Tytuł w cenie

     - Czy w poniedziałek podarował pan komuś książkę i różę?
     - Sam tego nie zrobiłem, od nikogo też nie dostałem takiego upominku, choć zwyczaj to bardzo miły. W Światowym Dniu Książki w naszych księgarniach sprzedawaliśmy "Słownik Języka Polskiego", którego autorem jest prof. Jan Miodek. Kto kupił słownik, otrzymał w prezencie różę. Tę akcję przeprowadziliśmy w 28 księgarniach naszego województwa.
     - Od ubiegłego roku Polska Izba Książki próbuje zachęcić dorosłych, by czytali dzieciom dziennie przez 20 minut. Myśli pan, że ten pomysł odniesie jakiś skutek?
     - Jest to najlepsza akcja, jaką wymyśliła Izba. Każde przypomnienie o książce, każda reklama w mediach daje efekty. Dziecko widzi w telewizji, słucha w radio i wymusi na rodzicach, by kupili i poczytali. W naszych księgarniach prowadzimy komputerowy rejestr sprzedanych książek, dlatego wiemy, że organizatorzy nie trafili w próżnię. Moi znajomi również chętnie kupują książki swoim pociechom. Żeby inwestować w dzieci, nie koniecznie trzeba dawać im słowniki i encyklopedie. Można bajki. Gdyby w ślad za tą akcją poszły jeszcze dotacje państwa do książek, byłby to wielki sukces.
     - Miłośnicy dobrej literatury tęsknią za PRL-em. Choć wówczas nowości trzeba było wystać w ogromnych kolejkach, to jednak wiele osób mogło je kupić.Teraz barierą są ceny. Dlaczego książki są drogie?
     - Powodów jest kilka. Kiedyś nie było tak ogromnej liczby tytułów, natomiast nakłady były wielkie. Teraz duży nakład to pięć tysięcy egzemplarzy. Takie ilości wydają tylko te oficyny, które wierzą, że tytuł odniesie sukces. Jeśli się przeliczą, poniesione straty odbijają sobie w cenie. Kolejna przyczyna to rozchwiany rynek dystrybucji książek. Padają hurtownie i księgarnie. Przykładem bydgoska "Współczesna". Kiedy wkracza syndyk, w pierwszej kolejności spłaca długi skarbowi państwa...