Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wunderwaffe z Osowej Góry

Wojciech Mąka [email protected]
Fot. Tomasz Mazurkiewicz
Są dowody, że bydgoska Luftmuna na Osowej Górze była w czasie wojny jednym z większych ośrodków montażowych tajnej broni Hitlera.

Tzw. latających bomb V1. Na tym nie koniec sensacji.

W Niemczech są także dokumenty potwierdzające, że w 1944 roku poligon w Borach Tucholskich był najważniejszym ówczesnym ośrodkiem szkolnym jednostek, które później ostrzeliwały Londyn przy pomocy rakiet V2.

Luftmuna
Skrót od "Luftmunitionsanstalt" - sieć kilkudziesięciu zakładów należacych do niemieckiej Luftwaffe. W czasie II wojny światowej zakłady zajmowały się głównie magazynowaniem i montażem amunicji lotniczej.

Te rewelacje ujrzały światło dzienne m.in. po publikacji książki "V1 Eifelscherck" autorstwa Wolfganga Gückelhorna i Detleva Paula. Obaj wydali w tym roku także książkę "V2 gefrorene Blitze".

Ten ostatni badacz razem z Volkerem Pelzem i Michelem van Bestem z Holandii przez ponad tydzień byli w Polsce. Próbowali zdobywać informacje o dawnych niemieckich poligonach rakietowych. Byli też w Bydgoszczy i Borach Tucholskich.

Tajemniczy pociąg
Detlev Paul nie ukrywa, że według znanych mu dokumentów, Bydgoszcz i ówczesne zakłady Luftmuna były jednym z najważniejszych magazynów i montowni V1 na obecnych terenach Polski. To stąd latające bomby trafiały do miejscowości Zempin, niedaleko wielkiego ośrodka doświadczalnego, oraz do Blizny - na południowym wschodzie Polski - na poligon rakietowy Heidelager.

- W archiwum wojskowym we Freiburgu znajduje się seria zdjęć wykonana między 22 marca a 3 kwietnia 1944 roku - opowiada Detlev Paul. - To daty odpowiadające transportowi kolejowemu wysłanemu z Bydgoszczy i podzakładu fabryki Volkswagena w Goleniowie. Wiemy, że transport obejmował 90 bomb V1. Z Goleniowa do niemieckiego Tarthun przyjechało 81 ćwiczebnych pocisków, z Bydgoszczy - dziewięć tak zwanej pierwszej serii: E-Zellen. W okolicy Tarthun ćwiczono awaryjny przeładunek V1 na samochody. Potem dziewięć V1 z Bydgoszczy wystrzelono z drugiego stanowiska ogniowego w miejscowości Zempin na wyspie Uznam.

Z Bydgoszczy na poligon w Bliźnie wysłano także transport 30 V1, które później wystrzelono w okolice Rejowca. Dokonał tego niemiecki batalion szkolno - doświadczalny pod dowództwem majora Czychy. Latające bomby miały głowice bojowe.

Z jeszcze innego dokumentu, tym razem pochodzącego z czerwca 1943 roku wynika, że w bydgoskiej Luftmunie planowano magazynowanie aż dwóch tysięcy V1!

Broń doskonała
Rakieta balistyczna V2 była najbardziej zaawansowaną technologicznie bronią II wojny światowej. Z ekonomicznego punktu widzenia jej produkcja była absurdalna - jedna rakieta kosztowała tyle, co kilka samolotów myśliwskich, ale przenosiła jedynie tonę materiału wybuchowego.

V2 była jednak bronią niebezpieczną - po opracowaniu przez Niemców procedury startu z ruchomych wyrzutni praktycznie nie było przed nią ucieczki. Poruszała się z prędkością przekraczającą dźwięk, a lot na granicy stratosfery nie pozwalał na jej wykrycie.

O poligonie rakietowym w Borach Tucholskich nie wiadomo praktycznie nic. Resztki rakiet V2, które rozbijały się w drugiej połowie 1944 roku w rejonie m.in. Wierzchucina i wsi Lisiny - niewiele mówią. Dopiero od mniej więcej dziesięciu lat poligonem Heidekraut ("Wrzos") - bo tak brzmiał jego niemiecki kryptonim - zainteresowali się polscy badacze. Bez zbytniego powodzenia. Pracownicy bydgoskiego muzeum wojskowego nie ukrywali, że są bezradni - nieliczni świadkowie niewiele wiedzieli o nowej broni Hitlera, niewiele pamiętali.

Detlev Paul, Volker Pelz i Michel van Best spędzili na terenie dawnego poligonu cały dzień. Przy pomocy autora tego tekstu starali się znaleźć pozostałości Heidekraut.

Głowice były bojowe
- Przez ten poligon przewinęły się praktycznie wszystkie jednostki, które później ostrzeliwały Londyn, Paryż i Antwerpię, nawet dwa bataliony SS specjalnie powołane do operowania rakietami V2 - mówi Detlev Paul. - Na podstawie dziennika startów znalezionego w muzeum w Monachium, możemy stwierdzić, że w ciągu pół roku odpalono stąd prawie dwieście rakiet.

Cele niemieckich rakiet wystrzeliwanych z Borów Tucholskich leżały w rejonie Konina i Sieradza. Nie wszystko szło tak, jak trzeba. Wiele rakiet nie dolatywało do celu, wiele eksplodowało tuż po oderwaniu się od wyrzutni.

Gdy niemieccy badacze zobaczyli w lesie niedaleko Wierzchucina dwa olbrzymie leje po upadkach V2 byli pewni jednego: - Nigdzie nie widzieliśmy tak wielkich kraterów - przyznał Volker Pelz. - To są kratery po upadkach rakiet z głowicami bojowymi. Paliwo, które napędzało V2, czyli spirytus i ciekły tlen - nie powodowało eksplozji, jedynie gwałtowny pożar...

W lesie udało się znaleźć resztki wykopów, w których stały specjalistyczne pojazdy obsługujące rakiety. Detlev Paul mówi: - Wiemy ile takich pojazdów miała pierwsza jednostka, która tu przyjechała, 836 batalion artyleryjski. Było ich aż 78. I wszystkie trzeba było zamaskować...

Mówią świadkowie
Dotarliśmy także do świadków, którzy pamiętają dawne czasy. Irena Szpica w 1944 roku miała 8 lat. Doskonale pamięta niemieckie jednostki, które stacjonowały na poligonie. - Suchom został wysiedlony i zajęty przez Niemców - mówi pani Irena. - Jako miejscowi mogliśmy jednak przechodzić przez warty na drogach - puszczano nas żebyśmy wypasali krowy albo zbierali ziemniaki. Wtedy przychodziłam do domu i patrzyłam, co się dzieje.

Pani Irena nie potrafiła opisać wrażenia, jakie wywarły na niej pierwsze starty rakiet. - Jedyne co nam przychodziło wtedy do głowy, to uciekać - mówi. Pamięta także jeden duży wypadek już pod koniec 1944 roku. Przy nieudanym starcie V2 zginęło dwudziestu Niemców.

Henryk Jaśtak z Iwca także pamięta tamte czasy. - Niemcy przyjechali zaraz po żniwach, rakiety zaczęły startować miesiąc później - mówi. - Mówiliśmy na nie gwiazda, bo gdy była wysoko widać było tylko taki znaczek na niebie. Gdy jeździłem do Suchomia przez ten teren, widziałem wiele pojazdów, takich na gąsienicach też...

Niemcy mieli własny prąd z generatorów, nawet pamiętam, że w lesie było słychać ich buczenie... rakiety startowały często. Ale były też przerwy po kilka dni.

Dlatego zbiornik jest krótki?
Niewiele osób wie, że w bydgoskim muzeum mamy rarytas - to duraluminiowy zbiornik na ciekły tlen od V2, kilka lat temu przywieziony z rejonu dawnego poligonu.

Jest nietypowy bo... krótszy niż normalny. Niemieccy badacze dokładnie go obejrzeli, ale także byli bezradni. - Nie wiemy dlaczego taki jest - mówi Volker Pelz. - Są na nim stemple odbioru technicznego, może po ich uda się odszukać jakąś dokumentacje i coś ustalić. Wiadomo na pewno, że to nie jest przeróbka polowa, bo wówczas nie było technicznych możliwości spawania duraluminium w polowym warsztacie. Zresztą i spaw jest maszynowy, a na boku jest jeszcze niemiecki odręczny napis "tutaj ciąć". To kiedyś był zbiornik o normalnych rozmiarach.

W DAG i Heidelager
Poczas wizyty w Bydgoszczy nie mogło się obejść bez odwiedzin dawnej Luftmuny przy ul. Grunwaldzkiej i olbrzymich budynków NGL Bietrieb na terenie obecnego Zachemu.

Jacek Flis, zajmujący się od dawna historią poligonu rakietowego Heidelager w Bliźnie także gościł zachodnich badaczy. - Było trochę sensacji - opowiada - Dotąd nie wiedzieliśmy do czego służyły małe piwniczki na terenie poligonu. Ci badacze widzieli dziesiątki pozostałości po wyrzutniach V1 i z cała pewności stwierdzili, że w piwniczkach składowano detonatory do latających bomb.

PS.
Szukam świadków wydarzeń - zarówno tych, którzy pamiętają niemiecki poligon rakietowy w Borach Tucholskich, jak i tych, którzy pracowali w bydgoskiej Luftmunie. Mój telefon: 052 326 31-49.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska