- Lekarze przyparli prezesa do muru i na nich rozeszły się wszystkie pieniądze na podwyżki. Ale my się nie damy. Jak się nie dogadamy, złożymy w czwartek wypowiedzenia - zapowiadają pielęgniarki z Golubia-Dobrzynia.
Szpital Powiatowy sp. z o.o., choć ma inną niż rypiński formę, boryka się z takimi samymi problemami. Dyrektywa unijna, która wprowadziła od stycznia 48-godzinny tydzień pracy, w konsekwencji doprowadziła do lawiny żądań podwyżek, mimo że dotyczy lekarzy zatrudnionych na umowę o pracę. Ale także ci na kontraktach postanowili wykorzystać nadarzającą się sytuację i ogólnopolskie protesty.
- W połowie grudnia zawarłem porozumienie z lekarzami. Dostali 15 proc. podwyżki. Te uzgodnienia obowiązują do czwartku - mówi prezes szpitala w Golubiu Piotr Karankowski.
W połowie bm. rozpoczęły się kolejne negocjacje. Tym razem lekarze zażądali od 50 zł do 70 zł za godzinę dyżuru dla lekarza specjalisty. Ordynatorzy wycenili swoją pracę jeszcze wyżej. Skutek spełnienia tych roszczeń byłby taki, że spółka odnotowałaby 145 tys. zł straty miesięcznie i już po trzech miesiącach mogłaby ogłosić upadłość.
Kolejne żądania były nieco niższe - 40-50 zł za godzinę dyżuru, co w miesiącu wyniosłoby 100 tys. zł. Tyle, ile szpital jest w stanie przeznaczyć na wszystkie podwyżki, bo o tyle wyższy jest kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia na ten rok (łącznie o 1,2 mln zł). Porozumienie z lekarzami jest zawarte do końca kwietnia. Odbiega ono znacznie od ich oczekiwań, a mimo to pochłania 60 proc. puli na podwyżki.
W międzyczasie do protestu przyłączyły się pielęgniarki i położne. Startowały z podwyżką 700 brutto na osobę, co - wliczając koszty pracownicze - kosztowałoby szpital 840 zł na etat.
- Mogę zaproponować każdej osobie 220 zł brutto bez straty dla placówki. Dam jednak 250 zł - wyliczał prezes Karankowski przed wczorajszym spotkaniem z komitetem negocjacyjnym. Pozostali pracownicy placówki dostaliby po 150 zł brutto. - To pozwoli na bieżące funkcjonowanie. Na inwestycje jednak nie zostanie nic. Liczę na to, że w ciągu trzech miesięcy coś się zmieni. Byłby to paradoks, że firma, która od siedmiu lat funkcjonuje na rynku i nie ma długów pada pierwsza - mówi prezes.
Beata Szyńska, pełnomocnik Okręgowej Izby Pielęgniarek i Położnych w Toruniu, pielęgniarka oddziałowa, w propozycji prezesa nie widzi szansy na porozumienie: - Jesteśmy gotowe do negocjacji, ale suma 250 zł nie wchodzi w grę. My wiemy, że lekarze osiągnęli to, co chcieli przy niewielkim kompromisie. Pochłonęli przy tym wszystkie pieniądze na podwyżki, nie myśląc o pozostałym personelu. A każdy chce coś dostać. Nasza ostateczna propozycja do 400-500 zł brutto. Ani złotówki mniej.
Pielęgniarki mają za złe lekarzom, że ci uważają, że są jedynymi potrzebnymi do funkcjonowania szpitala. - Jesteśmy tak zdeterminowane i zdesperowane, że większość z nas jest gotowa 31 stycznia złożyć wypowiedzenia - mówią. I trudno się dziwić, skoro pielęgniarka z ponad 25-letnim stażem pracy, licząc z nocami i dyżurami świątecznymi, dostaje na rękę 1,1 tys. zł.
Do sprawy wrócimy.
