- Dziesięć lat temu odchodziłeś z Torunia i miejska koszykówka legła w gruzach. Teraz wracasz w zupełnie innych okolicznościach.
- Pamiętam ten okres, był bardzo smutny, bo brakowało choćby najmniejszej nadziei, nie było żadnych perspektyw na przyszłość. Wtedy wszystko staczało się w dół, teraz toruńska koszykówka pnie się do góry. Jestem z tego bardzo zadowolony. Od dziesięciu lat mieszkam w Toruniu i fajnie byłoby znowu zagrać w ekstraklasie w tym mieście. Pamiętam jeszcze, jak wielu kibiców chodziło na Elanę czy potem AZS. Mam nadzieję, że teraz wszyscy przyjdą na mecze SIDEn Polski Cukier. My postaramy się zapewnić odpowiedni poziom.
- Twoja żona pracuje w toruńskim klubie. To miało znaczenie przy negocjacjach?
- Żadnego. Kariera zawodowa mojej żony to jedno, a moje plany sportowe to zupełnie co innego. Decyzję podjąłem sam, choć z pewnością przeszłość żony (była koszykarką toruńskiego klubu - dop. red.) i jej obecna praca trenerska na pewno wiele rzeczy ułatwia. Najważniejsza była jednak moja chęć gry w Toruniu.
- Negocjacje były trudne?
- Wręcz przeciwnie, trwały rekordowo krótko.
- Jesteś na razie jednym z dwóch graczy, którzy w poprzednim sezonie grali w I lidze. Na co ma szanse toruńska drużyna?
- Przed sezonem nie chciałbym składać żadnych deklaracji, bo przecież w sporcie wszystko może się inaczej ułożyć. Na pewno mamy ambicje zagrać o jak najwyższe cele i wygrać każdy mecz. Widziałem drużynę w poprzednim sezonie, teraz będzie jeszcze mocniejsza. Chcemy zaprezentować kibicom dobry poziom gry i sporo emocji.
- Kontrakt podpisałeś na jeden sezon. Planujesz zostać w Toruniu na dłużej?
- Oczywiście. Jeżeli wszystko będzie poukładane jak należy, a trener i działacze będą ze mnie zadowoleni, to dlaczego miałbym znowu opuszczać klub? To wielka satysfakcja brać udział w budowaniu czegoś nowego. Zwłaszcza, gdy się to kocha i można to zrobić w domu.
- Prezes Piotr Barański nie ukrywa celu. Drużyna ma najpóźniej w dwa lata walczyć o awans do ekstraklasy.
- Wiem o tym i odpowiada mi taki cel. Przeżyłem w karierze dwa awanse. Z jednej strony to wielka radość, ale także odpowiedzialność i zupełnie inne wyzwania, którym nie jest łatwo sprostać. Tak było w Sportino Inowrocław, które nie udźwignęło do końca tego ciężaru, brakowało zaplecza i organizacji. Nie sztuką jest zebrać trochę pieniędzy i awansować do ekstraklasy. Skuteczniejsza jest jednak powolna nauka i rozwój etapami, wtedy jest większa szansa na zachowanie miejsca w elicie na dłużej. W Inowrocławiu szybko skończyły się pieniądze i nie można było uciec przed problemami. Zostawiłem tam kilka lat kariery i życzę Sportino wszystkiego najlepszego, ale na razie sytuacja nie jest wesoła.