Gdy Duńczyk wydaje 200 euro, Niemiec 100 euro, Polak zaledwie ... 4 euro.
Miał być skok, jest spadek. Kurczy się powierzchnia ekologicznych upraw i liczba producentów, którzy stawiają na eko. Dodajmy, że produkty wytworzone nad Wisłą wykorzystywane są z zyskiem głównie przez zagraniczne firmy.
Tutaj również:**Krowa Penka naruszyła unijną granicę. Teraz musi zginąć**
"Część gospodarstw wstrzymuje produkcję ekologiczną wraz z końcem dopłat, bo bez nich staje się ona nieopłacalna. Wszystko to w czasie, gdy zapotrzebowanie na żywność ekologiczną w krajach rozwiniętych rośnie, a w samych Niemczech rynek takich produktów jest już wart 10 mld euro", alarmuje Najwyższa Izba Kontroli.
NIK chce przyjrzeć się bliżej rolnictwu ekologicznemu.
Głównym powodem, dla którego eko-produkty nie są u nas tak popularne, jak na Zachodzie, są ich wysokie ceny.
"Dzieje się tak m.in. dlatego, że polskich produktów jest w sklepach mało. Z kolei specjaliści podkreślają, że negatywny wpływ na ceny mają rozciągnięte łańcuchy dystrybucji. I w ten sposób mamy do czynienia z błędnym kołem. Rolnicy bowiem narzekają, że nie mogą sprzedać swoich produktów, i w rezultacie albo przestawiają się z powrotem na produkcję konwencjonalną, albo znajdują zagranicznego odbiorcę. Tam, z polskiego surowca robi się ekologiczną żywność przetworzoną, na której niemieccy, francuscy, duńscy czy holenderscy producenci zarabiają duże pieniądze", czytamy w opracowaniu NIK.
Bolączkami polskich producentów żywności ekologicznej są brak promocji, brak realnego wsparcia państwa i brak profesjonalnego doradztwa zawodowego.
Polski rolnik jest pozostawiony sam sobie w gąszczu przepisów. Ciężko mu znaleźć rzetelną wiedzę, więc - w obawie przed utratą dopłat, nie używa żadnych. To przekłada się na zmniejszoną efektywność produkcji.
Nie może też liczyć na zwiększone zapotrzebowanie w postaci zielonych zamówień publicznych (np. dla szkół).
Źródło informacji: Najwyższa Izba Kontroli
Zofia Kozłowska o 150 latach historii kółek rolniczych: dbają o tradycję, o polskość: