Niesiona wyborczym sukcesem Liga Polskich Rodzin, która jakoś zapomina, że ten sukces to tylko 900 tys. głosów spośród 6 mln oddanych w wyborach (nie wspominając o 29 mln uprawnionych do głosowania, z których 80 proc. pozostało w domach, co nie musi być akurat wyrazem zaufania do LPR), zakrzyknęła, że premier powinien stanąć przed Trybunałem Stanu. Roman Giertych jak coś zaczyna to od razu z głośnym przytupem. Potem dorzucono jeszcze prokuratora i prawie natychmiastowy areszt. O takich określeniach jak "hańba" i "zdrada" już nawet wspominać nie wypada, gdyż to był lekki kaliber.
LPR jest dziś dla opozycji wzorem, więc Prawo i Sprawiedliwość też rozważa, czy wniosku nie poprzeć, przeciwko traktatowi konstytucyjnemu wypowiedział się natychmiast nowy eurodeputowany, prezes PSL Janusz Wojciechowski, nawet główny ekspert proeuropejskiej podobno Platformy Obywatelskiej Jacek Saryusz Wolski oznajmił, że trzeba było jeszcze kilka miesięcy negocjować i co premier Buzek zyskał, to Belka stracił. Ilości głupstw, które wypowiedziano przy okazji omawiania wyników szczytu w Brukseli nie da się nawet określić. Opozycja prześcigała się w dokładaniu premierowi, zamiast cenić go, że miał odwagę przeciąć ten węzeł zaplątany przez wiele miesięcy, który nam niczego dobrego nie przynosił. Cenić tym bardziej, że gabinet był przed głosowaniem wotum zaufania i musiał się liczyć z różnymi reakcjami. Zwykle na bardzo odważne kroki pozwalają sobie silne rządy, Marek Belka na czele takiego rządu nie stoi. Wykazał się jednak odwagą i zręcznością negocjacyjną. Nie ma więc powodów do urządzania zapowiedzianego już wcześniej piekła.
Urządzanie piekła w polskiej polityce jest jednak już rutyną, by nie powiedzieć - wysoką specjalizacją. Piekło można urządzić z dnia na dzień, praktycznie z każdego powodu. Gorzej, gdy przyjdzie zaproponować coś bardziej konstruktywnego, coś zamiast piekła. Prawo i Sprawiedliwość proponuje chociaż projekty ustaw, czasem nawet istotnych. LPR takich osiągnięć nie ma, napisanie projektu ustawy to już kłopot. Liga najsprawniej pisze uchwały, na przykład w sprawie odwołania kolejnego marszałka Sejmu albo jakiegoś ministra. Przy takim projekcie napracować się nie trzeba, można napisać byle co. Tak jak można po uzgodnieniu traktatu konstytucyjnego byle co krzyknąć. Pod warunkiem, że będzie to krzyk odpowiednio głośny, taki żeby przebił się do mediów, które te piekła akurat lubią, które z tych piekieł żyją.
Co ostatecznie uzgodniono w Brukseli, czy pogorszono warunki uczestnictwa Polski w Unii Europejskiej (akurat nie pogorszono) nie jest ważne. Ważne, aby stworzyć wrażenie, że ktoś zdradził, zaprzedał. Jałowość debaty o członkostwie Polski w Unii Europejskiej nie zmienia się. Najpierw kilkanaście miesięcy debatowano, że nie będzie dopłat bezpośrednich dla rolników (są i cały system jest - jak się okazuje - dobrze przygotowany), następne miesiące o Nicei. Ciekawe jak szybko większość naszej klasy politycznej zapomniała, że Polacy w referendum opowiedzieli się za Unią Europejską i wcale nie dlatego, że w Nicei przyznano nam 27 głosów, ale dlatego, że zobaczyli w tym szansę. Politycy swoją szansę widzą jednak tylko w podążaniu tropem LPR i urządzaniu piekła. Jeszcze ciekawsze będzie jednak, co na to wszystko powiedzą wyborcy.
Zaproszenie do piekła
Autorka jest publicystką tygodnika "polityka"
Jeszcze premier Marek Belka nie wrócił ze szczytu Unii Europejskiej w Brukseli, a już dały się słyszeć pomruki niezadowolenia, że prezydent i premier dają sygnały, że nie będą negocjować twardo, że są skłonni do kompromisu. Gdy Marek Belka ze szczytu wrócił, zaczął się atak. Po prostu zaczęło się zaproszenie do naszego wewnętrznego piekła.