Marsz milczenia w Żninie
Organizatorzy niedzielnego marszu nie poniosą więc żadnych konsekwencji. Dlaczego śledczy podjęli taką decyzję? - Zrobiliśmy to z uwagi na spontaniczność i charakter zgromadzenia. Poza tym organizatorzy nie mogli przewidzieć ile osób będzie uczestniczyć w marszu, nie mogli też wpłynąć na to, czy ludzie będą poruszali się chodnikami czy będą szli po ulicy - usłyszeliśmy.
- Super! Bardzo cieszę się z tej decyzji - oświadczył "Pomorskiej" Karol Białecki, jeden z głównych organizatorów przedsięwzięcia. O decyzji policji dowiedział się od nas. - Chcemy wyrażać swój sprzeciw wobec przemocy i nie chcemy zaprzestać tylko na jednej inicjatywie. Są plany, by ciągnąć to dalej, choć na razie nie chciałbym zdradzać szczegółów, tak by nie zapeszać - oświadczył nasz rozmówca.
W niedzielnym marszu milczenia uczestniczyło około tysiąca osób. Marsz zorganizowano po śmierci dwuletniej Wiktorii. Jej ojcu, Sebastianowi Sz., postawiono zarzut uszkodzenia ciała córki ze skutkiem śmiertelnym. Ludzie uczestniczący w marszu chcieli zaprotestować wobec szerzącej się w mieście przemocy.
Dodajmy, policja pouczyła jedynie dziesięć osób, które w środę, 26 stycznia, pojawiły się przed budynkiem żnińskiej prokuratury. W momencie kiedy wyprowadzano z budynku Sebastiana Sz.,
rozwścieczeni ludzie, sami chcieli wymierzyć mu sprawiedliwość. Używali przy tym wielu niecenzuralnych słów i gestów.