- Co muszą osiągnąć Amerykanie, by zakończyć tę wojnę?
- Muszą zostać wykonane wszystkie, uchwalone od 1991 roku, rezolucje wobec Iraku. Trzeba zniszczyć broń masowego rażenia i możliwości jej produkcji.
- Tej broni jeszcze nie znaleziono...
- Chemiczną już znaleziono. Może to jeszcze nie jest ten arsenał, o który chodziło, ale znaleziono również bezzałogowe samoloty, które mogły taką broń przenosić.
- To są wystarczające argumenty?
- Moim zdaniem, tak. Mało tego, Saddam Husajn powiedział, że jak amerykańskie wojska przekroczą jakąś linię wokół Bagdadu, to taka broń zostanie użyta. Jak się ma maski przeciwgazowe i kombinezony ochronne, to ta broń nie musi być śmiercionośna. Z drugiej strony lepsza broń chemiczna niż biologiczna. Chemiczna działa od razu, wiadomo co robić, a zarażenie armii bronią biologiczną może skończyć się tym, że nawet już po powrocie do kraju zaczną się dziać różne historie. Wiadomo, że bojowa postać wąglika, którą wyhodowali Irakijczycy, zresztą przy współpracy jakiegoś instytutu z USA, została przesłana za pomocą poczty do Stanów Zjednoczonych. I około 130 tysięcy Amerykanów choruje teraz na skutki porażenia tą odmianą wąglika. Objawy nie zostały jeszcze opisane klinicznie, lekarze nie wiedzą, jak do tego podchodzić i już były wypadki śmiertelne.
Następnym argumentem jest odsunięcie Saddama Husajna. Na całym świecie rozlegają się protesty, że Amerykanie mordują Irakijczyków, ale nikt do tej pory nie protestował, że Saddam Husajn mordował około tysiąca ludzi dziennie. Tortury były instrumentem sprawowania władzy, obydwaj synowie Saddama musieli obserwować, jak oprawcy znęcali się nad więźniami.
- Pojawia się również argument, że w tej wojnie Amerykanom najbardziej zależy na ropie naftowej.
- Ta hipoteza jest bardzo wątpliwa. Irak nie jest jedynym źródłem ropy na świecie. Koszt operacji wojskowej to 60 miliardów dolarów plus 40 mld rocznie, gdyby wojska miały tam zostać. Takich kwot nie da się skompensować za pomocą wydobycia ropy naftowej. Przecież nikt nie pozwoli Amerykanom wydobywać jej za darmo. To prawda, ze wydobycie baryłki ropy w Iraku kosztuje 70 centów, a na Syberii 10 dolarów. Zyski przedsiębiorstw, które będą zajmowały się wydobyciem irackiej ropy będą ogromne, ale to jest biznes, który musi się tam zainstalować. Uważam, że ropa byłaby ostatnią rzeczą, po którą Amerykanie szliby do Iraku.
- Jeśli nie, to dlaczego nie uderzyli na Koreę Północną, która ma broń atomową, głośno się tym chwali i na dodatek została zaliczona do "osi zła"?
- Irak nie graniczy z Chinami, a Chińczycy na obszarze swoich wpływów nie pozwolą na to, by jakieś inne supermocarstwo szarogęsiło się przy ich granicy. Amerykanie muszą się z tym liczyć. Bush został ośmieszony przez Kim Dzong Ila. Rzeczywiście, Saddam nie ma broni atomowej i rakiet dalekiego zasięgu, a Bush idzie go bić, zaś Koreańczycy mają i prezydent USA mówi o negocjacjach.
- Czy możliwe jest wprowadzenie demokracji w Iraku? Takie uzasadnienie pojawiało sie w wypowiedziach amerykańskich polityków.
- Nie sądzę, by wprowadzanie demokracji było celem strategicznym czy taktycznym. Amerykanie poszli tam, by przy okazji rozbrajania Iraku zmienić władzę dyktatorską na jakąś inną. A ponieważ nie znają żadnej innej władzy poza demokratyczną, to mówią o czymś na kształt demokracji, która teoretycznie powinna obowiązywać we wszystkich państwach muzułmańskich. Teoretycznie więc system demokratyczny jest pożądany w krajach muzułmańskich, ale w większości są to kraje plemienne, podzielone wzdłuż linii narodowościowych, jak w Iraku. Poza tym islam ma kilka postaci - wiele wewnętrznych konfliktów sprawia, że w krajach muzułmańskich system jest niezgodny z Koranem. Np. w Maroku król jest prozachodni, system feudalny, trochę zachodniej cywilizacji dało się tam zainstalować, ale spośród całego tego obszaru, zawłaszczonego przez bardzo ekspansywny islam, jest to jedyny kraj w jakiejś mierze z demokratyczną monarchią.
- Jest ktoś, kto mógłby zastąpić Saddama Husajna w rządzeniu Irakiem?
- Ktoś taki na pewno się znajdzie i przy poparciu amerykańskim zostanie zainstalowany. Zapewne zacznie od zlikwidowania elity władzy, czyli całego klanu Saddama Husajna, a to duża grupa. Czyli poleje się krew, bo tam inaczej nie da się przekazać władzy. Następca na pewno zapanuje nad Irakiem, zadba o jego spoistość, ale to będzie wymagało użycia siły - na początku chyba nie mniejszej niż ta, której używał Saddam Husajn. Zaszczepienie systemu demokratycznego w ogóle nie wchodzi w grę w Iraku. Może to by się udało, gdyby Irak został podzielony na skonfederowane części. Autonomia kurdyjska jest niedoskonała, ale gdyby miała większe prawa, to byłaby czymś w rodzaju kantonu szwajcarskiego. Drugą grupą są szyici zamieszkujący południe Iraku. Gdyby i oni mieli większą autonomię, to przy irackich pieniądzach - zakładam że nie byłoby wtedy embarga i ropę można by eksportować - szybko udałoby się zbudować bardzo dostatnie społeczeństwo. Jednak sąsiedzi do tego nie dopuszczą. Samodzielność Kurdów w Iraku byłaby zachętą do Kurdów tureckich, irańskich i syryjskich. Z kolei szyici mają bratnich współwyznawców w Iranie. Zbyt daleka samodzielność Kurdów i szyitów mogłaby spowodować, że przy braku form demokratycznych, te dwa "kantony" mogłyby spowodować rozpad Iraku. Tego boją się sąsiedzi i sam Irak. Byłoby to również sprzeczne z interesami amerykańskimi.
- Czyli jedynym wyjściem będzie pozostawienie amerykańskich garnizonów w Iraku?
- To nie różniłoby się niczym od sił okupacyjnych, nawet gdyby nazywać je pokojowymi czy rozjemczymi. Już w tej chwili Irakijczycy źle reagują na obecność amerykańską, a w przyszłości będą reagowali jeszcze gorzej. Żołnierze siedzieliby w koszarach narażeni bez przerwy na ataki. Zachowując właściwe proporcje, to trochę wyglądałoby jak z żołnierzami ZSRR w Afganistanie. Takie poparcie amerykańskie nie będzie potrzebne przyszłemu władcy, czy jak go tam nazwiemy. Amerykanie mieliby mordować jego przeciwników wraz z miejscowym wojskiem? Teoretycznie do Iraku mógłby wrócić gen. Sammurrai, który był zastępcą szefa wywiadu wojskowego w czasie wojny z Iranem. To był jedyny generał, który nie bał się mówić Husajnowi prawdy i gdyby wrócił, wiedziałby, kogo się pozbyć.
- A może siły rozjemcze ONZ mogłyby zaprowadzić porządek w Iraku?
- ONZ zastanawiałaby się nad tym bardzo długo. Cały czas będzie roztrząsana decyzja Busha: miał przyzwolenie Rady Bezpieczeństwa czy nie. Jeżeli rezolucja 1441 ma taką samą treść jak rezolucja uprawniająca amerykańskie i francuskie samoloty do ataku na Bałkany, to Bush ma przyzwolenie ONZ. Wystarczy jednak, by Francja, Niemcy, Rosja i Chiny powiedziały, że to było bezprawne. To co, posyłać wojska z Bangladeszu i Nigerii, by sankcjonowały skutki polityki Busha w Iraku? Z drugiej strony mówi się o możliwości katastrofy humanitarnej, a w takim wypadku nie patrzy się, czy wszystko jest zgodne z prawem, tylko idzie się pomagać. Ale trochę dzielimy skórę na niedźwiedziu, bo amerykańskie wojska jeszcze nie dotarły do Bagdadu. Oczywiście amerykańska przewaga militarna jest tak znaczna, że Irak się nie ostanie, ale koszty operacji przekroczą wszystkie kalkulacje.
- Popatrzmy na udział polskich żołnierzy w tej wojnie. Jeśli komandosi biorą udział w akcjach bojowych, to znaczy, że jesteśmy w stanie wojny z Irakiem?
- Wojnę wypowiada się za pomocą noty dyplomatycznej. My jesteśmy w stanie realizacji postanowień Rady Bezpieczeństwa nr 1441, jakkolwiek komicznie może brzmieć taka argumentacja. Politycy zawsze posuną się do takich interpretacji prawnych, które nie będą musiały uciekać się do potocznego rozumienia polityki. Dla ludzi, którzy jadą na front jest to wojna. Dla ich rodzin jest to wojna. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego jest rzeczą wątpliwą, czy to wojna, a z punktu widzenia polityków, którzy podejmują takie decyzje nie jest to wojna. Mamy tutaj cztery różne stany rzeczy.
- Jednoznacznie zaangażowaliśmy się po stronie amerykańskiej...
- Raczej symbolicznie. Amerykanie wysłali ponad 200 tysięcy żołnierzy, Anglicy ponad 30 tysięcy, Australijczycy 2 tysiące, a my 200 żołnierzy. Nie przesadzajmy...
- To poparcie zostało jednoznacznie ocenione przez kraje Unii Europejskiej i nie tylko. Polska - amerykańskim koniem trojańskim w Europie.
- Nie przesadzałbym z tymi dyskusjami w Unii Europejskiej. W krajach demokratycznych zawsze się dyskutuje. Unia nie ma wspólnej polityki zagranicznej. Ma jedynie wspólną politykę rolną. A wcale nie jestem pewien, czy wspólna polityka rolna nie powoduje więcej konfliktów niż brak wspólnej polityki zagranicznej. Prezydent Chirac ma już raczej słońce po zachodzącej stronie nieboskłonu jako polityk i człowiek, który skończył 70 lat. I jeżeli chce on zaistnieć w historii europejskiej jako ten, który wszedł w buty generała de Gaulle a i jest przywódcą kontynentu, to musi wiedzieć, że powtarzanie historii jest często groteskowe. Nie słyszałem, by prezydent Chirac nazwał brakiem dobrego wychowania obcinanie głów Czeczenom, bo Francja z Rosją jest w jak najlepszych stosunkach. Jeżeli Kim Dzong Il grozi Amerykanom, że zwali im głowicę atomową na głowy, to prezydent Francji nie mówi, że to brak dobrych manier, tylko następnego dnia przygląda się, jak prezydent Putin wysyła trzy konie w podarku dla północnokoreańskiego dyktatora. I też tego nie komentuje. Najważniejsze jest pytanie, czy prezydent Chirac chce, by w środku Europy była znowu rzesza Karola Wielkiego? Jeśli tak, to do tego potrzebna jest zgoda Niemców. Nie przypuszczam, by koncepcja zwierzchnictwa Francji nad Niemcami odpowiadałaby niemieckim politykom.
- Zyskamy więc na tym zaangażowaniu czy stracimy?
- Główne siły prowadzące tę operację należą do NATO. A my mamy uwiarygodnić naszą obecność w NATO. Mówi się o koniu trojańskim... Polska nie może pełnić takiej roli, ponieważ wymaga to absolutnego posłuszeństwa. Władzy wykonującej każde polecenie. Postrzeganie Polski w takiej roli jest metaforą, ale i błędem. Ktoś niespełna rozumu wymyślił, że Amerykanie przeniosą swoje bazy z Niemiec do Polski. Po co? Nie jest to potrzebne Amerykanom, Niemcom i nam. Nie widzę potrzeby do martwienia się, że jakieś dopłaty do mleka nie zostaną nam przyznane za karę, bo poszliśmy do Iraku. Czy Polacy jak już wejdą do Unii będą rozliczali prezydenta Chiraca, że zapraszał na kolację ludożerców? Moglibyśmy to zrobić, bo kim jest Mugabe z Zimbabwe? Oszustem, który najpierw dał ziemię białym, żeby ją uprawiali, a teraz im odebrał, bo potrzebuje jej dla swoich ludzi, którzy nie mogą już na niego patrzeć. Prezydent Chirac zwołał niedawno w Paryżu szczyt państw afrykańskich. Czy Francja jest liderem takich krajów?
Nie sądzę, by na mleko w Unii Europejskiej wpływała obecność komandosów GROM-u w Iraku. Proszę też pamiętać, że Niemcy i Francja mają interesy gospodarcze w Iraku. Ich firmy prowadzą wymianę z Saddamem, a z jego następcą być może się to nie powiedzie. Prezydent Francji sprzedał do Iraku broń za 25 miliardów dolarów. Jeszcze wszystkich pieniędzy nie odzyskał, podobnie jak Polacy nie odzyskali za drogi, które tam budowaliśmy. A niemieckich "Zielonych" można posądzać o wszystko, ale nie o to, że będą wysyłali swoich żołnierzy na operacje wojskowe. A jeżeli mamy oceniać to z własnego doświadczenia, to osobiście wolę, że Niemcy nie jadą na tę wojnę niż jadą. Może nie ma co ich przyzwyczajać.
- Grozi nam konflikt cywilizacji?
- Czy bin Laden reprezentuje jakąś cywilizację? Mówmy o zbiorze wartości europejskich (obowiązujących także w Stanach Zjednoczonych) i azjatyckich. One do siebie nie przystają. W Europie jest poszanowanie granic, praw człowieka i praw mniejszości. Gdyby były one w Azji, to nie byłoby Saddama Husajna, Czeczenii, Afganistanu i Indonezji. Katalog wartości azjatyckich obejmuje poszanowanie państwa i głowy rodziny. I obydwie mamy w Iraku. Saddam jest przywódcą rodziny - nawet mówi się o nim: wujek. A że z nożem w zębach, to wszyscy o tym wiedzą, ale to mieści się w wartościach azjatyckich. Dlatego nie powiedzie się wprowadzenie wartości europejskich do takiego kraju jak Irak.
A jak poszedł Bush na wojnę
Rozmawiał Roman Laudański

Rozmowa z KRZYSZTOFEM MROZIEWICZEM, publicystą "Polityki"