Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

- Zapomnij o nas, my już nie istniejemy.... A co z dziećmi?

Lucyna Sztandera
Teraz rodzina jest razem i wszyscy mają nadzieję, że ich życia nie zakłóci żaden kataklizm. Wspierają się i mają oparcie w innych ludziach
Teraz rodzina jest razem i wszyscy mają nadzieję, że ich życia nie zakłóci żaden kataklizm. Wspierają się i mają oparcie w innych ludziach fot. Lucyna Sztandera
Rodzina: tata i 5.dzieci: Klaudia - lat 15, Tomek - 14, Szymon - 12, Natalia - 8 i Mikołaj - w grudniu skończy 7 lat. Mieszkają na wybudowaniu, w małym bardzo skromnym domku - dwa pokoje obstawione łóżkami, biurkami. Patrząc na ich wiecznie roześmiane i ufne twarze ma się wrażenie, że to najszczęśliwsze dzieci na świecie i aż trudno uwierzyć, że tyle doświadczyły w swoim życiu. Wszystko runęło od jednej wiadomości.

pomorska.pl/sepolno

Więcej informacji z Sępólna znajdziesz na stronie www.pomorska.pl/sepolno

E-wydanie Gazety Pomorskiej

E-wydanie Gazety Pomorskiej

Nie możesz kupić papierowego wydania naszej gazety? Teraz możesz dowiedzieć się, co dzieje się w twoim regionie, kraju i świecie także czytając e-wydanie "Pomorskiej KLIKNIJ TUTAJ

- Zapomnij o nas, my już nie istniejemy" - napisała w sms-ie żona Franciszka. - A co z dziećmi? - spytał. Ostatni raz widzieli ją w 2006 roku, chociaż i tak już od dłuższego czasu nie mieszkała z nimi. W tym roku Natalka, czwarta z kolei, miała komunię św. Mama nie była na żadnej. Franciszek cały czas się łudził, myślał, że wróci. Niestety. Wszystko posypało się. Nie mógł dostać rodzinnego, bo nie mieli ani separacji, ani rozwodu. Miał mętlik w głowie. Dzień w dzień, noc w noc alkohol we krwi. Któregoś dnia, prawie półprzytomny, poprosił Beatę Lidę, dyrektorkę domu dziecka w Więcborku, by zabrała dzieci.

- Przyszedł i powiedział, że nie daje rady, że u nas będzie im lepiej. On też potrzebował pomocy, nie tylko dzieci - wspominała te czasy dyrektorka Placówki Opiekuńczo-Wychowawczej.
Musiał wziąć się w garść. Pojechał na odwyk. Potem podjął pracę. Nie zapominał o dzieciach. Często je odwiedzał. To one dawały mu motywację do walki o siebie i ich życie.

- Dzieci cały czas miały z nim bardzo dobry kontakt. Nie utrudnialiśmy go. Bywały też w domu w weekendy, święta. Mimo tej sytuacji dzieci były szczęśliwe, pogodne. Takie są i dzisiaj. W ojcu widziały wtedy wszystko. Z relacji otoczenia wynika, że ojciec zastępuje im matkę. To jedyny rodzic, który tak walczył, któremu zależało na dzieciach. Odbił się od dna i wszyscy bardzo się z tego cieszymy. Sprawdził się jako ojciec. Do dzisiaj dzwoni, pyta o porady. Wszyscy staramy się pomagać - podkreśl Beata Lida.
Piątka rodzeństwa spędziła w domu dziecka około trzech lat.
- Była euforia, entuzjazm, ale też oczka wpatrzone, czujne. Obrazek jak z Oświęcimia - wzdryga się na wspomnienie głowa rodziny.

- Po tym wszystkim starałem się ukryć wzruszenie, ale byłem strasznie szczęśliwy. Przeprosiłem dzieci. Ciężko było przekonać wszystkich i odzyskać zaufanie - wspomina Franciszek, dodając: - To była kolka w kręgosłup, serce i umysł. Nigdy już tego nie chcę - ani wielkiego świata, ani tych wspaniałych trunków, które kiedyś piłem.

Budują teraz nowe życie. Franciszek kocha pracę, dzieci. Jak otworzy oczy, to cieszy się, że jest z nimi i może pracować. Budują piec do chleba, do suszenia. Założyli ogród. W planach mają ogrodzenie terenu. Chcą hodować zwierzęta. Nie są sami. Mają wokół siebie życzliwych ludzi: Beatę Lidę i pracowników domu dziecka, Krystynę Patynę z PCPR, dzielnicowego, ks. Kurowskiego i mieszkankę z Sępólna, która w pewnym momencie znalazła się na właściwym miejscu i teraz się śmieje, że adoptowała Franciszka. Ale są też znajomi i pewne małżeństwo, które podarowało auto, by było im łatwiej się poruszać i przewozić to, co potrzebują do nowego życia.
Żona?

Czuje się odpowiedzialny za to, co się stało. Od razu zamieszkali w jego domu. On pracował. Często wyjeżdżał w delegacje. Było gospodarstwo i zbyt dużo obowiązków spadło na żonę. Nie była przyzwyczajona. Był też alkohol. Były pieniądze, ale i nieumiejętne gospodarowanie nimi. Miał kozacką duszę i wiele przygód życiowych, którymi nie warto się chwalić. Ocierał się o wielki świat. Miał mnóstwo znajomości. W domu zawsze było pełno ludzi. O jego życiu można by tomy książek napisać.

- Żona nie miała lekkiego życia. Zgubiły mnie zazdrość i prymitywizm. W pewnym momencie to nawet w piekle nie chcieli mnie. Parę razy otarłem się o śmierć, ale widocznie miałem żyć dalej. Teraz dopiero wiem, że dostałem szansę - ostatnią - muszę żyć dla dzieci - stanowczo stwierdza nawrócony.
Walczył o żonę. Ale ona nawet jak przyjechała ze Szwajcarii nie interesowała się dziećmi. Ciągle gdzieś uciekała. Nie może zrozumieć tylko jednego, jak ona mogła się tak zmienić. Do tej pory była tak oddana dzieciom. A on nie był nauczony, że rodzina to wielka odpowiedzialność. Przeklina tamten okres.

- Zrozumiałem, że czasy Kmicica minęły, że muszę stanąć na ziemi. Teraz jestem innym człowiekiem. Zacząłem nowe życie. Jestem w innym świecie. Minęło mi pięćdziesiąt lat, a ja się czuję lepiej niż za młodych - cieszy się pan Franciszek.
Marzenia? Jedno...by dzieci pokończyły szkoły, by postępowały godnie, z zasadami, by były odpowiedzialne.

Może uśmiechy na twarzach Klaudii, Tomka, Szymona, Natalii i Mikołaja to jest ich szczęście. Są razem. Mają tatę, który jest im ojcem i matką. Czasami wiele nie potrzeba...

Udostępnij

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska