- Często trafiacie na nielegalne wysypiska w lasach?
- Można powiedzieć, że stale. Częściej na nie niż na skupiska grzybów.
- Jak reagujecie?
- Od razu. Najpierw, na podstawie śmieci, próbujemy ustalić sprawcę. Czasem trafi się jakaś kartka pocztowa lub jakiś rachunek.
- Udaje się?
- Tak. A różne sytuacje mają miejsce. Na przykład ktoś jedzie z Kalisza do Białegostoku, u nas się zatrzyma i czyści sobie samochód. Najtrudniej jest z "tubylcami", którzy nastawiają się na to, że nie chcą ponosić kosztów związanych z zagospodarowaniem własnych śmieci. Podrzucają je w sposób przemyślany. Tam już nie ma żadnych dowodów.
- Jaką karę ponosi sprawca?
- Stosujemy najwyższe mandaty, czyli 500 zł. Jeżeli jest odmowa zapłaty, do czego każdy ma prawo, to sprawa trafia do sądu grodzkiego. Tam spotykamy się z dużym zrozumieniem społecznego aspektu tej sprawy i zwykle sprawca nie dostaje mniej niż te 500 zł.
- To wystarczająca kara? Czy powinna być większa.
- Trudno mi powiedzieć czy 500 zł to jest dużo, czy mało. Pewnie dla wielu, dużo. Są to jednak pewne środki dyscyplinujące. I tylko w takich kategoriach o tym można mówić. Uważam jednak, że żadnymi mandatami ani zakazami ludzi się nie wychowa. Właściwe zachowanie powinni wynieść z domu. Wywożenie śmieci do lasu jest karygodne i wyrządza szkodę środowisku.
- Ile was rocznie kosztuje usuwanie śmieci z lasu?
- Rocznie statystycznie zbieramy ich od 15 do 18 ton. Trzeba je zebrać, składować i wywieźć. To przekłada się na jakieś 20 tys. zł.