MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Yerka w liczbach i literach

Opracował Adam Willma
Studio "S"
Urodzony pół wieku temu w Toruniu. Amerykanie określają jego sztukę jako fantasy, Polacy nazywają go surrealistą. Jest najlepiej znanym i najwyżej wycenianym polskim malarzem w Stanach Zjednoczonych.

     W liczbach
     3
- moja ocena z malarstwa na studiach (specjalizowałem się w grafice). Pan profesor spojrzał na moje dzieło z politowaniem. Mój sposób malowania traktowano jako nieszkodliwe dziwactwo. Należało malować szybciej i bardziej abstrakcyjnie. Podczas pleneru na drugim roku koledzy dawno już sączyli na trawie piwko, podczas gdy ja malowałem dwunastą godzinę. To mi zostało do dzisiaj.
     6 tomów liczy moja ulubiona saga "Bolesław Chrobry". Od pewnego czasu zdradzam ją z książkami Sapkowskiego. Pasjonuje mnie ten świat fantazji, do którego się stopniowo wchodzi. Podobnie działa na niektórych moje malarstwo. Po zakupie jednego obrazu chcą mieć kolejne, wchodzą do tego świata i uzależniają się od niego.
     5 kobiet mojego życia - żona i cztery córki to moje towarzystwo na co dzień. Bardzo lubię żeńskie towarzystwo. Kobiety są delikatniejsze, nawet w kłótniach nie przekraczają pewnej granicy. Nie znoszę agresji, może dlatego towarzystwo mężczyzn mniej sobie cenię.
     7 lat mieszkałem w Warszawie. Jak się odpowiednio do niej podejdzie, to jest fajne miasto, trzeba tylko nauczyć się jeździć samochodem w ich stylu. W Warszawie wyzbyłem się kompleksów wobec Warszawy. Tam mieszka najwięcej amatorów, którzy udają profesjonalistów, ale dobrze mieszkać w Warszawie, bo ludzie mają kompleksy wobec warszawiaków.
     9.00. O tej godzinie wstaję niezależnie od tego, kiedy się kładę. Po śniadaniu rozpoczynam pracę i maluję cały dzień, najczęściej do późnej nocy.
     10 dni trwał mój ostatni urlop. To był 1996 rok. Od tamtego czasu przerywam pracę najwyżej na 2 dni, ale już przy końcu tego drugiego czuję niepokój, mam poczucie winy. Może organizm podświadomie wyczuwa jakieś zagrożenie.
     100 lat chciałbym przeżyć. W czasach szkolnych byłem ciekawy, jak będzie wyglądał świat za 100 lat. Ta ciekawość pozostała.
     70 procent czasu spędzam na wsi. Zwłaszcza, kiedy gonią mnie terminy. Tam robię dokładnie to samo, co w mieście, ale w chwilach przerwy widzę za oknem las, a nie śmietniki. Dzięki życiu na wsi udaje mi się zachować tężyznę, każdego ranka muszę narąbać drewna. Zniknęły moje problemy z kręgosłupem.
     300 obrazów do tej pory namalowałem. Nie wiem, gdzie się wiele z nich podziało, ale wszystkie dokładnie pamiętam, mógłbym każdy z nich namalować jeszcze raz.
     Za 3 i pół tysiąca złotych sprzedałem swój pierwszy obraz. To było niewiele jak na 1974 rok.
     Na 50 000 dolarów wyceniono mój najdroższy obraz- tryptyk. Został w Stanach.
     W literach
     A
jak akryl. Lubiłem eksperymentować. Stosowałem różne techniki i różne receptury. Podczas studiów gruntowałem obrazy według zaleceń dawnych mistrzów. Później okazywało się, że albo z recepturami było coś nie tak, albo składniki były już nie tej jakości co dawniej, bo na obrazach powstawały różne wybrzuszenia i odpryski. Do pewnego czasu malowałem olejami, ale kiedy pojawiły się dzieci, trzeba było coś zrobić z oparami terpentyny. Spróbowałem z akrylem i spodobało mi się, choć akryl jest trudną techniką. Więcej wysiłku kosztuje oddanie miękkości i nastroju, łatwiej za to oddaje się detale.
     B jak Bydgoskie Przedmieście w Toruniu. Tu się wychowałem i ten krajobraz ciągle powraca w snach. To są sny koszmarne: zimne wielkie pokoje, upiorne podwórza. Mam wielką ochotę to namalować, ale nie mogę, bo nikt nie chce kupować takich obrazów. Właściciel galerii z Los Angeles pouczył mnie, że takimi obrazami mógłbym wpędzić w depresję dzieci jego klientów.
     C jak nasza chałupa w Borach Tucholskich. Kupiliśmy ją przed 12 laty. Sprzedałem wówczas 7 ostatnich obrazów jakie jeszcze były moją własnością. Dziś na ścianie nie mam żadnego. Uwielbiam, kiedy zjeżdżamy tam całą rodziną. Niestety, starsze dziewczyny nie chcą już jeździć, bo w Borach nie ma Internetu.
     D jak dewiza: Nie bój się inności. Wiele rzeczy robiłem inaczej niż wszyscy i sądzę, że poszedłem dobrą drogą. Być może dlatego mamy inne nazwisko, a córkom nadaliśmy trochę inne imiona. Dziś staramy się nie powstrzymywać w nich odmienności.
     E jak van Eyck. Mój mistrz. Koledzy ze studiów zapatrzeni byli w największe nazwiska swoich czasów. Ja wolałem się utożsamiać z największymi nazwiskami w historii. A najwięksi byli oczywiście Niderladczycy. Przykro mi to powiedzieć, ale we współczesnej sztuce nie widzę niczego, co by mnie zachwycało. Jakoś nie mogę przekonać się do malarstwa, które nie jest piękne, bo w końcu piękno było w ciągu wieków podstawowym kryterium artystycznym. Staram się nie zapominać o tym, że ludzie oczekują, abym do ich domów wniósł coś pięknego.
     F jak format. Nie maluję obrazów większych niż 100 cm x 120 cm, źle się czuję w dużych formatach i chyba dlatego odmówiłem, kiedy zaproponowano mi pokrycie freskami Pałacu Sobańskich. W dużych formatach tracę kontrolę nad detalem, byłbym chyba dobrym miniaturzystą.
     G jak grafika. W niej specjalizowałem się na studiach. Grafika wymaga perfekcjonizmu, a ja mam go w genach. Z żalem zlikwidowałem niedawno swój warsztat graficzny, ale nie chcę już oszukiwać się, że wrócę do grafiki. Nie zdążę.
     K jak komputer. Miałem krótki romans z komputerem, ale szybko porzuciłem to narzędzie, bo komputer niezdrowo człowieka wciąga. Po pracy przy monitorze czułem się jakby wyssany przez wampira. Dziś muszę go omijać z daleka, bo kiedy się zbliżam, coś zaczyna się w nim psuć. Na moją żonę maszyna reaguje łagodniej.
     L jak Los Angeles. Tam mam najwięcej stałych klientów, a moje obrazy wystawiane są w Morpheus Gallery. Moje prace trafiają na ogół do domów w Beverly Hills, do ludzi związanych ze sztuką, choć nie z plastyką. Wiszą w mieszkaniach muzyków, aktorów z Hollywood, ale również zamożnych hurtowników o niezrealizowanych pasjach artystycznych.
     M jak Mozart. Jest świetny. Rano od razu stawia mnie na nogi. Muzyka współczesna przeciwnie - przeszkadza mi w pracy.
     N jak niezależność. Od ukończenia studiów w połowie lat 70. nigdy nie pracowałem na etacie. Z początku utrzymywałem się z plakatów i to był piękny okres, bo plakaty zamawiali wszyscy do wszystkiego. Malowałem więc "Wiosnę w WPHW", a później "Lato w WPHW" itd. Oczywiście moje kompozycje nie miały nic wspólnego z WPHW, ale nikt się tym wówczas nie przejmował.
     P jak powracające motywy. Muszle i kamienie. Zbieram je wszędzie, gdzie to możliwe. Są też zegarki i koty, no i oczywiście żeliwne piecyki. Pamiętam chatkę rybacką mojego dziadka nad Wisłą, rozpięte sieci i ogień trzaskający w takim piecyku.
     R jak rynek sztuki. Jest kapryśny, o czym miałem okazję się przekonać na własnej skórze. Na początku lat 90 różni biznesmeni z Europy i Japonii prali chyba pieniądze w Polsce, przez co ceny na dzieła sztuki rosły w niebezpiecznym tempie. I nagle, kiedy wybuchła wojna w Zatoce Perskiej, z dnia na dzień wszystko się rozsypało, biznesmeni zniknęli, a wraz z nimi zawalił się rynek. Nie miałem jeszcze wtedy amerykańskich kontaktów i bardzo boleśnie to odczułem. Przez rok nic się nie sprzedawało, kolejne obrazy wieszałem na ścianach, a dzieci musiały korzystać z darmowych zup w szkole. Pieniądze pożyczałem od znajomych.
     S jak Stany Zjednoczone. Muszę tam bywać, choć bardzo nie lubię podróży. Przez pewien czas musiałem zarzucić zamówienia amerykańskie na rzecz Polski, bo okazało się, że w kraju nikt nie ma szansy zobaczyć moich obrazów. Od pewnego czasu wróciłem jednak do malowania dla Ameryki, bo polski rynek bardzo się skurczył. Mam jednak problem w rozmowach z marszandami, bo oni chcieliby dostawać 20 obrazów w czasie pół roku. Tymczasem ja pracując od rana do nocy jestem w stanie namalować trzy. Namawiano mnie, żebym stworzył warsztat, w którym detale wykańczaliby współpracownicy. Kto wie, może kiedyś się skuszę.
     Ś jak świr. Dobry malarz musi mieć lekkiego świra. Musi mieć wewnętrzny pęd do malowania, tak jak grafoman do pisania.
     W jak wyjazd. Już za długo mieszkam w Toruniu. Tu jest zbyt lekko, zbyt tanio i zbyt spokojnie. A ja lubię przeciwności losu. Ostatnio bardzo spodobał mi się Wrocław, ale pewnie wyjedziemy do Stanów. Już kilka razy odrzucałem takie propozycje, zawsze obawiałem się, że nigdy nie będę rozumiał ich dowcipów. Teraz pewnie się zgodzę. Mam propozycję pracy z dużej wytwórni filmowej. Ciekawi mnie scenografia.
     Y jak Yerka. Poprzednie imię i nazwisko zupełnie do mnie nie pasowało. Zostałem więc Jerką. Problem w tym, że mojemu marszandowi w Stanach Jerka pisany przez "j" bardzo nie odpowiadał, źle się kojarzył w języku angielskim. Nalegał, abym podpisywał się "Yerka". Tak już zostało. Poszedłem do urzędu z pismem od marszanda w ręce i zmieniłem nazwisko całej rodzinie. Od tej pory nie ma nas w książce telefonicznej, bo nie ma rubryki na "y".
     Ż jak żona. Jest pierwszym i najważniejszym recenzentem. Jej zdanie bardzo się dla mnie liczy, może nawet za bardzo. Czasem żona rzuci okiem i mówi: "Jakieś takie smutne", bo ma po prostu zły dzień. A ja tak się tym przejmuję, że później przez dwa tygodnie przemalowuję obraz. Tak naprawdę to prawdziwie artystyczną duszę ma właśnie moja żona. To paradoks - ja jestem buchalterem, który maluje, a ona artystką, która uprawia buchalterię.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Inflacja będzie rosnąć, nawet do 6 proc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska