Jest sobie Kuba (jeden z tysięcy w polskich szkołach, ale ten akurat z Bydgoszczy). Chodzi do drugiej klasy szkoły średniej, no i uważa, że w szkole krzywda mu się dzieje. W podstawówce, którą opuścił niespełna półtora roku temu, tak samo cierpiał.
Cierpiętnik Kuba obraża się, gdy w ogóle musi pokazać się w szkole. Mama widzi przygnębienie syna z tego powodu. Chce mu pomóc, więc często wysyła do wychowawcy usprawiedliwienia. Najczęściej zaczynają się od „Syn źle się poczuł”, „Syn zaspał”, „Syn nie zdążył na autobus”. Jak by nie patrzeć - mijanie się z prawdą. Tego dnia, gdy niby był chory, przykładowo wstawił zdjęcie z kumplami (spoza klasy) w galerii handlowej. Gdy ponoć zaspał, to wydało się, że poprzedniego dnia wieczorem pisał na grupie klasowej, że nie przyjdzie nazajutrz. Kłamstwem była także wymówka o autobusie, który odjechał. Dwóch innych uczniów z klasy Kuby, wsiadających na tym samym przystanku, potwierdziło, że tego dnia autobus spóźnił się jakieś 15 minut. Czekając, widzieli, jak chłopak jechał ze starszym bratem samochodem. Mijali przystanek.
Przegrana gra
Jak już autobus Kubę dowiezie i uczeń dotrze, usiądzie w klasie. Gdy nauczyciele każą mu robić notatki, znowu grymasi. Wolałby notować na komputerze. Mama nawet w tej sprawie u dyrektora była. Polonistka, jej zdaniem, wyjątkowo dużo dyktowała, przez co Jakub znów cierpiał. Na spotkanie przybyły również szkolne panie pedagog i psycholog oraz wspomniana pani od polskiego. Matka tłumaczyła, że syn ma wyjątkowo brzydkie pismo, więc sporządzanie notatek na laptopie będzie dla jego dobra. Dyrektor uznał, że zgodzi się na laptopa, jeśli chłopiec przyniesie zaświadczenie z poradni psychologiczno-pedagogicznej o dysgrafii (dla niewtajemniczonych: to brzydkie pismo). Mama z Jakubem do poradni nie zawitali. Laptopa na lekcji używać mu nie wolno.
Jedna nauczycielka nad chłopakiem się zlitowała i podczas jednej lekcji pozwoliła korzystać z lapka. Jeszcze przed końcem zajęć pożałowała. Zorientowała się, że chłopak robi coś na komputerze nawet, gdy ona nie dyktuje treści notatki. Podeszła i zobaczyła, że on gra online. Kazała wyłączyć komputer. Kuba był podwójnie zły. Po pierwsze, bo pani kazała odstawić sprzęt. Po drugie, że przegrał w internetowej grze.
Nie tylko z notatkami jest kłopot. Młody bydgoszczanin jest naburmuszony, gdy nauczyciel bierze go do tablicy albo prosi do odpowiedzi, a bierze w „podziękowaniu” za przeszkadzanie w trakcie zajęć. Matka interweniuje. Wypisuje do dyrekcji, załączając kopię wiadomości do nauczyciela, że ten nauczyciel uwziął się na jej dziecko i chce je upokorzyć na forum.
Rozmowa w toku
Kiedy pani lub pan upominają Kubę, żeby nie rozmawiał na zajęciach, tylko słuchał, znowu jest niezadowolony. Prowadzący lekcję ma wrażenie, jakby przeszkadzał Kubie, a nie na odwrót. Jak chłopaka przesadzi do ławki z przodu, młodzieniec zaczyna rozmawiać z koleżankami i kolegami właśnie z przodu. Mruczy pod nosem i groźnie patrzy, gdy nauczyciel mu - jak to uczeń określił - przeszkadza. Belfer wpisuje Kubie wtedy uwagę do e-dziennika. Mama reaguje, pisząc w wiadomości chociażby tak: „Syn rozmawiał na temat, dotyczący lekcji, a niesprawiedliwie został posądzony o przeszkadzanie”. Jedzenie na lekcji stało się kością niezgody. W szkole nie można jeść w sali lekcyjnej, lecz Kuba i tak próbuje. Schyla się pod ławkę i wcina drugie śniadanie. Nauczyciel upomina raz, drugi i zamierza odebrać chłopcu kanapki, a on się odpala: - Głodnych nakarmić! Spragnionych napoić!
Praca u podstaw
Jeszcze głośniej krzyczy, w zasadzie protestuje, przy zadawaniu przez panią pracy domowej. Wątek pracy fizycznej rodzicielka Jakuba też poruszyła. Napisała do dyrekcji, że nie życzy sobie, aby jej syn był delegowany - i to podczas lekcji - do prac fizycznych. Szkoła, według kobiety, nie powinna obarczać obowiązkami jej syna, skoro od tego jest personel administracyjny. Matematyk, którego skarga dotyczyła, wyjaśniał: - Kazałem Kubie wstać i pozbierać wszystkie papiery, które rzucił. To był ten wysiłek. Określenie „personel administracyjny” odnosiło się z kolei do pani sprzątaczki, która salę miała potem posprzątać, łącznie z papierami po Kubie.
Nauczyciel matematyki w obecności świadków powiedział, że jeżeli chłopak został złapany na gorącym uczynku, to powinien on, a nie pani sprzątająca, zrobić porządek. Pozostali przedstawiciele grona pedagogicznego poparli matematyka, jedynie mama Kuby była przeciwna.
Pod poprzeczką
Na przerwach Kuba dalej czuje się pokrzywdzony. Tak dzieje się, gdy rzuca plecak pod ścianę (ławek na korytarzach brak), a nauczyciel dyżurujący zwraca mu uwagę, żeby przesunął tornister. Inaczej ktoś zahaczy o szelki plecaka i upadnie. Jak uczniowie wchodzą po schodach prawą stroną, Kuba idzie po lewej, z szeroko rozłożonymi rękami, żeby robić, jak to uczniowie nazywają, tamę. Aby ominąć rozpostarte ręce Kuby, trzeba się z nim mocować albo schylić niczym pod poprzeczką. Prawie wszyscy wybierają drugą opcję. Wolą ustąpić popularnemu w społeczności szkolnej kumplowi niż z nim zadzierać, więc także z jego mamą.
Czujnik dymu
Chłopiec uczy inne dzieci, lecz nie tego, czego powinien. Krótko po rozpoczęciu pierwszej klasy, doszedł do wniosku, że czujniki dymu (w tym papierosowego), zamontowane w szkolnych toaletach, nie uruchamiają się, gdy ktoś pali e-papierosa. Kuba odkrył, że czujniki nie reagują na zimny dym elektronicznego papierosa. Urządzenie wyczuwa jednak ciepły dym, pochodzący od papierosa tradycyjnego. Chłopak podzielił się odkryciem z ekipą ze swojej klasy, a ci dalej puścili informację. Chyba nie ma już w szkole osoby, która wzięłaby zwykły papieros.
Nawet przygotowania do konkursu mogą zakończyć się wezwaniem opiekuna. Tak stało się w przypadku matki Kuby po ogłoszeniu przez dyrekcję konkursu na najładniejszą salę jesienią. Uczniowie mieli przynieść po jednej ozdobie, która zostanie w klasie. Inne dzieciaki poprzynosiły m.in. liście posypane brokatem, pokolorowane lakierem gałęzie oraz własnoręcznie - z zapałek - zrobione jeże. Kuba dostarczył opakowanie prezerwatyw. Chciał je nadmuchać, jak balony i jeszcze przewiązać kokardką. Przekonywał, że skoro miało być oryginalnie, to on tę rozmaitość zapewnił. Nietypowe baloniki pod sufitem nie zawisły.
Otoczeni portalami
Paulina Perz, psycholog ze Szkoły Podstawowej Nr 66 w Bydgoszczy, mówi, że nie możemy generalizować zachowania młodzieży. - Od zawsze było tak, że w okresie dojrzewania to nie szkoła była najważniejsza, tylko grupa rówieśnicza - zaznacza. - Obecnie jest podobnie z tym, że sytuacja społeczno-kulturowa jest inna. Teraz adolescenci wychowują się w świecie bardzo dużych ułatwień, rozwiniętej technologii i trochę na skróty. Skrócone wypowiedzi, wiadomości tzw. głosówki - to w ich świecie działa. Dlatego, jak mają zrobić coś więcej, co wymaga wysiłku i poświęcenia czasu, to im się po prostu nie chce. Nie mają motywacji, żeby to robić. Otoczeni Instagramem i TikTokiem, gdzie wszystko jest takie proste i tam przecież nikt się nie wysila, a pieniądze i kariera influencera wydają się być na wyciągnięcie ręki. Wystarczy mieć przy sobie smartfona.
Psycholog dodaje: - Kolejna sprawa to rodzice, którym również nie chce się sprawdzić e- dziennika, przyjść na zebranie czy poświęcić czasu swojemu dziecku na krótką rozmowę. Oczywiście też nie wszyscy, ale zazwyczaj jest to taki schemat: roszczeniowy rodzic- roszczeniowy uczeń, czyli nie wkładam swojego wysiłku, ale oczekuję, że inni coś zrobią dla mnie, np. szkoła ma nauczyć, wychować, kontrolować itp. Dzieci tego uczą się poprzez modelowanie. Przenoszą schemat do swojego życia.
Coraz częściej słychać opinie sfrustrowanych nauczycieli: - Niektórzy uczniowie i ich rodzice traktują nas jak wrogów. Dzieci i dorośli sądzą, że placówka edukacyjna to pole do popisu, jednocześnie pole walki. Broń, po jaką chwytają, to przekleństwa, wyzwiska, ale też niekiedy latające plecaki i podręczniki. Wzywamy rodziców i czasami słyszymy, że doprowadziliśmy ich dzieci do rozstroju nerwowego. Wtedy sami nie wiemy, czy my jesteśmy na karnym dywaniku, czy uczniowie.
