Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ziemia mogileńska. Dawniej piec, nazywany "kozą" ogrzewał domostwa. Popularna była też tzw. kuchenna plata

(BW)
Fot. sxc
Srogie tej zimy mrozy, budzą zastanowienie jak radzili sobie z ogrzewaniem mieszkań, nasi pradziadowie.

Dawniej, zimą, w kuchni ogniskowało się życie rodzinne. Tam gospodyni przygotowywała potrawy, spożywano posiłki, toczyło się życie towarzyskie.

Piec jako centralne miejsce w domu

Najważniejszym obok stołu był piec, tak zwana plata. Zbudowany z kafli, oprawiony w metalowe ramy z żeliwną kuchenną płytą, posiadał wbudowany pojemnik na ciepłą wodę. Obok, palenisko z fajerkami.

W centralnej części znajdowała się framuga, czyli piekarnik, albo duchówka, służąca do przechowywania ciepłych potraw, pieczenia ciasta i chleba.
- Można tam było na chwilę włożyć zmarznięte nogi, by szybko się rozgrzały - wspomina Zygfryd Kubata z Kuśnierza. Kuchenne piece kaflowe zastąpiły "westfalki" na węgiel, które służyły wielu mieszkańcom do lat 70. XX w.

Wolno stojący piec, nazywany "kozą" zawsze był sposobem ogrzewania chałup wiejskich i ciasnych, biednych mieszkań w mieście.

Koza, co nie dawała mleka

Kozy grzały naszych przodków skutecznie, skoro - jak uczy historia - okres największej aktywności towarzyskiej przypadał właśnie na czas zimowy.

Prostokątna metalowa skrzynia na czterech nogach, wylepiona szamotem i gliną, z płytą żeliwną, umożliwiała ogrzewanie i gotowanie. Takim piecem można było ogrzać dwa, nawet trzy sąsiednie pomieszczenia przy otwartych drzwiach, ciągle w czasie dnia podkładając. Te piece mają niewątpliwy urok i co dziwne, cieszą się dziś coraz większym zainteresowaniem.

Ciepło płynęło z kurierka

Żeliwny karlik, krystek czy swojsko nazywany kurierek, ogrzewał mieszkańców ziemi mogileńskiej od połowy XIX w. do lat pięćdziesiątych XX w. Wyposażony w krążek górny, umożliwiał gotowanie. Wylot spalin miał najczęściej z tyłu.

- Taki piecyk łatwo się nagrzewał. Jak zrobiło się w nim ogień to po 15 minutach już czuło się ciepło, a po godzinie bardzo ciepło. Trzeba było, co chwilę podkładać do ognia. A po nocy i tak było zimno - wspomina Franciszek Herwart.

O pozyskanie opału, troszczono się już w lecie. Nie wszystkich było stać na zakup węgla czy torfu. Biedniejsi mieszkańcy Mogilna chodzili po chrust i szyszki do Babskiego Lasu.

Zbierano każdy kawałek drewna, kupowano zużyte podkłady kolejowe, tak zwane "szwele". Do rozpałki najlepsze były drzazgi, pozyskiwane z mozolnie rozłupywanych żywicznych pni, lub w wiązkach kupowane na targu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska