- Czym jest flamenco?
- Sztuką, kulturą, która zrodziła się w Andaluzji. Do dziś dokładnie nie wiadomo, jak powstało. Ci, którzy studiują flamenco, nie odkryli dlaczego, kiedy, ani w jaki sposób się narodziło. Niewiele ma ono wspólnego z folklorem. Tańczyli je ludzie biedni, dlatego więcej w nim rzeczy smutnych niż radosnych. Flamenco wyraża uczucia: miłość, jej brak, szczęście, ale i śmierć. Przekazuje to wszystko, co mamy we wnętrzu. Sama technika powinna służyć sztuce. Nie może być odwrotnie.
- Co trzeba umieć, aby tańczyć flamenco?
- Po pierwsze, flamenco musi się podobać i trzeba je czuć. Zajmujemy się nim my, Andaluzyjczycy, ale także inni Hiszpanie. Zdarzają się również cudzoziemcy. Aby nauczyć się tańczyć flamenco, najlepiej udać się tam, gdzie się ono zrodziło i poznać jego korzenie. Oczywiście, nie można opanować go w krótkim czasie. Nie wyobrażam sobie, aby dobrze tańczyć flamenco i nie być w miejscu, w którym powstało. W Hiszpanii jest wiele szkół tańca flamenco.
- Pani zespół to trzech gitarzystów, śpiewacy, siedmiu tancerzy i siedem tancerek. W jaki sposób wyszukuje Pani artystów do swojej grupy?
- Nie lubię castingów, nie urządzam konkursów. Obserwuję, jak młodzi ludzie tańczą. Zwracam uwagę nie tylko na technikę, ale także na temperament. W ten sposób ich wybieram. Zwykle są już dobrze ukształtowani. Przyznaję, że konkurencja jest ogromna. Nie jestem surowa wobec mojego zespołu, chociaż trochę dyscypliny się przyda.
- Czego chce Pani nauczyć swoich tancerzy?
- Tego, że taniec musi być ich życiem. Wielu zakłada później własne zespoły. Gdy wychodzę na scenę, razem ze mną idzie moje serce. Żyję z powodu i dla tańca. A młodzi ludzie dodają flamenco świeżości. Dzięki nim zespół ma w sobie dużo siły. Trzeba iść z duchem czasu. Chcemy dać publiczności najlepszy spektakl, sprawić, aby wieczór był wyjątkowy. Flamenco jest tylko jedno: albo dobre, albo złe.
- Podczas X Bydgoskiego Festiwalu Operowego publiczność miała okazję obejrzeć Pani najnowszy spektakl "Tierra adentro", czyli "W głąb ziemi". Dlaczego nosi on taki tytuł?
- Opowiada o życiu w małej, górniczej wiosce. Historia rozpoczyna się od listu, który dostaję od siostry. Są w nim wspomnienia z dzieciństwa. Zasypiam, a kiedy się budzę okazuje się, że wszystko jest tak samo jak kiedyś. Zawsze są kobiety, które czekają na swoich mężczyzn, schodzących codziennie do kopalni, w głąb ziemi. Matki wypatrujące swoich synów. Gdy mężczyźni wracają cali i zdrowi, wszystkich ogarnia radość. Świętują. Flamenco wyraża te wszystkie uczucia: tragedię i radość.
- Dlaczego sięgnęła Pani po tę tematykę?
- Ponieważ nigdy nie było baletu o tematyce górniczej. W spektaklu pojawia się wiele pieśni, które wykonywali sami górnicy. Stroje pochodzą z 1900 roku. Nie są typowe dla Andaluzji, mogą pochodzić z każdej części świata. Przedstawiana przez nas historia może zdarzyć się zawsze i wszędzie. Poprzez spektakl opowiadam również o swoim życiu.
- Jakie są Pani najbliższe plany?
- Występy we Francji, Hiszpanii, mam nadzieję, że także w Stanach Zjednoczonych. Cieszę się, że odwiedziłam Polskę. Miałam ogromną ochotę tu przyjechać, ponieważ byłam już w sąsiednich krajach. Podczas przedstawień, jak zawsze, będziemy próbowali dotrzeć do serc wszystkich widzów. Bo nie ma potrzeby, żeby rozumieć sztukę. Trzeba ją tylko czuć.
