nie wróci do rodziny, dopóki... Powiesił ojcu na ścianie zdjęcia wszystkich bliskich krewnych. O stałej porze włącza telewizor, kiedy emitowane są ulubione seriale ojca, czyta mu gazety, opowiada, co nowego wydarzyło się u znajomych.
     - Panie Mirku, niech pan ubierze szlafrok, bo się pan przeziębi - woła za mężczyzną z wenflonem w ręku Joanna od Aniołów. Tak nazwał ktoś kiedyś opiekunkę Asię, studentkę IV roku pedagogiki na UMK w Toruniu. - Na papieroska chce się wyjść? No ładnie. Zaraz dam papieroska. Już do łóżka.
     Pan Mirek drepce z powrotem. Mruczy coś pod nosem.
     - Dostałem kiedyś premię w zakładzie. Solidną, chyba z pięćset złotych za Gierka. Nie pamiętam - _staruszek pociera dłonie, powoli mruga oczyma, stara się przypomnieć sobie jak najwięcej. - Kupiłem za nią synowi oponę do motoru. Na jakimś hufcu zarobił sobie na gazelę. To była dobra maszyna. A on mi później powiedział, że wolałby zamiast tej opony, dostać te pieniądze. No to dałem mu drugie tyle. A dzisiaj on nie ma czasu do mnie przyjechać z Poznania? - staruszek kona na raka wątroby, otwiera bezzębne usta, marszczy twarz, po której spływają mu dwie łzy. Wspomina "tamte" czasy. Obojętnie które, sprzed choroby. - _Na co ja właściwie jestem chory? - _nieruchomieje mu wzrok. Zbłękitniały mu już oczy, jak wielu starym ludziom.
     
- Na wątrobę, panie Józefie.
     
- Aha, na wątrobę...
     Zdążyć przed telefonem
     
Za ścianą ktoś klnie. Nie przebiera w słowach. Czeka na żonę, która miała go zabrać na weekend do domu. Ale odwiedzi go dopiero w poniedziałek. Jeśli zdąży. Żona Stefana, który w ubiegły piątek po dziewiętnastej został przywieziony do hospicjum, nie zdążyła. Siostra Beata dzwoniła do niej trzy razy. Stefan cierpiał na raka jelit. Wymiotował zawartością całego układu pokarmowego. Pielęgniarka błagała, żeby rodzina przyjechała, bo "stan szybko się pogarszał". Zbyt szybko. Choć Stefan przywieziony został w pełni świadomy, pięć godzin po przyjęciu na oddział hospicjum pielęgniarki zamknęły mu oczy. A rodzinę uspokajały.
     
- Co to za płakanie? Z tym to idźcie na cmentarz, albo do kostnicy. On jeszcze nie umarł - woła staruszek do rodziny konającego na sąsiednim łóżku mężczyzny. - Tu się żyje...
     Zanim zmarł mężczyzna opłakiwany przed śmiercią, pielęgniarki musiały wpisać personalia Józefa do niebieskiego zeszytu, w którym notuje się medyczne informacje dotyczące zgonów poszczególnych pacjentów. Okładka zeszytu jest bardzo zużyta. Są w nim wszelkie dane dotyczące pobytu i zgonu pacjenta w hospicjum "Światło".
     
- Nie wiem, czy coś zobaczę po tamtej stronie. Bardzo się boję. Ludzie tacy jak ja powinni żyć tysiąc lat. Do widzenia. Muszę iść do domu. _
     Józef umarł w piątek nad ranem W domu. We śnie. Nikogo przy nim nie było.
     

  • Zespół Opieki Paliatywnej Hospicjum "Światło" w Toruniu powstał w lipcu 1993 roku. Pracujące tam pielęgniarki i lekarze opiekują się chorymi na oddziale stacjonarnym mieszczącym się przy ul. Grunwaldzkiej w Toruniu, odwiedzają też chorych w domach. Przed kilkoma laty przy toruńskim hospicjum mieściły się w niej poradnie walki z bólem. Hospicjum "Światło" ma swoje zamiejscowe placówki w Chełmnie, Brodnicy, Golubiu-Dobrzyniu i Wąbrzeźnie.
         Zbigniew Kaczmarek
    , prezes Polskiego Towarzystwa Opieki Paliatywnej: - Hospicja są po to, żeby jak najlepiej pomóc tym, którzy pomocy potrzebują. To takie same placówki służby zdrowia, jak każde inne. Robi się w nich wszystko, żeby nieuleczalnie czy przewlekle chorym jak najlepiej pomóc. W tych placówkach nie mogą pracować ludzie przypadkowi. Trzeba posiadać pewne predyspozycje, które pozwolą na wykonywanie tej pracy. A jest tu ona bardzo potrzebna.
         Począwszy od dzisiejszego, w trzech kolejnych magazynowych wydaniach "Gazety" zaprezentujemy nagrodzone prace laureatów dziennikarskiego konkursu pn. "Najlepszy reportaż 2001 roku", zorganizowanego przez Zarząd Pomorsko-Kujawskiego Oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy RP. Przypomnijmy: pierwszej nagrody nie przyznano, dwie równorzędne drugie nagrody zdobyły MAŁGORZATA ŚWIĘCHOWICZ z "Gazety Pomorskiej", BARBARA JADZIŃSKA-ZGUBIEŃSKA (Express Bydgoski), a trzecią - RADOSŁAW RZESZOTEK ("Nowości"). I właśnie od niego zaczynamy cykl publikacji najlepszych reportażystów naszego regionu.

  • Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska