https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Upamiętnić szkoły pedagogiczne

Franciszek Oziewicz
Franciszek Oziewicz
Dziś odbędzie się uroczystość odsłonięcia na gmachu III LO im. Królowej Jadwigi w Inowrocławiu tablicy upamiętniającej istnienie szkół kształcących nauczycieli.

Organizatorem uroczystości jest Stowarzyszenie Absolwentów i Sympatyków Liceum Pedagogicznego "Belfer". Po odsłonięciu tablicy, co planowane jest na godz. 12.45 odbędzie się II walne zebranie stowarzyszenia.
Żeńskie Seminarium Nauczycielskie powołano do istnienia tuż po odzyskaniu odległości w 1919 r. Według dostępnych źródeł ukończyło je 265 absolwentek. Państwowe Liceum Pedagogiczne ukończyło 1385 absolwentów. Bezpośrednio po II wojnie światowej w gmachu liceum wiele osób na licznych kursach uzupełniało wiedzę zdobytą wcześniej na tajnych kompletach w czasie okupacji lub też przerwaną przez wojnę. Absolwentów tych kursów, jak i absolwentów Liceum Pedagogicznego roczników do 1956 r. włącznie obowiązywały nakazy pracy. Wysyłano ich w pierwszej kolejności na tzw. Ziemie Odzyskane, do otwieranych tam polskich szkół. - Należy pamiętać, że absolwenci szkół nauczycielskich to też animatorzy kultury, sportu i działacze społeczni w środowiskach swego zatrudnienia. Ogromna większość z nich w różnych formach kształcenia ukończyło studia wyższe - mówi Wacław Słowiński z "Belfra".

Matematyk i humanista

W 1992 roku pożegnaliśmy Franciszka Oziewicza matematyka w inowrocławskich szkołach średnich, znanego zwłaszcza z długich lat pracy w Liceum Pedagogicznym, a pamiętanego szczególnie ze względu a niekonwencjonalne metody nauczania i niezwykłą nauczycielską osobowość.
O sławę nie zabiegał. Najpłodniejsze jego lata przypadły na czasy, w których skromność oraz zespół poglądów, którym był wierny, nie pozwalał szerszemu nauczycielskiemu środowisku propagować jego metod pracy oraz ukazać w pełnym blasku osobowość nauczyciela matematyki o duszy humanisty, artysty i filozofa. Uwielbiany przez wszystkich uczniów nauczyciel nie otrzymał żadnego wyróżnienia i odznaczenia.

Urodził się w Szadryńsku koło Jakatierienburga, za Uralem, w 1910 r. Tam jego ojciec Antoni budował syberyjski odcinek linii kolejowej Moskwa Władywostok. Rodzina Oziewiczów zamieszkiwała na Wileńszczyźnie przynajmniej od XVII wieku, w okolicach Ignalina I Święcian. Tutaj w rodzinne strony powrócili rodzice Franciszka, gdy Polska odzyskała niepodległość. Franciszek Oziewicz otrzymał maturę w Gimnazjum w Świecianach, a następnie studiował matematykę na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. Dyplom magistra uzyskał w 1935 r. Nauczycielską pracę rozpoczął w Gimnazjum Męskim oraz Prywatnym Technikum Kolejowym w Baranowiczach. Tu poznał nauczycielkę fizyki Zofię Kwass, która w 1939 r. została jego żoną.

Podział łupów między Niemcami i ZSRR oddzielił Baranowicze od Litwy. Jeszcze tego roku Franciszek i Zofia Oziewiczowie przekroczyli granicę. Wojnę przeżyli w Wilnie pracując w litewskich szkołach średnich.
W 1945 roku, w obawie przed deportacją na Syberię, w poszukiwaniu Polski ponownie przekroczyli granicę. Z trojgiem małych dzieci osiedlają się w Inowrocławiu. W tym mieście Franciszek Oziewicz przepracował w szkołach średnich do 1970 r. i pozostał do końca życia.

Był aktywnym członkiem Związku Nauczycielstwa Polskiego, szczególnie w jego początkowym, powojennym okresie. Prowadził tak zwane konferencje rejonowe, Współpracował z Wojewódzkim Ośrodkiem Metodycznym najpierw w Toruniu, a później w Bydgoszczy. Współorganizował konferencje metodyczne dla nauczycieli matematyki. Był wykładowcą matematyki oraz jej metodyki na licznych kursach dla nauczycieli w powojennych latach walki z analfabetyzmem. Został pochowany na cmentarzu w Przeźmierowie, w Poznaniu.

A jaki pozostał w pamięci absolwentów? Najsprawiedliwszy! Wszyscy byliśmy przekonani, że jesteśmy jego ulubieńcami, bez względu na stawiane nam oceny. Dla wszystkich był jednakowo ciepły, serdeczny i prawie zawsze uśmiechnięty.
Był znakomitym nauczycielem przedmiotu. Ukazywał jego piękno, logikę, dziewiczą czystość. Nie przegapił najmniejszej iskierki uczniowskiego talentu. Prowadząc w cale nieskomplikowane notatki potrafił powiedzieć uczniowi, np.: w jego czwartym roku nauczania, czego nie umiał i na której lekcji w pierwszej klasie. Mając taki precyzyjny przegląd wiedzy ucznia potrafił tak dobrze przygotować do egzaminu dojrzałości swoich wychowanków, że nawet ten z dostateczną oceną mógł być spokojny o jego wynik, a przed egzaminem nie pracować intensywniej, niż w ciągu lat poprzednich.

Szanował rzadkie przypadki beztalencia matematycznego mówiąc, że głuchy nie musi być śpiewakiem, ale może być znakomitym malarzem.
Był wspaniałym humanistą, bardzo kochającym piękno i różne barwy życia. Wskazywał nam różnorodność dróg, które wiodą do prawdy. Miał specjalną metodę wychowywania swoich uczniów w jej cnocie. Do dziś każdy z mojej klasy pamięta lekcję matematyki, która stała się wyłącznie lekcją wychowawczą o ogromnym ładunku emocjonalnym, wywołanym zwykłym uczniowskim kłamstwem jednego z nas. Na zajęciach z metodyki matematyki przekonywał nas, że nuda jest największym grzechem nauczania. Jako przykazanie musieliśmy zapamiętać, że na lekcję należy przychodzić z najważniejszą nauczycielską pomocą naukową, jaką jest własny uśmiech. Mawiał: jeśli nie lubisz dzieci zostań piekarzem, stolarzem, astronomem; nie możesz być nauczycielem.

Był człowiekiem z krwi, i z kości, i z serca. Na co dzień z najwyższym poczuciem humoru. Taka sama radość i energia życia. W czasie swoich nauczycielskich dyżurów między lekcjami, na korytarzu uczył nas śpiewać i tańczyć. Na wycieczkach, na zawodach sportowych współzawodniczył z nami w zawodach i sportach mimo, że miał wtedy prawie "pięćdziesiątkę". Na zabawach uczniowskich był niezastąpionym wodzirejem. Gdy tego wymagała sytuacja był człowiekiem z najgłębszą refleksją najdostojniejszym, najgodniejszym zaufania opiekunem, umiejącym wyczuć każdy niepokój, zagubienie się życiowe swego ucznia. I zanim uczeń nabrał odwagi, aby się przed nauczycielem otworzyć, już wyciągał do niego rękę.

Do ostatnich swoich dni był w znakomitej formie intelektualnej. Starannie pielęgnował swoje wszechstronne zainteresowania. Ze szczególnym zainteresowaniem śledził sukcesy i potknięcia swoich byłych uczniów. Z wieloma korespondował towarzysząc im tak w życiu i w pracy, jakby odpowiedzialność za nauczycielską robotę odkładała się w nauczycielską nieskończoność.
Był szczęśliwym ojcem trzech synów i córki. Dwa dni po jego śmierci najstarszy syn Zbigniew otrzymał tytuł profesora nauk matematycznych.
Wacław Słowiński, nauczyciel matematyki

Komentarze 4

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

n
nina
Hej,Marian przez przypadek weszłam na tę stronę.Miły artykuł.Jak pamiętam bardzo przypominasz Tatę.Nie mogę zapomnieć Twojej pomocy na maturze,dzięki.Co u Ciebie?Przykro ale jest nas coraz mniej.Serdecznie pozdrawiam,nina
M
Marian Oziewicz
Cieszę się bardzo, że Szkoła Pedagogiczna w Inowrocławiu została uhonorowana tablicą pamiatkową. Szkoła mieściła się w jednym z najładniejszych budynków Inowrocławia, co podkreślało znaczenie zawodu nauczycielskiego, do którego w niej przygotowywano. Mieszkaliśmy w budynku szkolnym przez wiele lat, moją szkoła podstawową była 'szkoła ćwiczeń' przy liceum z najlepszymi nauczycielami, w klasach z niewielką liczba uczniów, co stwarzało bardzo dobre warunki do nauki. Profesorowie z Liceum reprezentowali wysoki poziom i traktowali swe powołanie z własciwym oddaniem. Bardzo dziękuję Panu Profesorowi Sławińskiemu za tak pięknie napisane wspomnienie o moim Ojcu. Otrzymałem je dzięki Kuzynce z Inowrocławia, poprzez Meksyk, gdzie obecnie mój brat pracuje na Uniwersytecie. W naszym domu naogół było wesoło dzięki atmosferze wprowadzanej przez Ojca. Nie było kontrolowania lekcji, a na pomoc można było zawsze liczyć. Moje początki z angielskiego, w którym sie pogubiłem, zawdzięczam własnie Jemu. Dziękuję też ananimowej koleżance z klasy za miłe słowa. W naszym męskim liceum było niewiele dziewcząt więc zapewne poznam adresatkę tych komplementów.Marian Oziewicz
M
Marek Oziewicz (wnuk)
Z przyjemnością przeczytałem artykuł pana Słowińskiego oraz komentarz do niego. Jako wnuk Franciszka Oziewicza pamiętam go oczywiście tylko jako dziadka i miło jest usłyszeć, że był tak dobrym nauczycielem. Urodziłem się w roku, kiedy dziadek przeszedł na emeryturę, ale pamiętam, że zawsze czegoś się uczył i zawsze powtarzał mi, jak ważna jest nauka. Miał przy tym dar dostrzegania, jakiego rodzaju nauka może być szczególnie przydatna, a przy tym dostosowana do temperamentu. Na przykład przez ostatnie lata życia uczył się angielskiego i za każdym razem, kiedy go widziałem pytał o mój angielski. No i faktycznie, choć na początku skusiła mnie etnografia a myślałem także o aktorstwie i oceanografii, zdecydowałem się na studia anglistyczne. To była nie tylko doskonała decyzja, ale i początek mojej wielkiej przygody z literaturą, która trwa do dziś. Niestety, nie było mi dane podzielić się z dziadkiem tą kształtującą się pasją bo w rok po tym jak zostałem studentem anglistyki, dziadek zmarł. Marek Oziewicz ([email protected])
m
mieszkamiec
Bardzo sympatyczny i oddający rzeczywistość tekst.Chodziłam do Kaspra z synem Marianem.To też niesamowita indywidualność i talent wszechstronny.Nie mogę zapomnieć jak na lekcjach matmy z prof Gólczewskim nie dało się ściągnąć od Mariana,bo całość zadania rozwiązywał w głowie/bez rozpiski/.Zbigniewa kojarzę ale już wychodził z Kaspra.Marian był też wspaniałym historykiem,polonistą i logikiem.No cóż geny TATY i MAMY.Miło wspomnieć.
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska