Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wnuczek i spółka. Jak pani Stanisława rozbiła szajkę wyłudzaczy

Adam Willma
Oszustwa "na wnuczka" to istna plaga.
Oszustwa "na wnuczka" to istna plaga. sxc
Oszuści z Łodzi trafili wyjątkowo pechowo. Nie dość, że wybrali miasto z jednymi z najlepszych policjantów w województwie, to jeszcze zadzwonili do nadzwyczaj bystrej emerytki.

Do Czesławy Bąkowskiej z Wielunia telefon zadzwonił w październiku przed trzema laty.
Wnuczek.

- Ale dlaczego ty masz, Piotruś, taki dziwny głos?
- Angina, babciu.
- Angina. To ty nie możesz z Basią spać, bo ją zarazisz!
- Babciu, ja mam większy problem. Wypadek miałem.
- Jezus Maria, Piotruś. Co ci się stało?!
- Na szczęście tylko coś z nogą, ale tamten, w którego uderzyłem mocno pokiereszowany. Postawił warunek, że jak mu w ciągu doby zapłacę 22 tysiące, zapomina o sprawie. W przeciwnym razie policja i te sprawy.
Bąkowskiej ciśnienie podskoczyło i łzy napłynęły do oczu.
- Piotruś, ale ja nie mam pieniędzy...
- Babciu, a mogłabyś wziąć szybki kredyt? Ja ci spłacę co do grosza.
Bąkowska nie namyślała się. Ubrała płaszcz i beret. Trzy kwadranse później była już w Lukas Banku. Wzięła tyle, ile dali - 14 tysięcy.
Tamtego roku wnuczkowie obdzwonili kilka babć z Wielunia. Następne były babcie z Legionowa, Rybnika i Pabianic.

Czytaj:

Inowrocławsko-bydgoski gang wyłudzał brytyjskie zasiłki. Ich ofiary to bezrobotni

25 tysięcy za niewinność
Na początku 2011 roku wnuczkowie przypomnieli sobie o babciach z Kwidzyna, Nowego Miasta Lubawskiego, Brodnicy i Rypina. W tym ostatnim szło najlepiej.
Janina Rosłowska odebrała telefon 1 marca. Że wypadek pod Brodnicą. Ją też zdziwił głos Rafała. Ale angina to angina.

- Facet ma złamaną nogę i żebra - rozpaczał wnusio. Ale lekarka z pogotowia doradziła, żeby się prywatnie dogadać. Dwadzieścia tysięcy ma załatwić sprawę.
Rosołowska miała w domu tylko pięć tysięcy. Pozostałe piętnaście zgodził się pożyczyć kolega Rafała. Tak się złożyło, że kolega był właśnie w pobliżu, więc mógł przy okazji piątkę odebrać. Rosołowska zniosła mu pieniądze na podwórze.
Dzień później. Dominik Zalewski wracał właśnie z ogólniaka. Kolega poprosił, żeby pojechał pomóc mu w zakupie kurczaków. Gdy byli w drodze, za-dzwoniła rozemocjonowana babcia.

- Babciu, ale ja nie miałem żadnego wypadku!
Babci zrobiło się słabo. Kilkanaście minut wcześniej wręczyła koledze Dominika 10 tysięcy w banknotach po setce.
Z Jadwigą Markowską z sąsiedniej ulicy nie poszło już tak łatwo.
- Babcia?
- Nie dla każdego.
- A jak się pani nazywa?
- Nie wiesz?
- Ile pani ma lat?
- O wiele za dużo.
- Po głosie nie powiedziałbym, że staruszka.
- Niech pan sobie poszuka kogoś w swoim wieku do rozmowy.
Genowefa Żakowska rzuciła słuchawką. Może i dałaby się nabrać, gdyby wnuczek lepiej się przygotował:
- Powiedział o wypadku i odszkodowaniu, ale zupełnie mi to nie pasowało, bo mój wnuk Bartosz mieszka pod Berlinem.

Co mi szkodzi
Ostatni telefon odebrała Stanisława Czachorowska.
- Co słychać?
- To ty Darek?
- Tak.
- U mnie w porządku, a co u ciebie?
- Kolano mnie boli. Mam duże nieprzyjemności, spowodowałem wypadek. Muszę się rozłączyć, bo lekarz właśnie idzie.
Czachorowska (elegancka kobieta, fryzjerka na emeryturze): - Spytałem o Darka, bo takiego imienia nie mam w rodzinie. Ale z początku myślałem, że to zwykła pomyłka. Sądziłam, że pogadamy sobie chwilę i zaraz się pośmiejemy. Dopiero, gdy się pojawiła sprawa wypadku, od razu zaświtało mi w głowie, w czym rzecz. Mnóstwo razy czytałam o tym w gazetach. Więc pomyślałam, że możemy sobie pograć.
Pani Stanisława zadzwoniła na policję.
Chwilę później "krewniak" (- Do końca mówił do mnie per "ty", bo z rozmowy nie wywnioskował, czy może być wnuczkiem) zadzwonił ponownie.
- Z kimś rozmawiałaś? - zapytał czujnie.
- Z lekarzem. Wiesz, Darek, ja mam tylko 6 tysięcy, ale muszę je wypłacić w banku.
Pieniądze miał odebrać kolega, który przypadkiem był w pobliżu.
Czachorowska: - Miałam akurat jedną sprawę do załatwienia w banku, więc pomyślałam sobie - co mi szkodzi tam pójść.

czytaj: "Wnuczek" z Mazur oszukiwał w naszym regionie. Mógł wyłudzić kilkadziesiąt tysięcy zł

Ogłaszaliśmy nawet na mszy
Policjanci z komendy w Rypinie zapukali do niej po kilku minutach.
Zanim pani Stanisława wyszła do banku, telefon zadzwonił jeszcze raz. Tym razem głos w słuchawce przedstawił się jako pracownik Telekomunikacji Polskiej. Pytanie o zadowolenie z usług i prośba o podanie adresu.
W drodze do banku Czachorowska widziała dwóch mężczyzn kręcących się przy czarnym bmw. Wróciła do domu. Zadzwonił "krewniak". Powiedział, że kolega już czeka pod blokiem.

Czachorowska: - Byłam pod wrażeniem. Nie dość, że policjanci pojawili się błyskawicznie, to jeszcze perfekcyjnie tę akcję zorganizowali. Tamci mężczyźni zupełnie się nie spodzie-wali, że są obserwowani. W sumie sama byłam zaskoczona, że nie przestraszyłam się tego wszystkiego. No może tylko, kiedy szłam już z banku, zrobiło mi się trochę nieswojo.
Gdy jeden z oszustów przyszedł po pieniądze, kobieta stała w drzwiach klatki schodowej. Policjant wyskoczył zza węgła i powalił oszusta na ziemię. Wtedy nieoznakowany radiowóz zablokował drogę.

- To zasługa pani Czachorowskiej. Miała znakomity refleks. Gdyby tak przezornych osób było więcej, nie mielibyśmy kłopotu z wyłudzeniami - mówi Wiesław Milarski, komendant policji z Rypina. - Już wcześniej docierały do nas informacje o "wnuczkach". Prosiliśmy o współpracę prasę i księdza, bo większość starszych osób uczestniczy we mszy.
Gdyby oszuści zlustrowali wcześniej policyjne statystyki, być może od Rypina trzymaliby się z daleka. Tutejsza komenda od lat uchodzi za jedną z najlepszych w województwie. W zeszłym roku przebił ją tylko Golub-Dobrzyń.

Czytaj: Oszustwa "na wnuczka" to plaga

Przelew do Anglii
Kobiety, które prokurator poprosił o rozpoznanie oszusta odbierającego pieniądze, nie miały problemu. Krępa budowa ciała, krótka szyja. Maciej G., 34-letni mechanik pracujący na łódzkim złomowisku przyznał się do wszystkiego.
- Półtora roku temu przyszedł do mnie Michał, kolega, od którego pożyczyłem wcześniej pieniądze - wyjaśniał G. - Powiedział, że mogę mu spłacić dług w inny sposób. Zapytał, czy wiem coś o metodzie "na wnuczka". Mam ciężką sytuację, dziecko i partnerkę na utrzymaniu, więc się zgodziłem, ale dopiero za drugim razem.

Maciej G. został kurierem - jeździł do różnych miast i czekał na polecenia. Ponieważ jeździł bez prawa jazdy, z czasem do biznesu wciągnął kolegę - 23-letniego cukiernika Pawła R. (ten przyznał się początkowo do zarzutów, ale później zaczął mataczyć).
Gdy kurierzy czekali w przydrożnym barze, ktoś z "centrali" dzwonił do starszych pań. Jeśli wybrana kobieta dała się nabrać na opowiastkę, G. musiał błyskawicznie pojawić się pod domem i z zatroskanym wyrazem twarzy odebrać gotówkę albo biżuterię. Pieniądze wpłacali za każdym razem przelewem na konto w Anglii po potrąceniu swojej działki.
Łatwo nie było - wypady do Rybnika zakończyły się całkowitym fiaskiem. Podobnie było z Radomskiem i Legionowem. W Nowym Mieście Lubawskim szło bardzo opornie, podobnie jak w Brodnicy (zaledwie trzy babcie). Ale w Rypinie kilka pań dało się naciągnąć. Naiwnych nie brakowało również we Włocławku (osiem babć zapłaciło łącznie 50 tysięcy).

Wnuczek nieuchwytny
- Ten głos rzeczywiście mógł robić wrażenie - przyznaje Stanisława Czachorowska. - Bardzo spokojny, stonowany. Numery brali zapewne z książki telefonicznej, szukając pań o staromodnych imionach. Taki mój pech, że mam takie imię, które zwabia oszustów, więc kilka razy próbowano mnie naciągnąć - śmieje się pani Stanisława.
Scenariusz dialogu musiał być dziełem dużego spryciarza. Chodziło o to, żeby już po pierwszym pytaniu kobieta sama podała imię wnuczka. Rozmowy kilka razy przerywano, żeby upewnić się, czy - wbrew naleganiom "wnuczka" - babcia nie kontaktuje się z innymi osobami.

Czytaj: Toruń. Oszukiwali "na wnuczka". Grozi im do 8 lat za kratami [wideo]

Adres ofiary wyciągał fałszywy pracownik Telekomunikacji Polskiej przeprowadzający fikcyjna ankietę.
Oszuści z Łodzi wydobyli od starszych kobiet ponad 400 tysięcy złotych. Kurierzy zostali skazani na niskie wyroki (2 i 2,5 roku), natomiast ich łódzki opiekun, który w czasie akcji w Rypinie odpowiadał z wolnej stopy w sprawie innych wyłudzeń "na wnuczka", posiedzi 5,5 roku. Wszystkich sąd skazał na solidarne naprawienie szkody.
Tylko z czego? Do tej pory udało się wyłapać jedynie płotki. Prokuratorom nie udało się dotrzeć do wnuczka o miłym głosie. Niewykluczone, że dzwonił z Wielkiej Brytanii.

Wnuczek "policjantem"
Do Stanisławy Czachorowskiej w tym roku zadzwonił nowy "wnuczek": - Prawie by mu się udało, ale zaskoczył mnie nowym elementem. Po wnuczku zadzwonił inny mężczyzna, niby z komendy policji. Pytał, czy potwierdzam zgłoszenie. Zawahałam się i to ich spłoszyło. Następnym razem pójdzie mi lepiej.
n Nazwiska osób, które były celem naciągaczy, zostały zmienione.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska