https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wybory samorządowe 2018. Kto jeśli nie Brejza, Witczak, Kończal, Brzeziński...

Dariusz Nawrocki
Archiwum
Kto zostanie prezydentem, burmistrzem, wójtem, gdy dotychczasowi włodarze nie będą mogli ubiegać się o reelekcję? Oto nasze subiektywne wariacje na temat tego, co czeka nas w 2018 roku.

PiS chce ograniczyć pracę wójtów, burmistrzów i prezydentów miast do maksymalnie dwóch kadencji. Zmiany te mają obowiązywać już od najbliższych wyborów samorządowych. Jeśli ten plan zostanie zrealizowany, żaden z włodarzy urzędujących w powiecie inowrocławskim nie będzie mógł się ubiegać o reelekcję.

Czeka więc nas niezwykle ciekawa kampania wyborcza. Do boju o najważniejsze fotele w powiecie ruszą z pewnością wielcy przegrani ostatnich wyborów oraz kandydaci mocno wspierani przez ustępujących wójtów, burmistrzów i prezydenta.
Oto nasze subiektywne wariacje na temat tego, co może się dziać w 2018 roku, jeśli oczywiście PiS-owi uda się swój plan wprowadzić w życie.

Inowrocław

Z pewnością o fotel prezydenta Inowrocławia powalczy Marcin Wroński, który w ostatnich wyborach przegrał z Ryszardem Brejzą zaledwie 347 głosami. Jego kontrkandydatem na pewno będzie ktoś z bliskiego kręgu urzędującego prezydenta. Mógłby to być wiceprezydent Wojciech Piniewski, wiceprezes PGKiM Marek Gerus albo szefowa OSiR Wiesława Pawłowska. Chociaż największe szanse na zwycięstwo miałby poseł Krzysztof Brejza, syn prezydenta. O tym, że kiedyś przejmie schedę po ojcu, mówi się od dawna. Czy zdecyduje się na to już w 2018 roku?

Kruszwica

Ciekawie może być również w Kruszwicy. Niewykluczone, że do wyborczej walki powróci Tadeusz Gawrysiak, wieloletni burmistrz tego miasta. Spore szanse na zwycięstwo ma również radny powiatowy Jacek Zalesiak. Kogo poprze Dariusz Witczak? Może swojego młodego zastępcę Bartosza Krajniaka? A może wszystkich zaskoczy wojewoda Mikołaj Bogdanowicz: wróci nad Gopło i zdobędzie mniej intratne stanowisko, ale za to bliżej domu. Gdyby wystartował, mógłby wygrać już w pierwszej turze.

Janikowo

Barbara Szatkowska w ostatnich wyborach zdobyła w Janikowie drugi wynik. I tym razem będzie więc silnym kandydatem. Z kim powalczy? Być może z Jackiem Dumą (prawą ręką burmistrza) lub Grzegorzem Płuciennikiem (szefem OSiR-u), który - jak ćwierkają wróbelki - od lat przygotowywany jest na następcę Andrzeja Brzezińskiego. Niewykluczone, że pod nieobecność faworyta do walki staną doświadczeni samorządowcy: Marek Szubarga i Andrzej Antoniewicz.

Pakość

Do walki o fotel burmistrza Pakości powinna stanąć Anna Strzelczyk-Frydrych, rywalka Wiesława Kończala w ostatnich wyborach. Być może również do lokalnej polityki powróci Ryszard Kuflewicz, samorządowiec ze sporym doświadczeniem. Poparcie urzędującego włodarza może zdobyć jego zastępca Szymon Łepski albo (co jest również prawdopodobne) Maciej Wojtysiak, dyrektor pakoskiego PUG-u.

Gniewkowo

Adamowi Straszyńskiemu do zwycięstwa w ostatnich wyborach zabrakło zaledwie... 8 głosów. Jest więc największym faworytem do objęcia schedy po Adamie Roszaku. Liczącym się graczem będzie również Paweł Drzażdzewski, lider lokalnego PiS-u. Kto będzie kandydatem Adama Roszaka? Być może Beata Kowalska, dziś jego zastępca.

Złotniki Kujawskie

Tutaj do walki o fotel może powrócić Henryk Styrna. Silnym kandydatem mógłby być również Piotr Woźniak, dziś przewodniczący rady gminy.

Rojewo

Liczącym się kandydatem z pewnością będzie Joanna Mąka, w ostatnich wyborach główny rywal Rafała Żurowskiego, a dziś przewodnicząca Rady Gminy. Być może po 8-letniej przerwie do gry wróci również Błażej Mielcarek.

Gmina Inowrocław

Lech Skarbiński wydaje się naturalnym kandydatem na wójta gminy Inowrocław. Kto się z nim zmierzy? A choćby dotychczasowy wicewójt Marek Karólewski.

Dąbrowa Biskupia

Przez lata mówiło się, że gdyby Roman Wieczorek nie ubiegał się o stanowisko wójta, swój akces zgłosiłaby Mirosława Kucol, dziś wicestarosta inowrocławski. Czas pokaże, czy się na ten krok zdecyduje.

Więcej informacji z powiatu inowrocławskiego na:www.pomorska.pl/inowroclaw

Komentarze 108

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

s
sam

A moze tez troche historii o przekretach burmistrza Janikowa.Bo przez osiem lat wy jako GP ochranialiscie tego czlowieczka.

G
Gość
W dniu 16.03.2018 o 21:20, Gość napisał:

To pikuś przy fachowcach Brejzy:Popierajmy swojego prezesaDariusz Knapik Gazeta Pomorska7 marca 2002 Aktualizacja: 7 marca 2002 13:38W uzdrowisku Inowrocław kariera prezesa trwa krótko. Przez 4 lata zmieniło się ich aż pięciu. Wszystko przez politykę. Nad kurortem ciąży jeszcze cień dyrektor Janiny Sobczak Kowalak, która od 1998 roku zaczęła w Ministerstwie Zdrowia kierować biurem d.s. uzdrowisk. Zasłynęła z czystek, zwalniając ogromną większość dyrektorów uzdrowisk. Ich miejsca zajęli protegowani przez resort ludzie związani z prawicą. Inowrocławskim kurortem kierował od 6 lat ceniony lekarz, dr n. med. Eugeniusz Gawlak. W 1998 roku, pod groźbą dymisji złożył on rezygnację. Na opróżnione miejsce dyrektor Kowalak powołała swego znajomego, Janusza Deja, z którym studiowała na krakowskiej Szkole Biznesu MBA. Deja gościł w uzdrowisku rzadko, najczęściej bawił w Krakowie. Nie krył, że ta posada jest mu potrzebna jedynie do zaliczenia skromnego choćby stażu na fotelu szefa zakładu medycznego. W niespełna pół roku później wygrał konkurs na dyrektora jednej z krakowskich klinik. Zwolnione miejsce zajął kolejny znajomy dyrektor Kowalak z czasów krakowskiej MBA, Paweł Kula. Za jego rządów uzdrowisko przekształciło się w spółkę skarbu państwa. Wkrótce Kula stracił jednak łaski swej protektorki i za jej sprawą, w połowie 1999 roku został odwołany. Już po rozpisaniu konkursu całe uzdrowisko wiedziało, że nowym prezesem zostanie prawniczka z Urzędu Wojewódzkiego w Bydgoszczy, Izabela Gęsińska Kujawska, uchodząca za protegowaną samej marszałek Senatu, Alicji Grześkowiak. Rzeczywiście, w grudniu 1999 roku Gęsińska konkurs wygrała. Wcześniej jednak resort skarbu zmienił skład rady nadzorczej kurortu, bo to jej członkowie stanowili komisję konkursową. Kto mieczem wojuje Uzdrowisko było w dobrej kondycji ekonomicznej. Po odwołaniu Kuli kierowały nim dwie członkinie zarządu, wieloletnie pracownice kurortu. Udało się zawrzeć korzystne kontrakty z kasami chorych, zapewniając wykorzystanie wszystkich miejsc na 2000 rok. Prezes Gęsińska skupiła się więc na polityce kadrowej. Zaczęła od wniosku o odwołanie obu członkiń zarządu. Rada nadzorcza miała wiele wątpliwości. Posiedzenie zaczęło się o godz. 9.00, decyzję o dymisji podjęto dopiero po północy. Nowym członkiem zarządu został, inspektor robót publicznych Urzędu Miasta w Kruszwicy, Marek Syryczyński. Powołanie odbyło się tej nocy, zaraz po dymisjach. Kandydat cały czas czekał cierpliwie na korytarzu. W kolejnych miesiącach Gęsińska wymieniła prawie całą kadrę kierowniczą kurortu. W rozpędzie skasowała nawet dział analiz, który później trzeba było organizować na nowo. Na zwolnione miejsca przyjęła sporo znajomych, choć ich kwalifikacje często budziły kontrowersje. Już latem 2000 roku wypowiedziały jej wojnę wszystkie związki zawodowe. Do kampanii przyłączyła się rada nadzorcza, powstał też konflikt między Gęsińską a Syryczyńskim. Prezes miała jednak mocnych protektorów, batalia o jej odwołanie toczyła się przez blisko pół roku. W grudniu 2000 roku następcą Gęsińskiej został Marek Syryczyński. Wkrótce złożył na byłą prezes doniesienie karne. Dawna szefowa odchodząc z posady nie oddała bowiem kluczyków i dokumentów od służbowego peugeuta, auto stało więc bezczynnie w garażu. Nie kwapiła się, by zwrócić komputer osobisty. Zrobiła to dopiero, gdy sprawą zainteresowała się prokuratura. Puk, puk! Tu wierzyciele Syryczyński przejął uzdrowisko w momencie, gdy zamykało 2000 rok ponad 600-tysięcznym zyskiem. Ale już w 2001 roku kurort odnotował 430 tys. zł. strat. W minionym miesiącu, po raz pierwszy od 1999 roku spółka musiała wziąć 300 tysięcy kredytu obrotowego. Mówi się, że grozi jej utrata płynności finansowej. Prezes stanowczo temu zaprzecza. Jednak, podobno, uzdrowisku brakuje obecnie ponad pół miliona na spłatę najpilniejszych zobowiązań. Prezes tłumaczy, że straty spowodował m.in. przekraczający inflację wzrost cen energii, konieczność podwyżek płac, a głównie zaniedbania inwestycyjne. Za jego rządów modernizowano sanatoria, przybyło 30 łóżek. Te pieniądze powinny się zwrócić już w tym roku, w którym zapowiadają się znacznie lepsze wyniki finansowe. TIR-em do kurortu Już na początku ub. roku Syryczyński postanowił uruchomić przy spółce firmę transportową. Zastawiając obiekty uzdrowiska, chciał zaciągnąć 2-milionowy kredyt i zakupić 4 TIR-y. Rada nadzorcza postawiła weto. Okazało się, że prezes zatrudnił już kierownika transportu, którego po 6 dniach pracy musiał zwolnić. Jedną z inwestycji było uruchomienie pijalni wód mineralnych. Inowrocław musi je sprowadzać z innych uzdrowisk. Po półrocznej działalności przyniosła ok. 20-tysięczne straty. Zdaniem prezesa są to jedynie "księgowe straty", które już wkrótce zrekompensują znacznie większe zyski. Spółka nawiązała bowiem współpracę z Akademią Medyczną w Poznaniu, której efektem jest m. in. nowa, superatrakcyjna oferta w postaci turnusów dla otyłych. Prezes zapomniał jednak dodać, że owe turnusy spółka próbuje organizować już od wiosny ub. roku, na razie bez większych efektów. Tymczasem dzienne utargi pijalni wynoszą od 1 do 5 zł, tylko w sezonie osiągnęły ok. 200 zł. Do jej obsługi trzeba było zatrudnić dwóch pracowników, a to nie jedyne koszty. Rodzinny interes Jesienią ub. roku rada nadzorcza postanowiła skontrolować zawarte przez spółkę umowy najmu i dzierżawy. Jej członkowie szybko dopatrzyli się, że wśród przedstawionych przez prezesa materiałów zabrakło dokumentów dotyczących pawilonu tzw. "Dietetyki". Od początku 2000 roku obiekt stał pusty. Wiosną ub. roku prezes wydzierżawił cały parter na restaurację z dancingiem. Potem tłumaczył się radzie, że dokumentów nie dostarczył, bo to nie była dzierżawa, ale "umowa partnerska". Faktycznie spółka wyszła na tym partnerstwie jak Zabłocki na mydle. Najpierw musiała zainwestować 100 tys. zł. w remont parteru. Potem zawiązano coś w rodzaju spółki. Zyski miały być dzielone po połowie, ale znów okazało się, że restauracja ma same straty. Na polecenie rady nadzorczej prezes zamienił więc "partnerstwo" na zwykłą umowę dzierżawy. Teraz restauracja płaci miesięcznie uzdrowisku niecałe 3 zł za każdy z 800 metrów kwadratowych. - Prezesie, niech pan z nami zawrze takie umowy - wołali na zebraniu wzburzeni pracownicy. Pytam prezesa, kim jest ten szczęśliwiec, z którym bez przetargu zawarto tak korzystną umowę? Marek Syryczyński składa więc oświadczenie, że wbrew krążącym pogłoskom, nie jest to nikt z jego rodziny. Po dłuższych dociekaniach przyznaje, że najemcą jest zięć jego brata, ale to przecież nie rodzina. Jak ustaliliśmy, dzierżawca czuł się jednak na tyle związany z prezesem, że zatrudnił w lokalu jego syna na barmana. Woda złotówek ci doda Jeszcze większe kontrowersje wywołała sprawa ustawionych w całym uzdrowisku saturatorów z "Wodą Życia". Raptem, z dnia na dzień, zdemontowano je i ustawiono nowe, z wodą "Eden". Prezes oświadcza mi, że po prostu skończyła się umowa, a ponieważ inna firma oferowała korzystniejsze warunki, więc to z nią postanowiono nawiązać współpracę. Z wiarygodnych źródeł wiemy jednak, że faktycznie umowę zerwano, a dystrybutor "Wody Życia" zaczął egzekwować kary umowne. Na razie kurort ich nie płaci, bo dogadał się z firmą "Eden", że ona będzie pokrywać te koszty. Prezes Syryczyński odpowiada mi, że musi sprawdzić te fakty. Pytam więc, dlaczego wicedyrektor d.s. ekonomiczno-finansowych, który podejmował w tej sprawie decyzje, został niedawno zdegradowany do stanowiska głównego księgowego. Prezes wyjaśnia ogólnikowo, że były takie potrzeby. Część przedstawionych przez nas spraw opisana została w anonimach, które w listopadzie ub. roku wysłano z Inowrocławia do Ministerstwa Skarbu. Od Syryczyńskiego zażądano wyjaśnień. Jak wiemy, dość krytycznie ustosunkowała się do nich rada nadzorcza spółki. Teraz w resorcie ważą się losy prezesa.

Nic się nie zmienił
o
odPis
W dniu 16.03.2018 o 21:20, Gość napisał:

To pikuś przy fachowcach Brejzy:Popierajmy swojego prezesaDariusz Knapik Gazeta Pomorska7 marca 2002 Aktualizacja: 7 marca 2002 13:38W uzdrowisku Inowrocław kariera prezesa trwa krótko. Przez 4 lata zmieniło się ich aż pięciu. Wszystko przez politykę. Nad kurortem ciąży jeszcze cień dyrektor Janiny Sobczak Kowalak, która od 1998 roku zaczęła w Ministerstwie Zdrowia kierować biurem d.s. uzdrowisk. Zasłynęła z czystek, zwalniając ogromną większość dyrektorów uzdrowisk. Ich miejsca zajęli protegowani przez resort ludzie związani z prawicą. Inowrocławskim kurortem kierował od 6 lat ceniony lekarz, dr n. med. Eugeniusz Gawlak. W 1998 roku, pod groźbą dymisji złożył on rezygnację. Na opróżnione miejsce dyrektor Kowalak powołała swego znajomego, Janusza Deja, z którym studiowała na krakowskiej Szkole Biznesu MBA. Deja gościł w uzdrowisku rzadko, najczęściej bawił w Krakowie. Nie krył, że ta posada jest mu potrzebna jedynie do zaliczenia skromnego choćby stażu na fotelu szefa zakładu medycznego. W niespełna pół roku później wygrał konkurs na dyrektora jednej z krakowskich klinik. Zwolnione miejsce zajął kolejny znajomy dyrektor Kowalak z czasów krakowskiej MBA, Paweł Kula. Za jego rządów uzdrowisko przekształciło się w spółkę skarbu państwa. Wkrótce Kula stracił jednak łaski swej protektorki i za jej sprawą, w połowie 1999 roku został odwołany. Już po rozpisaniu konkursu całe uzdrowisko wiedziało, że nowym prezesem zostanie prawniczka z Urzędu Wojewódzkiego w Bydgoszczy, Izabela Gęsińska Kujawska, uchodząca za protegowaną samej marszałek Senatu, Alicji Grześkowiak. Rzeczywiście, w grudniu 1999 roku Gęsińska konkurs wygrała. Wcześniej jednak resort skarbu zmienił skład rady nadzorczej kurortu, bo to jej członkowie stanowili komisję konkursową. Kto mieczem wojuje Uzdrowisko było w dobrej kondycji ekonomicznej. Po odwołaniu Kuli kierowały nim dwie członkinie zarządu, wieloletnie pracownice kurortu. Udało się zawrzeć korzystne kontrakty z kasami chorych, zapewniając wykorzystanie wszystkich miejsc na 2000 rok. Prezes Gęsińska skupiła się więc na polityce kadrowej. Zaczęła od wniosku o odwołanie obu członkiń zarządu. Rada nadzorcza miała wiele wątpliwości. Posiedzenie zaczęło się o godz. 9.00, decyzję o dymisji podjęto dopiero po północy. Nowym członkiem zarządu został, inspektor robót publicznych Urzędu Miasta w Kruszwicy, Marek Syryczyński. Powołanie odbyło się tej nocy, zaraz po dymisjach. Kandydat cały czas czekał cierpliwie na korytarzu. W kolejnych miesiącach Gęsińska wymieniła prawie całą kadrę kierowniczą kurortu. W rozpędzie skasowała nawet dział analiz, który później trzeba było organizować na nowo. Na zwolnione miejsca przyjęła sporo znajomych, choć ich kwalifikacje często budziły kontrowersje. Już latem 2000 roku wypowiedziały jej wojnę wszystkie związki zawodowe. Do kampanii przyłączyła się rada nadzorcza, powstał też konflikt między Gęsińską a Syryczyńskim. Prezes miała jednak mocnych protektorów, batalia o jej odwołanie toczyła się przez blisko pół roku. W grudniu 2000 roku następcą Gęsińskiej został Marek Syryczyński. Wkrótce złożył na byłą prezes doniesienie karne. Dawna szefowa odchodząc z posady nie oddała bowiem kluczyków i dokumentów od służbowego peugeuta, auto stało więc bezczynnie w garażu. Nie kwapiła się, by zwrócić komputer osobisty. Zrobiła to dopiero, gdy sprawą zainteresowała się prokuratura. Puk, puk! Tu wierzyciele Syryczyński przejął uzdrowisko w momencie, gdy zamykało 2000 rok ponad 600-tysięcznym zyskiem. Ale już w 2001 roku kurort odnotował 430 tys. zł. strat. W minionym miesiącu, po raz pierwszy od 1999 roku spółka musiała wziąć 300 tysięcy kredytu obrotowego. Mówi się, że grozi jej utrata płynności finansowej. Prezes stanowczo temu zaprzecza. Jednak, podobno, uzdrowisku brakuje obecnie ponad pół miliona na spłatę najpilniejszych zobowiązań. Prezes tłumaczy, że straty spowodował m.in. przekraczający inflację wzrost cen energii, konieczność podwyżek płac, a głównie zaniedbania inwestycyjne. Za jego rządów modernizowano sanatoria, przybyło 30 łóżek. Te pieniądze powinny się zwrócić już w tym roku, w którym zapowiadają się znacznie lepsze wyniki finansowe. TIR-em do kurortu Już na początku ub. roku Syryczyński postanowił uruchomić przy spółce firmę transportową. Zastawiając obiekty uzdrowiska, chciał zaciągnąć 2-milionowy kredyt i zakupić 4 TIR-y. Rada nadzorcza postawiła weto. Okazało się, że prezes zatrudnił już kierownika transportu, którego po 6 dniach pracy musiał zwolnić. Jedną z inwestycji było uruchomienie pijalni wód mineralnych. Inowrocław musi je sprowadzać z innych uzdrowisk. Po półrocznej działalności przyniosła ok. 20-tysięczne straty. Zdaniem prezesa są to jedynie "księgowe straty", które już wkrótce zrekompensują znacznie większe zyski. Spółka nawiązała bowiem współpracę z Akademią Medyczną w Poznaniu, której efektem jest m. in. nowa, superatrakcyjna oferta w postaci turnusów dla otyłych. Prezes zapomniał jednak dodać, że owe turnusy spółka próbuje organizować już od wiosny ub. roku, na razie bez większych efektów. Tymczasem dzienne utargi pijalni wynoszą od 1 do 5 zł, tylko w sezonie osiągnęły ok. 200 zł. Do jej obsługi trzeba było zatrudnić dwóch pracowników, a to nie jedyne koszty. Rodzinny interes Jesienią ub. roku rada nadzorcza postanowiła skontrolować zawarte przez spółkę umowy najmu i dzierżawy. Jej członkowie szybko dopatrzyli się, że wśród przedstawionych przez prezesa materiałów zabrakło dokumentów dotyczących pawilonu tzw. "Dietetyki". Od początku 2000 roku obiekt stał pusty. Wiosną ub. roku prezes wydzierżawił cały parter na restaurację z dancingiem. Potem tłumaczył się radzie, że dokumentów nie dostarczył, bo to nie była dzierżawa, ale "umowa partnerska". Faktycznie spółka wyszła na tym partnerstwie jak Zabłocki na mydle. Najpierw musiała zainwestować 100 tys. zł. w remont parteru. Potem zawiązano coś w rodzaju spółki. Zyski miały być dzielone po połowie, ale znów okazało się, że restauracja ma same straty. Na polecenie rady nadzorczej prezes zamienił więc "partnerstwo" na zwykłą umowę dzierżawy. Teraz restauracja płaci miesięcznie uzdrowisku niecałe 3 zł za każdy z 800 metrów kwadratowych. - Prezesie, niech pan z nami zawrze takie umowy - wołali na zebraniu wzburzeni pracownicy. Pytam prezesa, kim jest ten szczęśliwiec, z którym bez przetargu zawarto tak korzystną umowę? Marek Syryczyński składa więc oświadczenie, że wbrew krążącym pogłoskom, nie jest to nikt z jego rodziny. Po dłuższych dociekaniach przyznaje, że najemcą jest zięć jego brata, ale to przecież nie rodzina. Jak ustaliliśmy, dzierżawca czuł się jednak na tyle związany z prezesem, że zatrudnił w lokalu jego syna na barmana. Woda złotówek ci doda Jeszcze większe kontrowersje wywołała sprawa ustawionych w całym uzdrowisku saturatorów z "Wodą Życia". Raptem, z dnia na dzień, zdemontowano je i ustawiono nowe, z wodą "Eden". Prezes oświadcza mi, że po prostu skończyła się umowa, a ponieważ inna firma oferowała korzystniejsze warunki, więc to z nią postanowiono nawiązać współpracę. Z wiarygodnych źródeł wiemy jednak, że faktycznie umowę zerwano, a dystrybutor "Wody Życia" zaczął egzekwować kary umowne. Na razie kurort ich nie płaci, bo dogadał się z firmą "Eden", że ona będzie pokrywać te koszty. Prezes Syryczyński odpowiada mi, że musi sprawdzić te fakty. Pytam więc, dlaczego wicedyrektor d.s. ekonomiczno-finansowych, który podejmował w tej sprawie decyzje, został niedawno zdegradowany do stanowiska głównego księgowego. Prezes wyjaśnia ogólnikowo, że były takie potrzeby. Część przedstawionych przez nas spraw opisana została w anonimach, które w listopadzie ub. roku wysłano z Inowrocławia do Ministerstwa Skarbu. Od Syryczyńskiego zażądano wyjaśnień. Jak wiemy, dość krytycznie ustosunkowała się do nich rada nadzorcza spółki. Teraz w resorcie ważą się losy prezesa.

Nic się nie zmienił
o
odPis
W dniu 16.03.2018 o 21:20, Gość napisał:

To pikuś przy fachowcach Brejzy:Popierajmy swojego prezesaDariusz Knapik Gazeta Pomorska7 marca 2002 Aktualizacja: 7 marca 2002 13:38W uzdrowisku Inowrocław kariera prezesa trwa krótko. Przez 4 lata zmieniło się ich aż pięciu. Wszystko przez politykę. Nad kurortem ciąży jeszcze cień dyrektor Janiny Sobczak Kowalak, która od 1998 roku zaczęła w Ministerstwie Zdrowia kierować biurem d.s. uzdrowisk. Zasłynęła z czystek, zwalniając ogromną większość dyrektorów uzdrowisk. Ich miejsca zajęli protegowani przez resort ludzie związani z prawicą. Inowrocławskim kurortem kierował od 6 lat ceniony lekarz, dr n. med. Eugeniusz Gawlak. W 1998 roku, pod groźbą dymisji złożył on rezygnację. Na opróżnione miejsce dyrektor Kowalak powołała swego znajomego, Janusza Deja, z którym studiowała na krakowskiej Szkole Biznesu MBA. Deja gościł w uzdrowisku rzadko, najczęściej bawił w Krakowie. Nie krył, że ta posada jest mu potrzebna jedynie do zaliczenia skromnego choćby stażu na fotelu szefa zakładu medycznego. W niespełna pół roku później wygrał konkurs na dyrektora jednej z krakowskich klinik. Zwolnione miejsce zajął kolejny znajomy dyrektor Kowalak z czasów krakowskiej MBA, Paweł Kula. Za jego rządów uzdrowisko przekształciło się w spółkę skarbu państwa. Wkrótce Kula stracił jednak łaski swej protektorki i za jej sprawą, w połowie 1999 roku został odwołany. Już po rozpisaniu konkursu całe uzdrowisko wiedziało, że nowym prezesem zostanie prawniczka z Urzędu Wojewódzkiego w Bydgoszczy, Izabela Gęsińska Kujawska, uchodząca za protegowaną samej marszałek Senatu, Alicji Grześkowiak. Rzeczywiście, w grudniu 1999 roku Gęsińska konkurs wygrała. Wcześniej jednak resort skarbu zmienił skład rady nadzorczej kurortu, bo to jej członkowie stanowili komisję konkursową. Kto mieczem wojuje Uzdrowisko było w dobrej kondycji ekonomicznej. Po odwołaniu Kuli kierowały nim dwie członkinie zarządu, wieloletnie pracownice kurortu. Udało się zawrzeć korzystne kontrakty z kasami chorych, zapewniając wykorzystanie wszystkich miejsc na 2000 rok. Prezes Gęsińska skupiła się więc na polityce kadrowej. Zaczęła od wniosku o odwołanie obu członkiń zarządu. Rada nadzorcza miała wiele wątpliwości. Posiedzenie zaczęło się o godz. 9.00, decyzję o dymisji podjęto dopiero po północy. Nowym członkiem zarządu został, inspektor robót publicznych Urzędu Miasta w Kruszwicy, Marek Syryczyński. Powołanie odbyło się tej nocy, zaraz po dymisjach. Kandydat cały czas czekał cierpliwie na korytarzu. W kolejnych miesiącach Gęsińska wymieniła prawie całą kadrę kierowniczą kurortu. W rozpędzie skasowała nawet dział analiz, który później trzeba było organizować na nowo. Na zwolnione miejsca przyjęła sporo znajomych, choć ich kwalifikacje często budziły kontrowersje. Już latem 2000 roku wypowiedziały jej wojnę wszystkie związki zawodowe. Do kampanii przyłączyła się rada nadzorcza, powstał też konflikt między Gęsińską a Syryczyńskim. Prezes miała jednak mocnych protektorów, batalia o jej odwołanie toczyła się przez blisko pół roku. W grudniu 2000 roku następcą Gęsińskiej został Marek Syryczyński. Wkrótce złożył na byłą prezes doniesienie karne. Dawna szefowa odchodząc z posady nie oddała bowiem kluczyków i dokumentów od służbowego peugeuta, auto stało więc bezczynnie w garażu. Nie kwapiła się, by zwrócić komputer osobisty. Zrobiła to dopiero, gdy sprawą zainteresowała się prokuratura. Puk, puk! Tu wierzyciele Syryczyński przejął uzdrowisko w momencie, gdy zamykało 2000 rok ponad 600-tysięcznym zyskiem. Ale już w 2001 roku kurort odnotował 430 tys. zł. strat. W minionym miesiącu, po raz pierwszy od 1999 roku spółka musiała wziąć 300 tysięcy kredytu obrotowego. Mówi się, że grozi jej utrata płynności finansowej. Prezes stanowczo temu zaprzecza. Jednak, podobno, uzdrowisku brakuje obecnie ponad pół miliona na spłatę najpilniejszych zobowiązań. Prezes tłumaczy, że straty spowodował m.in. przekraczający inflację wzrost cen energii, konieczność podwyżek płac, a głównie zaniedbania inwestycyjne. Za jego rządów modernizowano sanatoria, przybyło 30 łóżek. Te pieniądze powinny się zwrócić już w tym roku, w którym zapowiadają się znacznie lepsze wyniki finansowe. TIR-em do kurortu Już na początku ub. roku Syryczyński postanowił uruchomić przy spółce firmę transportową. Zastawiając obiekty uzdrowiska, chciał zaciągnąć 2-milionowy kredyt i zakupić 4 TIR-y. Rada nadzorcza postawiła weto. Okazało się, że prezes zatrudnił już kierownika transportu, którego po 6 dniach pracy musiał zwolnić. Jedną z inwestycji było uruchomienie pijalni wód mineralnych. Inowrocław musi je sprowadzać z innych uzdrowisk. Po półrocznej działalności przyniosła ok. 20-tysięczne straty. Zdaniem prezesa są to jedynie "księgowe straty", które już wkrótce zrekompensują znacznie większe zyski. Spółka nawiązała bowiem współpracę z Akademią Medyczną w Poznaniu, której efektem jest m. in. nowa, superatrakcyjna oferta w postaci turnusów dla otyłych. Prezes zapomniał jednak dodać, że owe turnusy spółka próbuje organizować już od wiosny ub. roku, na razie bez większych efektów. Tymczasem dzienne utargi pijalni wynoszą od 1 do 5 zł, tylko w sezonie osiągnęły ok. 200 zł. Do jej obsługi trzeba było zatrudnić dwóch pracowników, a to nie jedyne koszty. Rodzinny interes Jesienią ub. roku rada nadzorcza postanowiła skontrolować zawarte przez spółkę umowy najmu i dzierżawy. Jej członkowie szybko dopatrzyli się, że wśród przedstawionych przez prezesa materiałów zabrakło dokumentów dotyczących pawilonu tzw. "Dietetyki". Od początku 2000 roku obiekt stał pusty. Wiosną ub. roku prezes wydzierżawił cały parter na restaurację z dancingiem. Potem tłumaczył się radzie, że dokumentów nie dostarczył, bo to nie była dzierżawa, ale "umowa partnerska". Faktycznie spółka wyszła na tym partnerstwie jak Zabłocki na mydle. Najpierw musiała zainwestować 100 tys. zł. w remont parteru. Potem zawiązano coś w rodzaju spółki. Zyski miały być dzielone po połowie, ale znów okazało się, że restauracja ma same straty. Na polecenie rady nadzorczej prezes zamienił więc "partnerstwo" na zwykłą umowę dzierżawy. Teraz restauracja płaci miesięcznie uzdrowisku niecałe 3 zł za każdy z 800 metrów kwadratowych. - Prezesie, niech pan z nami zawrze takie umowy - wołali na zebraniu wzburzeni pracownicy. Pytam prezesa, kim jest ten szczęśliwiec, z którym bez przetargu zawarto tak korzystną umowę? Marek Syryczyński składa więc oświadczenie, że wbrew krążącym pogłoskom, nie jest to nikt z jego rodziny. Po dłuższych dociekaniach przyznaje, że najemcą jest zięć jego brata, ale to przecież nie rodzina. Jak ustaliliśmy, dzierżawca czuł się jednak na tyle związany z prezesem, że zatrudnił w lokalu jego syna na barmana. Woda złotówek ci doda Jeszcze większe kontrowersje wywołała sprawa ustawionych w całym uzdrowisku saturatorów z "Wodą Życia". Raptem, z dnia na dzień, zdemontowano je i ustawiono nowe, z wodą "Eden". Prezes oświadcza mi, że po prostu skończyła się umowa, a ponieważ inna firma oferowała korzystniejsze warunki, więc to z nią postanowiono nawiązać współpracę. Z wiarygodnych źródeł wiemy jednak, że faktycznie umowę zerwano, a dystrybutor "Wody Życia" zaczął egzekwować kary umowne. Na razie kurort ich nie płaci, bo dogadał się z firmą "Eden", że ona będzie pokrywać te koszty. Prezes Syryczyński odpowiada mi, że musi sprawdzić te fakty. Pytam więc, dlaczego wicedyrektor d.s. ekonomiczno-finansowych, który podejmował w tej sprawie decyzje, został niedawno zdegradowany do stanowiska głównego księgowego. Prezes wyjaśnia ogólnikowo, że były takie potrzeby. Część przedstawionych przez nas spraw opisana została w anonimach, które w listopadzie ub. roku wysłano z Inowrocławia do Ministerstwa Skarbu. Od Syryczyńskiego zażądano wyjaśnień. Jak wiemy, dość krytycznie ustosunkowała się do nich rada nadzorcza spółki. Teraz w resorcie ważą się losy prezesa.

Nic się nie zmienił
o
odPis
W dniu 16.03.2018 o 21:20, Gość napisał:

To pikuś przy fachowcach Brejzy:Popierajmy swojego prezesaDariusz Knapik Gazeta Pomorska7 marca 2002 Aktualizacja: 7 marca 2002 13:38W uzdrowisku Inowrocław kariera prezesa trwa krótko. Przez 4 lata zmieniło się ich aż pięciu. Wszystko przez politykę. Nad kurortem ciąży jeszcze cień dyrektor Janiny Sobczak Kowalak, która od 1998 roku zaczęła w Ministerstwie Zdrowia kierować biurem d.s. uzdrowisk. Zasłynęła z czystek, zwalniając ogromną większość dyrektorów uzdrowisk. Ich miejsca zajęli protegowani przez resort ludzie związani z prawicą. Inowrocławskim kurortem kierował od 6 lat ceniony lekarz, dr n. med. Eugeniusz Gawlak. W 1998 roku, pod groźbą dymisji złożył on rezygnację. Na opróżnione miejsce dyrektor Kowalak powołała swego znajomego, Janusza Deja, z którym studiowała na krakowskiej Szkole Biznesu MBA. Deja gościł w uzdrowisku rzadko, najczęściej bawił w Krakowie. Nie krył, że ta posada jest mu potrzebna jedynie do zaliczenia skromnego choćby stażu na fotelu szefa zakładu medycznego. W niespełna pół roku później wygrał konkurs na dyrektora jednej z krakowskich klinik. Zwolnione miejsce zajął kolejny znajomy dyrektor Kowalak z czasów krakowskiej MBA, Paweł Kula. Za jego rządów uzdrowisko przekształciło się w spółkę skarbu państwa. Wkrótce Kula stracił jednak łaski swej protektorki i za jej sprawą, w połowie 1999 roku został odwołany. Już po rozpisaniu konkursu całe uzdrowisko wiedziało, że nowym prezesem zostanie prawniczka z Urzędu Wojewódzkiego w Bydgoszczy, Izabela Gęsińska Kujawska, uchodząca za protegowaną samej marszałek Senatu, Alicji Grześkowiak. Rzeczywiście, w grudniu 1999 roku Gęsińska konkurs wygrała. Wcześniej jednak resort skarbu zmienił skład rady nadzorczej kurortu, bo to jej członkowie stanowili komisję konkursową. Kto mieczem wojuje Uzdrowisko było w dobrej kondycji ekonomicznej. Po odwołaniu Kuli kierowały nim dwie członkinie zarządu, wieloletnie pracownice kurortu. Udało się zawrzeć korzystne kontrakty z kasami chorych, zapewniając wykorzystanie wszystkich miejsc na 2000 rok. Prezes Gęsińska skupiła się więc na polityce kadrowej. Zaczęła od wniosku o odwołanie obu członkiń zarządu. Rada nadzorcza miała wiele wątpliwości. Posiedzenie zaczęło się o godz. 9.00, decyzję o dymisji podjęto dopiero po północy. Nowym członkiem zarządu został, inspektor robót publicznych Urzędu Miasta w Kruszwicy, Marek Syryczyński. Powołanie odbyło się tej nocy, zaraz po dymisjach. Kandydat cały czas czekał cierpliwie na korytarzu. W kolejnych miesiącach Gęsińska wymieniła prawie całą kadrę kierowniczą kurortu. W rozpędzie skasowała nawet dział analiz, który później trzeba było organizować na nowo. Na zwolnione miejsca przyjęła sporo znajomych, choć ich kwalifikacje często budziły kontrowersje. Już latem 2000 roku wypowiedziały jej wojnę wszystkie związki zawodowe. Do kampanii przyłączyła się rada nadzorcza, powstał też konflikt między Gęsińską a Syryczyńskim. Prezes miała jednak mocnych protektorów, batalia o jej odwołanie toczyła się przez blisko pół roku. W grudniu 2000 roku następcą Gęsińskiej został Marek Syryczyński. Wkrótce złożył na byłą prezes doniesienie karne. Dawna szefowa odchodząc z posady nie oddała bowiem kluczyków i dokumentów od służbowego peugeuta, auto stało więc bezczynnie w garażu. Nie kwapiła się, by zwrócić komputer osobisty. Zrobiła to dopiero, gdy sprawą zainteresowała się prokuratura. Puk, puk! Tu wierzyciele Syryczyński przejął uzdrowisko w momencie, gdy zamykało 2000 rok ponad 600-tysięcznym zyskiem. Ale już w 2001 roku kurort odnotował 430 tys. zł. strat. W minionym miesiącu, po raz pierwszy od 1999 roku spółka musiała wziąć 300 tysięcy kredytu obrotowego. Mówi się, że grozi jej utrata płynności finansowej. Prezes stanowczo temu zaprzecza. Jednak, podobno, uzdrowisku brakuje obecnie ponad pół miliona na spłatę najpilniejszych zobowiązań. Prezes tłumaczy, że straty spowodował m.in. przekraczający inflację wzrost cen energii, konieczność podwyżek płac, a głównie zaniedbania inwestycyjne. Za jego rządów modernizowano sanatoria, przybyło 30 łóżek. Te pieniądze powinny się zwrócić już w tym roku, w którym zapowiadają się znacznie lepsze wyniki finansowe. TIR-em do kurortu Już na początku ub. roku Syryczyński postanowił uruchomić przy spółce firmę transportową. Zastawiając obiekty uzdrowiska, chciał zaciągnąć 2-milionowy kredyt i zakupić 4 TIR-y. Rada nadzorcza postawiła weto. Okazało się, że prezes zatrudnił już kierownika transportu, którego po 6 dniach pracy musiał zwolnić. Jedną z inwestycji było uruchomienie pijalni wód mineralnych. Inowrocław musi je sprowadzać z innych uzdrowisk. Po półrocznej działalności przyniosła ok. 20-tysięczne straty. Zdaniem prezesa są to jedynie "księgowe straty", które już wkrótce zrekompensują znacznie większe zyski. Spółka nawiązała bowiem współpracę z Akademią Medyczną w Poznaniu, której efektem jest m. in. nowa, superatrakcyjna oferta w postaci turnusów dla otyłych. Prezes zapomniał jednak dodać, że owe turnusy spółka próbuje organizować już od wiosny ub. roku, na razie bez większych efektów. Tymczasem dzienne utargi pijalni wynoszą od 1 do 5 zł, tylko w sezonie osiągnęły ok. 200 zł. Do jej obsługi trzeba było zatrudnić dwóch pracowników, a to nie jedyne koszty. Rodzinny interes Jesienią ub. roku rada nadzorcza postanowiła skontrolować zawarte przez spółkę umowy najmu i dzierżawy. Jej członkowie szybko dopatrzyli się, że wśród przedstawionych przez prezesa materiałów zabrakło dokumentów dotyczących pawilonu tzw. "Dietetyki". Od początku 2000 roku obiekt stał pusty. Wiosną ub. roku prezes wydzierżawił cały parter na restaurację z dancingiem. Potem tłumaczył się radzie, że dokumentów nie dostarczył, bo to nie była dzierżawa, ale "umowa partnerska". Faktycznie spółka wyszła na tym partnerstwie jak Zabłocki na mydle. Najpierw musiała zainwestować 100 tys. zł. w remont parteru. Potem zawiązano coś w rodzaju spółki. Zyski miały być dzielone po połowie, ale znów okazało się, że restauracja ma same straty. Na polecenie rady nadzorczej prezes zamienił więc "partnerstwo" na zwykłą umowę dzierżawy. Teraz restauracja płaci miesięcznie uzdrowisku niecałe 3 zł za każdy z 800 metrów kwadratowych. - Prezesie, niech pan z nami zawrze takie umowy - wołali na zebraniu wzburzeni pracownicy. Pytam prezesa, kim jest ten szczęśliwiec, z którym bez przetargu zawarto tak korzystną umowę? Marek Syryczyński składa więc oświadczenie, że wbrew krążącym pogłoskom, nie jest to nikt z jego rodziny. Po dłuższych dociekaniach przyznaje, że najemcą jest zięć jego brata, ale to przecież nie rodzina. Jak ustaliliśmy, dzierżawca czuł się jednak na tyle związany z prezesem, że zatrudnił w lokalu jego syna na barmana. Woda złotówek ci doda Jeszcze większe kontrowersje wywołała sprawa ustawionych w całym uzdrowisku saturatorów z "Wodą Życia". Raptem, z dnia na dzień, zdemontowano je i ustawiono nowe, z wodą "Eden". Prezes oświadcza mi, że po prostu skończyła się umowa, a ponieważ inna firma oferowała korzystniejsze warunki, więc to z nią postanowiono nawiązać współpracę. Z wiarygodnych źródeł wiemy jednak, że faktycznie umowę zerwano, a dystrybutor "Wody Życia" zaczął egzekwować kary umowne. Na razie kurort ich nie płaci, bo dogadał się z firmą "Eden", że ona będzie pokrywać te koszty. Prezes Syryczyński odpowiada mi, że musi sprawdzić te fakty. Pytam więc, dlaczego wicedyrektor d.s. ekonomiczno-finansowych, który podejmował w tej sprawie decyzje, został niedawno zdegradowany do stanowiska głównego księgowego. Prezes wyjaśnia ogólnikowo, że były takie potrzeby. Część przedstawionych przez nas spraw opisana została w anonimach, które w listopadzie ub. roku wysłano z Inowrocławia do Ministerstwa Skarbu. Od Syryczyńskiego zażądano wyjaśnień. Jak wiemy, dość krytycznie ustosunkowała się do nich rada nadzorcza spółki. Teraz w resorcie ważą się losy prezesa.

Nic się nie zmienił
G
Gość
W dniu 16.03.2018 o 19:51, Gość napisał:

Kogo boi się Witczak?

Własnego cienia
G
Gość

Teraz napisz jeszcze może o tym jak winiarnię w Kruszwicy likwidowano i co się później stało z jej majątkiem.

O telewizyjnych żalach w programach interwencyjnych pisać nie musisz :)

G
Gość

To pikuś przy fachowcach Brejzy:

 
Popierajmy swojego prezesa

Dariusz Knapik Gazeta Pomorska

7 marca 2002 Aktualizacja: 7 marca 2002 13:38

 

W uzdrowisku Inowrocław kariera prezesa trwa krótko. Przez 4 lata zmieniło się ich aż pięciu. Wszystko przez politykę.

     Nad kurortem ciąży jeszcze cień dyrektor Janiny Sobczak Kowalak, która od 1998 roku zaczęła w Ministerstwie Zdrowia kierować biurem d.s. uzdrowisk. Zasłynęła z czystek, zwalniając ogromną większość dyrektorów uzdrowisk. Ich miejsca zajęli protegowani przez resort ludzie związani z prawicą.
     Inowrocławskim kurortem kierował od 6 lat ceniony lekarz, dr n. med. Eugeniusz Gawlak. W 1998 roku, pod groźbą dymisji złożył on rezygnację. Na opróżnione miejsce dyrektor Kowalak powołała swego znajomego, Janusza Deja, z którym studiowała na krakowskiej Szkole Biznesu MBA. Deja gościł w uzdrowisku rzadko, najczęściej bawił w Krakowie. Nie krył, że ta posada jest mu potrzebna jedynie do zaliczenia skromnego choćby stażu na fotelu szefa zakładu medycznego. W niespełna pół roku później wygrał konkurs na dyrektora jednej z krakowskich klinik. Zwolnione miejsce zajął kolejny znajomy dyrektor Kowalak z czasów krakowskiej MBA, Paweł Kula. Za jego rządów uzdrowisko przekształciło się w spółkę skarbu państwa. Wkrótce Kula stracił jednak łaski swej protektorki i za jej sprawą, w połowie 1999 roku został odwołany. Już po rozpisaniu konkursu całe uzdrowisko wiedziało, że nowym prezesem zostanie prawniczka z Urzędu Wojewódzkiego w Bydgoszczy, Izabela Gęsińska Kujawska, uchodząca za protegowaną samej marszałek Senatu, Alicji Grześkowiak. Rzeczywiście, w grudniu 1999 roku Gęsińska konkurs wygrała. Wcześniej jednak resort skarbu zmienił skład rady nadzorczej kurortu, bo to jej członkowie stanowili komisję konkursową. Kto mieczem wojuje Uzdrowisko było w dobrej kondycji ekonomicznej. Po odwołaniu Kuli kierowały nim dwie członkinie zarządu, wieloletnie pracownice kurortu. Udało się zawrzeć korzystne kontrakty z kasami chorych, zapewniając wykorzystanie wszystkich miejsc na 2000 rok. Prezes Gęsińska skupiła się więc na polityce kadrowej. Zaczęła od wniosku o odwołanie obu członkiń zarządu. Rada nadzorcza miała wiele wątpliwości. Posiedzenie zaczęło się o godz. 9.00, decyzję o dymisji podjęto dopiero po północy. Nowym członkiem zarządu został, inspektor robót publicznych Urzędu Miasta w Kruszwicy, Marek Syryczyński. Powołanie odbyło się tej nocy, zaraz po dymisjach. Kandydat cały czas czekał cierpliwie na korytarzu. W kolejnych miesiącach Gęsińska wymieniła prawie całą kadrę kierowniczą kurortu. W rozpędzie skasowała nawet dział analiz, który później trzeba było organizować na nowo. Na zwolnione miejsca przyjęła sporo znajomych, choć ich kwalifikacje często budziły kontrowersje. Już latem 2000 roku wypowiedziały jej wojnę wszystkie związki zawodowe. Do kampanii przyłączyła się rada nadzorcza, powstał też konflikt między Gęsińską a Syryczyńskim. Prezes miała jednak mocnych protektorów, batalia o jej odwołanie toczyła się przez blisko pół roku. W grudniu 2000 roku następcą Gęsińskiej został Marek Syryczyński. Wkrótce złożył na byłą prezes doniesienie karne. Dawna szefowa odchodząc z posady nie oddała bowiem kluczyków i dokumentów od służbowego peugeuta, auto stało więc bezczynnie w garażu. Nie kwapiła się, by zwrócić komputer osobisty. Zrobiła to dopiero, gdy sprawą zainteresowała się prokuratura. Puk, puk! Tu wierzyciele Syryczyński przejął uzdrowisko w momencie, gdy zamykało 2000 rok ponad 600-tysięcznym zyskiem. Ale już w 2001 roku kurort odnotował 430 tys. zł. strat. W minionym miesiącu, po raz pierwszy od 1999 roku spółka musiała wziąć 300 tysięcy kredytu obrotowego. Mówi się, że grozi jej utrata płynności finansowej. Prezes stanowczo temu zaprzecza. Jednak, podobno, uzdrowisku brakuje obecnie ponad pół miliona na spłatę najpilniejszych zobowiązań. Prezes tłumaczy, że straty spowodował m.in. przekraczający inflację wzrost cen energii, konieczność podwyżek płac, a głównie zaniedbania inwestycyjne. Za jego rządów modernizowano sanatoria, przybyło 30 łóżek. Te pieniądze powinny się zwrócić już w tym roku, w którym zapowiadają się znacznie lepsze wyniki finansowe. TIR-em do kurortu Już na początku ub. roku Syryczyński postanowił uruchomić przy spółce firmę transportową. Zastawiając obiekty uzdrowiska, chciał zaciągnąć 2-milionowy kredyt i zakupić 4 TIR-y. Rada nadzorcza postawiła weto. Okazało się, że prezes zatrudnił już kierownika transportu, którego po 6 dniach pracy musiał zwolnić. Jedną z inwestycji było uruchomienie pijalni wód mineralnych. Inowrocław musi je sprowadzać z innych uzdrowisk. Po półrocznej działalności przyniosła ok. 20-tysięczne straty. Zdaniem prezesa są to jedynie "księgowe straty", które już wkrótce zrekompensują znacznie większe zyski. Spółka nawiązała bowiem współpracę z Akademią Medyczną w Poznaniu, której efektem jest m. in. nowa, superatrakcyjna oferta w postaci turnusów dla otyłych. Prezes zapomniał jednak dodać, że owe turnusy spółka próbuje organizować już od wiosny ub. roku, na razie bez większych efektów. Tymczasem dzienne utargi pijalni wynoszą od 1 do 5 zł, tylko w sezonie osiągnęły ok. 200 zł. Do jej obsługi trzeba było zatrudnić dwóch pracowników, a to nie jedyne koszty. Rodzinny interes Jesienią ub. roku rada nadzorcza postanowiła skontrolować zawarte przez spółkę umowy najmu i dzierżawy. Jej członkowie szybko dopatrzyli się, że wśród przedstawionych przez prezesa materiałów zabrakło dokumentów dotyczących pawilonu tzw. "Dietetyki". Od początku 2000 roku obiekt stał pusty. Wiosną ub. roku prezes wydzierżawił cały parter na restaurację z dancingiem. Potem tłumaczył się radzie, że dokumentów nie dostarczył, bo to nie była dzierżawa, ale "umowa partnerska". Faktycznie spółka wyszła na tym partnerstwie jak Zabłocki na mydle. Najpierw musiała zainwestować 100 tys. zł. w remont parteru. Potem zawiązano coś w rodzaju spółki. Zyski miały być dzielone po połowie, ale znów okazało się, że restauracja ma same straty. Na polecenie rady nadzorczej prezes zamienił więc "partnerstwo" na zwykłą umowę dzierżawy. Teraz restauracja płaci miesięcznie uzdrowisku niecałe 3 zł za każdy z 800 metrów kwadratowych. - Prezesie, niech pan z nami zawrze takie umowy - wołali na zebraniu wzburzeni pracownicy. Pytam prezesa, kim jest ten szczęśliwiec, z którym bez przetargu zawarto tak korzystną umowę? Marek Syryczyński składa więc oświadczenie, że wbrew krążącym pogłoskom, nie jest to nikt z jego rodziny. Po dłuższych dociekaniach przyznaje, że najemcą jest zięć jego brata, ale to przecież nie rodzina. Jak ustaliliśmy, dzierżawca czuł się jednak na tyle związany z prezesem, że zatrudnił w lokalu jego syna na barmana. Woda złotówek ci doda Jeszcze większe kontrowersje wywołała sprawa ustawionych w całym uzdrowisku saturatorów z "Wodą Życia". Raptem, z dnia na dzień, zdemontowano je i ustawiono nowe, z wodą "Eden". Prezes oświadcza mi, że po prostu skończyła się umowa, a ponieważ inna firma oferowała korzystniejsze warunki, więc to z nią postanowiono nawiązać współpracę. Z wiarygodnych źródeł wiemy jednak, że faktycznie umowę zerwano, a dystrybutor "Wody Życia" zaczął egzekwować kary umowne. Na razie kurort ich nie płaci, bo dogadał się z firmą "Eden", że ona będzie pokrywać te koszty. Prezes Syryczyński odpowiada mi, że musi sprawdzić te fakty. Pytam więc, dlaczego wicedyrektor d.s. ekonomiczno-finansowych, który podejmował w tej sprawie decyzje, został niedawno zdegradowany do stanowiska głównego księgowego. Prezes wyjaśnia ogólnikowo, że były takie potrzeby. Część przedstawionych przez nas spraw opisana została w anonimach, które w listopadzie ub. roku wysłano z Inowrocławia do Ministerstwa Skarbu. Od Syryczyńskiego zażądano wyjaśnień. Jak wiemy, dość krytycznie ustosunkowała się do nich rada nadzorcza spółki. Teraz w resorcie ważą się losy prezesa.

 
G
Gość
W dniu 16.03.2018 o 20:41, PL01 napisał:

Nikogo :)

Tak to jest, gdy pycha kroczy przed upadkiem...
G
Gość
W dniu 16.03.2018 o 20:41, PL01 napisał:

Nikogo :)

Tak to jest, gdy pycha kroczy przed upadkiem...
G
Gość
W dniu 16.03.2018 o 20:41, PL01 napisał:

Nikogo :)

Tak to jest, gdy pycha kroczy przed upadkiem...
G
Gość
A co z wynikami kontroli CBA w Ziemowicie? Miały być na początku marca.
P
PL01
W dniu 16.03.2018 o 19:51, Gość napisał:

Kogo boi się Witczak?

 

Nikogo :)

G
Gość
Kogo boi się Witczak?
G
Gość
W dniu 11.03.2018 o 10:34, Gość napisał:

moze lepiej niech wyjasni sprawe sztandarowej inwestycji w tej kadencji - rozbudowy urzedu, rok temu mial byc gotowy. ile to kosztowalo nas podatnikow?

Ho ho hoooo ...a może i nawet więcej, mało tego!

do nas podatników miały trafić pieniądze ze sprzedaży budynku USC,Rady Miejskiej i Hotelu na stadionie

a tu w każdym temacie duDa mokra :(

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska