- Obejmując stanowisko wiceprezydenta, określił się Pan jako człowiek uzależniony od Bydgoszczy. Jak jest teraz z tym uzależnieniem?
- Powiedziałbym, że się pogłębia. Praca w urzędzie jest tak wciągająca, że coraz trudniej znaleźć możliwość odcięcia się od problemów, jakie się w mieście pojawiają. Myślę przede wszystkim o problemach gospodarczych, bo to jest zakres moich kompetencji. Praca na pewno jest trudna, czasem tak trudna, że ciężko zaakceptować szczególnie prawne, administracyjne uwarunkowania. Jest to dla mnie zderzenie się z tymi trudnymi sprawami. Ale z drugiej strony cieszę się, kiedy pojawiają się ciekawsze momenty, kiedy można poczuć powiew świeżości, lepszej przyszłości.
- Na tej samej konferencji mówił Pan też, że trochę obawia się zurzędniczenia. Jak dziś Pan na to patrzy?
- Na razie typowego stanu urzędniczego nie osiągnąłem i mam nadzieję, że to się nigdy nie stanie. Staram się skracać drogę w realizacji pewnych celów, (które stawiam sobie zarówno ja, oraz które stawia przede mną prezydent), nawet tam gdzie procedury są sztywne i trudne do przełamania. Procedury tworzą jednak ludzie i jeśli inwestorzy oczekują, że problemy, które ich nurtują, zostaną załatwione w krótszym czasie niż to przewidują procedury, to trzeba iść na skróty. Takie przypadki już kilka razy miały miejsce. To świadczy, że można postępować w sposób nie do końca urzędniczy. Ja do takiego działania jestem przyzwyczajony i na razie to się nie zmieniło. Oczywiście w ramach obowiązującego prawa.
- Do tej pory kierował Pan ogromnymi przedsiębiorstwami takimi jaki Romet czy Jutrzenka. Jakiego argumentu użył prezydent Rafał Bruski, że ściągnął Pana do ratusza?
- Zwabił mnie tutaj podstępem (śmiech). Powiedział, że zwalnia się stanowisko zastępcy prezydenta, że pan Sebastian Chmara odchodzi z ratusza. Mnie obszar działania prezydenta Chmary bardzo interesował, szczególnie jeśli chodzi o sport. Był mi zawsze bliski. Sądziłem więc, że przejmę tylko obowiązki Sebastiana Chmary. Krok po kroku okazywało się, że jest inaczej niż sobie to wyobrażałem. Prezydent Bruski stwierdził w końcu, że moje doświadczenie biznesowe, związane z funkcjonowaniem gospodarki, nie może być zmarnowane. W efekcie objąłem zupełne inne działy niż pan Chmara. Zdecydowałem się jednak podjąć tę pracę, traktując jako nowe wyzwanie. Moja kariera zawodowa jest dość bogata, różne rzeczy w życiu robiłem. Zdarzało mi się też dokonywać dość znaczących zwrotów. Moją obecną funkcję potraktowałem więc jak kolejny zwrot i na razie tej decyzji nie żałuję.
- Kierował Pan dużymi firmami. Tymczasem przed kilkoma miesiąca upadł Zachem, podobny los spotkał Formet. Z jakimi odczuciami przyjmuje Pan te wiadomości?
- Z bólem przyjmuje wiadomości o upadku kolejnych ikon bydgoskiej gospodarki, ale życie nie zna próżni. W gospodarce wolnorynkowej jest zasada, że oznaką kryzysu nie jest liczba upadających firm, tylko brak powstających nowych. Dobrze jeśli na gruzach starych firm powstają nowe, pozbawione biurokratycznej otoczki, historii, która nieco ciąży. Przykładem jest "trzynastka", pieniądze wypłacane nie wiadomo za co, taki relikt minionej epoki. Zdziwiłem się, że nawet w ratuszu się je wypłaca. Nowe firmy powstające od zera są pozbawione takich obciążeń, są bardziej elastyczne. Z wielką radością i szacunkiem przyjmuję też rozwój firm z długą tradycją, tu przykładem sztandarowym jest Pesa. Upadłości firm są zawsze bardzo bolesne, ale gospodarka nie powinna na tym ucierpieć. Nie zgadzam się więc z niektórymi opiniami, że w bydgoskiej gospodarce nic się nie dzieje. Dzieje się i to dużo, a będzie jeszcze więcej.
- A czy zgadza się Pan z opinią, że inwestorzy omijają Bydgoszcz szerokim łukiem, że trudno do nas ściągnąć poważne firmy?
- Nie do końca tak jest, chociaż na pewno brakuje nam drogi ekspresowej S5, która by nas łączyła z Europą. Taka droga zaczyna się w obecnie okolicach Gniezna, do autostrady nr 1 też mamy ok. 50 kilometrów, ale nie jest to stan idealny. Nasze lotnisko mogłoby mieć więcej połączeń ze światem. Infrastruktura komunikacyjna na pewno wymaga odświeżenia i uzupełnienia do poziomu, który stawiałby nas w równym szeregu z miastami najbardziej rozwiniętymi. O inwestorów walczą teraz wszyscy. Jest bezwzględna walka w skali światowej. Trwa też walka w ramach Europy, w skali ogólnopolskiej toczy się też walka między poszczególnymi miastami. Nawet gminy niezbyt rozwinięte starają się ściągać do siebie inwestorów.
- Zaczynając pracę w urzędzie mówił Pan, że Bydgoszcz musi się wyróżniać, by przyciągać inwestorów. Wie Pan już czym?
- Trudno wykreować taki wabik. Nie może to być piękna Wyspa Młyńska czy bydgoska Łuczniczka. To muszą być twarde argumenty, które wskażą, że Bydgoszcz jest lepszym miejscem do inwestowania niż Lublin, Szczecin czy Opole, miasta do nas porównywalne. Poznania szybko nie dogonimy. Ważna jest praca krok po kroku, którą trzeba wykonać wspólnie z uczelniami, szkołami średnimi. W tym drugim wypadku mamy szerokie pole do popisu, bo w strategii przygotowanej przez wydział edukacji akcenty kładzie się na rozwój tych szkół, które będą edukowały młodzież zgodnie z potrzebami rynku pracy. Bardzo dużo do zrobienia jest w przypadku uczelni, które są przecież jednostkami samodzielnymi. O współpracy rozmawiałem na przykład z prorektorem Uniwersytetu Technologicznego-Przyrodniczego. Tam prowadzone są pewne działania, które mają zbliżyć naukę i gospodarkę do siebie. Niestety edukacja wciąż mija się z potrzebami, jakie ma rynek pracy. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że Bydgoszczy poziom bezrobocia moglibyśmy znacznie obniżyć, nawet do poziomu 4 procent. Byłoby to możliwe, gdyby edukacja zarówno na poziomie szkół średnich, jak i uczelni byłaby zoptymalizowana jeśli chodzi o kierunki kształcenia. Tymczasem edukacja odbiega od takich standardów. Nadal szkoły i uczelnie w znacznym stopniu produkują bezrobotnych. Na pewno musimy położyć nacisk na studia techniczne. Absolwenci kierunków humanistycznych też mają szansę na atrakcyjną pracę i to nie na zmywaku w Londynie, a w firmach bydgoskich, jeżeli na przykład dobrze znają języki obce. Jeśli ktoś chce znaleźć atrakcyjną pracę, musi wciąż podnosić swoje kwalifikacje. Szybkie dostosowanie edukacji do potrzeb rynkowych, to jest coś co trzeba zrobić, my zresztą już to zaczynamy. To przyniesie efekty.
- Czego Pan chciałby dokonać na stanowisku wiceprezydenta Bydgoszczy? Jakie ma Pan cele?
- Marzyłoby mi się oczywiście ściągnięcie jakiegoś dużego inwestora, ale z tym sprawa jest niezwykle trudna. Ostatnio pojawiła się informacja, że Volkswagen szuka miejsca dla swojej nowej fabryki. W grę wchodzi Turcja i właśnie Polska. My również wysłaliśmy swoją ofertę, chociaż konkurencja jest ogromna. Tak potężny inwestor jest niestety raczej w sferze marzeń. Ale marzyć zawsze trzeba. Realnie liczę, że pojawią się inwestorzy, z których każdy stworzą 100 czy 200 nowych miejsc pracy. Na przykład firma, której nazwy nie mogę jeszcze wymienić, chce zainwestować na terenie Pomorskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej i stworzyć ok. 200-250 nowych etatów. Do końca przyszłego roku, kiedy odbędą się wybory samorządowe, chciałbym odwrócić trendy jeśli chodzi o poziom bezrobocia w Bydgoszczy. Nie jest to łatwe, ale są szanse, że bezrobocie do tego czasu będzie o 2-3 punkty procentowe niższe.