A czym straż pożarna jest dla Witolda Miklikowskiego, który przepracował w niej 30 lat i obchodzi jubileusz?
Dziś nikt już nie wie dlaczego 20-letni Witek wraz ze Zbyszkiem, swoim kolegą z liceum zawodowego postanowili wstąpić do straży pożarnej.
Może dlatego, że tak bardzo spodobały mu się zawody strażackie? Pierwsze oglądał, gdy miał zaledwie 10 lat.
Możliwe, że na decyzję młodego mężczyzny wpływ miał kolor kolejarskiego munduru taty. Czarny - jak strażackie.
Niewykluczone też, że o przyszłości Witka przesądziło proste pytanie Zbyszka: - A może pójdziemy do straży?
Dlaczego został strażakiem, nie wie już dzisiaj nawet sam Witold Miklikowski.
- Ukończyłem liceum zawodowe o kierunku przetwórstwo tworzyw sztucznych. Jednak w zawodzie nie przepracowałem ani jednego dnia. Jeśli nie liczyć praktyk, oczywiście - mówi Witold Miklikowski.
Trzy ważne nauki
Witek i Zbyszek dostali się do poznańskiej szkoły chorążych pożarnictwa. Tam, oprócz wiedzy potrzebnej przy gaszeniu pożarów, nauczyli się także... - dyscypliny, szacunku dla przełożonych i dla munduru - wylicza strażak.
Wie, że nie byłby tym, kim jest, gdyby nie jego dowódcy i przełożeni. - Mój pierwszy komendant - Marian Wiecki był strażakiem z krwi i kości. Bardzo wymagający, ale właściwie jak "drugi ojciec". Drugi komendant - Zdzisław Piotrowski to dusza człowiek. Obecny Sławomir Herbowski? Bardzo cenię sobie to, że mogę z nim współpracować - dodaje asp. Miklikowski.
Czy dziś Witold Miklikowski żałuje swojej decyzji sprzed 30 lat? - Nie wyobrażam sobie, abym mógł wykonywać inną pracę. Nigdy nie żałowałem, że zostałem strażakiem.
Chociaż bywało różnie
Początek jego służby przypadł na lata 80. Wtedy praca w straży wyglądała zupełnie inaczej niż obecnie. Wyjazdów do akcji nie było wiele. Sprzęt również znacznie różnił się od tego jakim dziś dysponują strażacy. Wzywani oni byli głównie do gaszenia pożarów. Czasami zdarzyło się jakieś pompowanie wody... - i ściąganie kota z drzewa - dorzuca Witold Miklikowski.
Nie od razu jednak znalazł się na "pierwszej linii". - Trafiłem do pionu prewencji. Kontrolowałem domy, gospodarstwa i zakłady pracy. Oprócz tego wykonywałem wszystkie czynności związane z dochodzeniami po pożarach. Oczywiście, zdarzały się również wyjazdy do akcji - wspomina pierwsze lata swojej pracy.
Sytuacja zmieniła się diametralnie na początku lat 90., gdy straż została przekształcona w Państwową Straż Pożarną. Strażakom przybyło zadań i bardzo szybko wąbrzeska jednostka przekroczyła liczbę stu interwencji w ciągu roku.
Na strażackim "froncie"
Witold Miklikowski został dowódcą plutonu i zaczął jeździć do akcji. A były to już nie tylko pożary, ale także coraz częściej wypadki samochodowe. Do takich akcji strażacy nie byli wówczas specjalnie przygotowywani. - Kiedy koledzy wracali z akcji, rozmawiali o nich i tak rozładowywali napięcie. Ja wracałem do domu i wszystko dusiłem w sobie. Stres narastał... - wspomina Witold Miklikowski.
Z biegiem czasu człowiek przyzwyczaja się do takiej pracy. Jest to jednak przyzwyczajenie, które pozwala zneutralizować strach, nie należy go mylić z rutyną. - Nie można podchodzić do zadań rutynowo. Posługiwanie się szablonami przeszkadza w skutecznym prowadzeniu działań - tłumaczy mężczyzna.
Odskocznią był sport
Aby nie przynosić do domu emocji z pracy, mężczyzna rozładowywał napięcia uprawiając sport. - Przez wiele lat byłem reprezentantem naszego województwa w sporcie pożarniczym. Jako 38-latek z drużyną z naszego województwa zdobyłem mistrzostwo Polski. Do dziś wszystkie egzaminy sprawnościowe zaliczam na "bardzo dobry" - z dumą mówi strażak.
Kapcie? To nie dla mnie!
Witold MIklikowski zdaje sobie sprawę, że kiedyś swój ukochany mundur powiesi w szafie... i będzie musiał pójść na emeryturę. Dziś o nią zapytany, tylko się uśmiecha.
- Wiem, że przyjdzie ten czas, ale nie potrafię sobie tego wyobrazić - tłumaczy. I po chwili dodaje: - Na pewno dwa pierwsze miesiące potraktuję jak dłuższy urlop i będę odpoczywał. A później znajdę sobie jakieś zajęcie, bo telewizor i ciepłe kapcie nie są dla mnie.