Mruczka nie jest łatwo złapać. Zwierzęta, które żyją na wolności są nieufne i bojaźliwe. Niechętnie wchodzą do klatek, a tylko za ich pomocą można je przewieźć do klinik weterynaryjnych na zabieg. - Opiekuję się około 70 kotami, które mieszkają na różnych bydgoskich osiedlach - mówi Mirosława Tomczak, która prowadzi fundację Koty SOS. - Większość udało się wysterylizować.
Z powodu coraz łagodniejszych zim, kotki rodzą nawet trzy razy do roku. - Dlatego wyłapywanie zwierząt zaczęłam już pod koniec stycznia - opowiada.
O dotację z urzędu miasta wystąpiło pięć organizacji. To właśnie one otrzymały do podziału 50 tysięcy złotych na sterylizację kotów i 30 tysięcy na ich dokarmianie. - Wolno żyjące koty mają swój status prawny i nie wolno ich „więzić” w schroniskach, bo nie przeżyłyby odebrania im wolności, a na adopcje nie miałyby szans - tłumaczy Izabella Szolginia, dyrektor bydgoskiego azylu.
Nie ma danych, które szacowałyby liczbę wszystkich mruczków żyjących na wolności. Próby ich policzenia podjęto w Warszawie. - Obecnie każda z organizacji ma swoich karmicieli, ale brakuje ujednoliconej bazy - uważa Tomczak.
Fundacja Koty SOS opiekuje się 26 miejscami w mieście. Wszystkie są oddalone od bloków, aby nie przeszkadzały mieszkańcom. - Niestety najwięcej szkód powodują niedzielni karmiciele - opisuje Tomczak. - Chcą dobrze, ale efekt ich działań jest odwrotny. Zamiast misek wystawiają plastikowe opakowania, które potem latają po osiedlu. Wrzucają do nich co popadnie. Znajdowałam już kości od kurczaka, rybie wnętrzności i spleśniały chleb. Koty tego nie jedzą, za to z przyjemnością lęgną się w tym robaki.