- To było spokojne małżeństwo, ale skryte. Bardzo się kochali. On, Maciej, opiekował się swoją żoną. Czule nazywał ją Wandzią. Ona chorowała - miała Alzheimera i ogromne problemy z poruszaniem się. Co roku od wiosny do późnej jesieni przebywali na działce w Borach Tucholskich - opowiadała nam sąsiadka. Nie chciała podać imienia i nazwiska.
Ostatnio widziała ich 17 kwietnia. Wsiadali do samochodu, aby wyjechać na działkę.
- Zaniepokoiłam się we wrześniu, kiedy zrobiło się zimno, a oni nie wracali z działki. Nie odbierali poczty i rachunków, a zwykle wpadali po nie chociaż na chwilkę.
Nawet listonosz ich nie pamiętał, tak rzadko można ich było spotkać. - W tym rejonie pracuję od lutego, a tych państwa nigdy na oczy nie widziałem. Listy do nich raczej nie przychodziły. Tylko kurier z Urzędu Miasta pytał mnie kiedyś, co się z nimi dzieje, bo mu nie otwierali drzwi. Nie podejrzewałem, że mogło im się coś stać bo listów w skrzynce nie było zbyt wiele - opowiada listonosz, Krzysztof Konstantynowicz.
Zaniepokojona sąsiadka też początkowo nie podnosiła alarmu. Przypuszczała, że może pan Maciej, który miał 79 lat, oddał chorą, 77-letnią żonę do zakładu opieki. Ale w październiku rozmawiała o nich ze znajomym policjantem. - Namówił mnie, bym zadzwoniła do nich na komórkę. Była wyłączona.
Czy czuła podejrzany smród?
- Na klatce schodowej raczej nie śmierdziało. A nawet jeśli, to winę za to, według sąsiadów, ponosili chuligani, którzy często pili tu alkohol.
Policjant, z którym rozmawiała, postanowił dowiedzieć się, co się dzieje z małżeństwem K. Sprawdził, że na działce ich nie było. - Zanim policjanci weszli do mieszkania, przyszli do mnie. Poinformowali mnie, że ich samochód stoi w garażu. Wtedy nogi się pode mną ugięły. Już wiedziałam, że oni tam mogą być - relacjonowała kobieta.
Policja w mieszkaniu znalazła zwłoki małżonków. Były w stanie mocno posuniętego rozkładu. Nie wiadomo, jak długo tam leżały - według wstępnych ustaleń nawet kilka miesięcy. Biegli ustalają, co było przyczyną ich śmierci.