- Ja bym tam psa nie położyła, na te materace - mówi jedna z wychowawczyń z miejscowości w Kujawsko-Pomorskiem, która pojechała na obóz organizowany w styczniu niedaleko Kamiennej Góry.
Wyjazd organizowało biuro podróży z Wielkopolski, a na turnus pojechały dzieci z trzech tamtejszych domów dziecka. Najmłodsze miały 7 lat, ale były też nastolatki, łącznie 49 uczestników zimowiska. W programie znajdowały się atrakcje właściwe dla tego typu wyjazdów, w tym zjazdy na nartach i snowboardzie na stokach w Polsce i w Czechach.
Po zakończeniu wyjazdu o tym, co działo się na miejscu poinformowali wychowawcy. Twierdzą, że warunki, jakie zapewniono dzieciom i młodzieży, były dalekie od wymaganych standardów.
Pies, czajnik i kubki jednorazowe
- Pierwszy niepokojący widok, który ujrzeliśmy, to duży pies w autokarze, bez kagańca, tuż przy nogach dzieci. Nad tym psem niejednokrotnie pełniły opiekę dzieci. Pies przebywał codziennie przy każdy posiłku na stołówce wśród dzieci - zwraca uwagę jeden z wychowawców.
Pies miał - jak wynika z relacji osób zgłaszających sprawę - rzekomo wykazywać niepokojące zachowania.
Wychowawcy twierdzili, że właściciele psa - kierownik zimowiska i jednocześnie szef biura podróży, które organizowało wyjazd oraz jego małżonka - mieli problem, by zapanować nad zwierzęciem.
Inna kwestia to warunki socjalne, w jakich przebywały dzieci. Z relacji osób zgłaszających sprawę wynikało, że łóżka, kanadyjki są "chybotliwe i w złym stanie technicznym", a dzieci "naprawiały je co jakiś czas". - Materace, na których spały dzieci, były obrzydliwe, brudne, poplamione, dziurawe, śmierdzące, pomalowane farbami, śmierdzące stęchlizną". Z kolei prześcieradła "podlegały segregacji przez wychowawców", bo część z nich była poplamiona i podarta - słyszymy.
Dzieci były zakwaterowane w budynku szkoły podstawowej. - W salach brakowało miejsca na swobodne poruszanie się, bo na podłodze znajdowały się walizki, buty narciarskie i cały dobytek dzieci - informują wychowawcy. Szkoła miała udostępnić do użytku obozowiczów jedno miejsce z trzema prysznicami i inne z jednym natryskiem. Z tego ostatniego miała lecieć zbyt gorąca woda.
Inny problem to dostępność sprzętów kuchennych i między innymi korzystanie z czajnika elektrycznego, umieszczonego "w powietrzu, na jakiejś rurce, gdyż gniazdka usytuowane były zbyt wysoko, a przewody (były za) krótkie".
Na stoku narciarskim z kolei miało dojść do potencjalnie niebezpiecznego zdarzenia, kiedy to jedna z dziewczynek dopiero ucząca się jeździć na nartach, przewróciła się.
- Wychowawca zabezpieczył miejsce wypadku, wezwał odpowiednie służby i poinformował kierownika o sytuacji. Kierownik skomentował to słowami: "Dlaczego mnie to nie dziwi". Na dole stoku kierownik zabrał wychowawcy grupę, oznajmiając, że to wychowawca doprowadził do wypadku i że to on jest całkowicie odpowiedzialny za sytuację - to kolejna relacja jednego z wychowawców.
Ponadto podczas posiłków spożywanych przez dzieci na stoku, miano korzystać wielokrotnie z tych samych papierowych kubków jednorazowych. "Kubki trafiały losowo do dzieci", czytamy w liście, który został przysłany do redakcji. "Kubki nie spełniały już swojej roli. Przeciekały, niejednokrotnie parząc dzieci w ręce oraz były niehigieniczne".
Kierownik: Połowa z tego to nie jest prawda
- Połowa z tego co najmniej, jeżeli nie więcej, to jest nieprawda - odpowiada kierownik obozu. - To, że łóżka były takie, jak były, to jest fakt. To, że sala była przeładowana, to też, bo dostaliśmy tylko cztery sale dla dzieciaków.
Przyznaje też, że był problem z łatwą dostępnością małoletnich uczestników obozu do sprzętów kuchennych i do wspomnianego czajnika elektrycznego. Naczynie zostało jednak ostatecznie zabrane do innego pokoju.
Kierownik nie kwestionuje również stanu materaców i prześcieradeł, ale zaprzecza innym okolicznościom opisywanym przez osoby, które postanowiły nagłośnić sprawę.
- Pies jest maskotką obozu. Jedyną osobą, której przeszkadzał, to był ten pan - mówi mężczyzna wskazując na wychowawcę, który naświetlił całą sprawę. - Jest pod pełną naszą kontrolą. Panie z kuratorium też pytały, dlaczego nie ma kagańca. Przepisy nie mówią, że musi mieć kaganiec, o ile jest pod kontrolą i nie jest groźny.
Wspomniane "panie" były dwie i przyjechały z Kuratorium Oświaty we Wrocławiu w przedostatni dzień obozu.
"Podłogi brudne, kosze pełne śmieci"
- Ubolewamy nad zaistniałą sytuacją, w kompetencjach Kuratorium Oświaty nie leży jednak odbieranie organizatorowi uprawnień do prowadzenia wypoczynku - zaznacza Miłosława Bożek, rzeczniczka prasowa dolnośląskiego kuratorium. - Dolnośląska Kurator Oświaty ma prawo reagować na zgłoszenia dotyczące nieprawidłowości podczas wypoczynku dzieci i młodzieży, i w przypadku stwierdzenia warunków zagrażających zdrowiu lub bezpieczeństwu uczestników, może podjąć decyzję o zawieszeniu lub zakończeniu danego turnusu.
Kurator, jak zaznacza rzeczniczka, podjęła działania "w granicach swojej kompetencji i podjęła czynności zmierzające do rzetelnego wyjaśnienia sytuacji, mające na celu ochronę interesów małoletnich".
Po tej wizycie pozostał protokół. A w nim: "Dzieci i młodzież śpi na łóżkach, tzw. kanadyjkach, które są własnością organizatora placówki wypoczynku. Organizator zapewnił również materace na łóżka. Są one zużyte, sypie się z nich gąbka, wobec tego nie spełniają swojej funkcji.
Ze względu na duże zagęszczenie dzieci w salach, niektóre łóżka są złączone - nie została zachowana odległość między łóżkami ok. pół metra. (...) W pokojach brak jest szaf na odzież. W związku z tym, że dzieci trzymają swoje rzeczy w walizkach, przy łóżku na podłodze, co sprawia bałagan i nieporządek w pomieszczeniach. Podłogi są brudne, kosze pełne śmieci."
Nie ma tam jednak żadnej uwagi na temat jeszcze jednego z zarzutów formułowanych przez wychowawców. Chodziło, między innymi o "zabawy" wymyślane dla dzieci przez kierownika obozu. Jedna z nich miała się nazywać "Koń, krowa czy kura".
- Dzieci miały pójść do mieszkańców wsi i przyprowadzić zwierzę. Im większe i śmieszniejsze, tym więcej punktów dostaną. Można był wziąć psa lub krowę i z nim przyjść - twierdzi jeden z naszych rozmówców.
Czy taka zabawa faktycznie miała miejsce w czasie zimowiska?
- Owszem, chcieliśmy ją zrobić, jak najbardziej. I kiedyś ją robiliśmy. I nikomu to nie przeszkadza, tylko tym państwu, ponieważ wszystko miało być zrobione pod okiem opiekuna, razem z nim i razem z kimś, kto przyjdzie do szkoły i pokaże nam takie zwierzę. I to jest wszystko - mówi odpowiada kierownik obozu. - Ale ci państwo zrobili z tego po prostu horror, bo na tym tylko im zależało. Napuścili kontrolę, bo musieli pracować.
- My takie zabawy organizowaliśmy przez wiele lat. Obozy robimy od ponad 30 lat. Mamy same świetne referencje - podkreśla. - Nie traktujemy dzieci jak przedmioty. Rozmawiamy, jesteśmy z nimi, bawimy się. Nie wszyscy to tolerują. Dla niektórych dziecko jest przedmiotem.
Co do opisywanego upadku dziewczynki na stoku, twierdzi, że doszło do tego, bo wychowawca nie upilnował dziecka.
- Zrobił na stoku "X" z nart, wezwał służby na miejsce. Wie pan, co się okazało? Dziewczynka miała stłuczenie. Potem przejąłem grupę dzieci, którą miał ten pan, a jemu kazałem jechać za nami - opowiada kierownik zimowiska. - Po wszystkim, na dole powiedział, że "on tego już nie wytrzymuje psychicznie". I faktycznie, ma chyba jakieś problemy. Mój błąd, że nie wziąłem wcześniej referencji od wychowawców, którzy z nami jechali. Ci ludzie byli z nami na zimowisku po raz pierwszy i kompletnie sobie nie radzili.
Dzieci "bardzo zadowolone i szczęśliwe"
Kierownik na dowód tego, że wyjazd podobał się zarówno dzieciom, jak i ich opiekunom, przesyła listy z podziękowaniami. Czytamy:
"Dyrektor Domu Dziecka w (...) chciałby serdecznie podziękować za wspaniałe ferie zimowe zorganizowane przez Państwa biuro (...) Nasi wychowankowie wrócili pełni wrażeń i nauczyli się nowych umiejętności - jazda na nartach i snowboardzie. Ponadto zajęcia podczas tego pobytu z opowieści naszych dzieci były bardzo różnorodne i na najlepszym poziomie. Dzieci po raz kolejny wróciły bardzo zadowolone i szczęśliwe..."
Podziękowania przysłała też dyrektorka innego domu dziecka, którego podopieczni pojechali do Chełmska Śląskiego: "Chciałam przekazać podziękowania w imieniu moich wychowanków i własnym. Dzieci wróciły z zimowiska zadowolone. Choć może niektóre są nieco rozżalone, ponieważ przyszedł czas powrotu do szarej rzeczywistości i obowiązków. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy (...)".
Sanepid: stare materace, prześcieradła postrzępione
Przedostatni dzień zimowiska był nie tylko dniem wizytacji z kuratorium oświaty, ale i kontroli przeprowadzonej przez sanepid. A w protokole z tej wizyty czytamy o złym stanie łóżek i pościeli.
"Materiał naciągnięty na konstrukcję łóżka brudny i poplamiony. Położone na nie materace są stare, wyeksploatowane, brudne i poplamione. Prześcieradła postrzępione (...) Dostępność oczek toaletowych i umywalek bez zastrzeżeń. Dzieci mogą korzystać tylko z 4 pryszniców - jest to zbyt mała ilość, aby utrzymać codzienną higienę osobistą."
W innym fragmencie zaznaczono z kolei: "W trakcie kontroli nie stwierdzono korzystania przez dzieci wielokrotnie z naczyń jednorazowego użytku - kubków. Kierownik przedstawił dowód zakupu - paragon fiskalny [na kupno trzech opakowań po 50 kubków, red.]".
Kierownika zobowiązano do "wzmożenia bieżącego nadzoru dotyczącego higieny i utrzymania czystości". Został ukarany mandatem w wysokości mandatem w wysokości 500 zł.
To nie koniec, bo na miejscu interweniowała również policja.
- Otrzymaliśmy zgłoszenie z numeru 112 - mówi mł. asp. Katarzyna Trzepak, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Kamiennej Górze. - Prowadzone jest postępowanie w celu stwierdzenia, czy na obozie dla dzieci i młodzieży doszło do narażenia podopiecznych na utratę życia lub zdrowia. Nikomu nie przedstawiono zarzutów, trwa wyjaśnianie okoliczności opisywanych zdarzeń.
