- Wyższa Szkoła Bankowa w Toruniu powstała w 1998 roku. Co się zmieniło od tego czasu?
- Zaczynaliśmy w budynkach podnajmowanych od X Liceum Ogólnokształcącego. Dzisiaj dysponujemy nowoczesnym gmachem przy ul. Młodzieżowej. Baza materialna jest jednak dla mnie mniej istotna od poziomu nauczania, który gwarantuje nasza kadra naukowa. Gdy mieliśmy mało studentów liczba profesorów była niewielka. Wzrost liczby żaków do ponad 2 tysięcy spowodował potrzebę dokoptowania wykładowców. Propozycje, które przedstawiliśmy profesorom z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika zostały w 100 procentach przyjęte. Profesorowie, którzy są kierownikami katedr na UMK pracują także u nas. Mamy również kolegów z Wydziału Prawa. Jeżeli mówimy o wpisywaniu się uczelni w krajobraz Torunia, to nie można zapomnieć o działaniach podejmowanych na rzecz środowiska naszego miasta. Wspomnę tutaj chociażby o corocznym festynie "integracja" czy "Dniu z PIT-em", kiedy nasi studenci i specjaliści z zakresu podatków doradzają torunianom jak uporać się z zeznaniem podatkowym. Szkoła uczestniczy także we współorganizacji Juwenaliów i szeregu innych, otwartych imprez.
- Kiedy w WSB będzie można zdobyć magisterkę?
- W perspektywie najbliższych lat nie uruchomimy studiów magisterskich. Żeby je prowadzić należy zatrudniać ośmiu profesorów na pierwszym etacie. W mieście, gdzie funkcjonuje uniwersytet jest to niemożliwe. Wymóg ten można by spełnić robiąc to, co czyni wiele szkół na ścianie wschodniej. Te szkoły zatrudniają profesorów zza wschodniej granicy spełniając w ten sposób ustawowe wymogi. Przepis ten obchodzi się również poprzez zatrudnianie jako figurantów profesorów emerytowanych. Wyższa Szkoła Bankowa nie chce i nie zamierza tego robić. Fakt, że funkcjonujemy w mieście akademickim daje nam określone profity. Nasi studenci mogą kontynuować naukę i zdobywać tytuł magistra właśnie na UMK. Tytuł magistra mogą także zdobyć w siostrzanej uczelni w Poznaniu.
- Co się stanie z prywatnymi szkołami, jeżeli coraz głośniejsze postulaty wprowadzenia zakazu pracy profesora na więcej niż jednym etacie wejdą w życie?
- Dla takiej uczelni jak nasza, będzie to po prostu oznaczało likwidację. Myślę co wtedy będzie miała zrobić młodzież, która ze względu na limity w szkolnictwie publicznym pozostanie bez szans na wyższe wykształcenie. Tytuł profesora można zdobyć w ciągu 30-35 lat pracy naukowej. My działamy od lat 5. Musimy więc korzystać z kadry zewnętrznej, tak jak każda szkoła prywatna. Pomysł zakazu pracy na więcej niż jednym etacie spowoduje katastrofę prywatnego szkolnictwa wyższego w skali kraju lub przy odpowiedniej ofercie finansowej wybór przez profesora tylko uczelni niepaństwowej. Nie oznacza to jednak, że jestem przeciwny uregulowaniu spraw zatrudnienia profesorów. Wszyscy doskonale wiemy, że do rzadkości wcale nie należą sytuacje, że jeden profesor zatrudniony jest na kilku uczelniach. Oczywistym jest, że w części z nich figuruje tylko na listach pracowników, tak by szkoła, spełniała wymogi ustawy. To jest patologia i należy ją wyeliminować. Rozsądnym rozwiązaniem byłoby więc wprowadzenie ograniczenia nie do jednego etatu, ale dwóch, maksymalnie trzech.
- Czy prywatna szkoła wyższa to jednostka, która przyjmuje wszystkich? Tych, którzy chowają się przed wojskiem i tych, których nie przyjęły uczelnie państwowe?
- W Polsce nie ma równego dostępu do oświaty. Dzieci z zamożnych rodzin z reguły dostają się na bezpłatne studia dzienne. Stać je na korepetycje, na prywatne kursy, atmosfera w domu rodzinnym pozwala się uczyć. Dzięki temu te dzieci bez trudu zdają egzaminy wstępne. Młodzież z rodzin biedniejszych ma znacznie trudniej, rzadziej dostaje się na bezpłatne studia dzienne. Rodzic, który kosztem ogromnego poświęcenia płaci za prywatną szkołę musi być pewny, że dyplom na którym znajdzie się nazwisko pociechy będzie coś warty. Musi mieć gwarancję, że nie będą to pieniądze wyrzucone w błoto. I tutaj dochodzimy do poziomu kształcenia, który w szkole prywatnej wcale nie musi być gorszy niż w państwowej. Wokół szkolnictwa płatnego panuje pewien mit. Otóż niektórym wydaje się, że jeżeli szkoła bierze pieniądze za naukę, to taki student ma zagwarantowane zdanie wszystkich egzaminów i wpis na następny semestr. Żeby nie używać ogólników, iż tak nie jest podam jeden, konkretny przykład. W tym roku ponad połowa zdających u nas jeden z przedmiotów nie zaliczyła go i będzie zdawać poprawkę.
- Dlaczego studenci WSB, którzy odbywają obowiązkowe praktyki w firmach muszą za nie płacić?
- Organizacja praktyk studenckich to dla uczelni określone koszty. U nas zajmuje się tym wyspecjalizowana komórka, która z czegoś musi być utrzymywana. Myślę jednak, że te w sumie niewielkie opłaty za praktyki naprawdę warto ponosić. Nie może być bowiem tak, że absolwent bankowości nigdy nie był w banku, a absolwent ubezpieczeń nie wie jak wygląda polisa na życie. Dobrze zorganizowane praktyki dają młodym ludziom praktyczną wiedzę potrzebną przy wkraczaniu na rynek pracy. Sytuacje w których student idąc na praktykę parzy w danej firmie kawę i zajmuje się kserowaniem są u nas niedopuszczalne. Obowiązek zaliczenia praktyk nie został wprowadzony po to, by studenci biegali z indeksem prosząc gdzie się da o parafkę, ale po to, by po opuszczeniu murów szkoły, byli w stanie pracować w wyuczonej specjalności.
- Czy pomysł opodatkowania szkół wyższych jest słuszny?
- "Tak, ale" - mówiąc krótko. Szkoły, które zyski przeznaczają na inwestycje, na stypendia naukowe czy socjalne, na doposażenie pracowni i laboratoriów, wreszcie na współpracę zagraniczną nie mogą być za to karane koniecznością płacenia podatków. Natomiast placówki, w których od lat nie przybył jeden komputer, a cały zysk zgarnia właściciel powinny płacić normalne podatki. Jeżeli dany podmiot działa tak jak zwykła firma - dla zysku, musi być traktowany tak samo jak przedsiębiorstwo transportowe, sklep czy fabryka.
