Tanie, ale marne
Jego przygoda z zegarami zaczęła się wtedy, gdy podjął naukę w Spółdzielni Zegarmistrzów, Złotników i Grawerów i w 1956 roku pomyślnie zdał egzamin czeladniczy, a w 1971 zdobył tytuł Mistrza Zegarmistrzowskiego. Od 50 lat prowadzi w Aleksandrowie Kujawskim mały zakład, gdzie naprawia i sprzedaje rozmaite zegarki.
- Sprawia mi radość, gdy mogę dać życie starym, zepsutym zegarkom, a uśmiech klienta, który stracił
nadzieje na to, że jego zegarek zadziała, jest dla mnie największą zapłatą - przyznaje zegarmistrz.
O urządzeniach do mierzenia czasu ten lekarz zegarków wie wszystko, zna wszystkie ich mechanizmy, każdą śrubkę, każdą najmniejszą część. Potrafi sam dorobić części do zegarków mechanicznych, także tych dawno nie produkowanych.
- Bywa, że napracuję się przy takim zegarku, a właściciel zapomina lub nie chce go odebrać. Przez pięćdziesiąt lat pracy miałem wiele takich osieroconych czasomierzy - nie ukrywa pan Florian.
Trochę narzeka, że pracy jest co raz mniej. Ot, jakaś wymiana baterii, szkiełka czy paska.
- Wiele osób nie oddaje zegarka do naprawy, bo mogą kupić niedrogi elektroniczny, nawet taki za około dziesięć złotych. Nie patrzą, że są to marne zegarki, wykonane z bardzo lichych materiałów. Takich nie opłaca się naprawiać - mówi zegarmistrz.
Największy sentyment ma jednak do czasomierzy mechanicznych, bo - jak mówi - tylko takie mają duszę, choć przyznaje, że zegarki kwarcowe są bardzo dokładne, wskazują różnicę do sekundy na miesiąc.
Na ręku Floriana Tańskiego zegarek oczywiście jest. Z duszą, mechaniczny.
- Ma około pięćdziesięciu. Raz tylko szkiełko w nim wymieniałem. Jest niezawodny, choć z moją punktualnością różnie bywa - mówi z uśmiechem.
Młodzi nie garna się do tego fachu
Mimo, że zegarki są obecnie tanie, wiele osób nie nosi ich na ręku. Młodzi na przykład godzinę sprawdzają w telefonie komórkowym. Mało kogo interesuje też zawód zegarmistrza. Florian Tański wyuczył czterech adeptów sztuki naprawiania czasomierzy, w tym swojego syna i siostrzeńca.
- Teraz brakuje chętnych do nauki tego zawodu. Ja nauki pobierałem u przed wojennych fachowców. Niestety, tradycje zegarmistrzowskie zanikają. Dawniej w Aleksandrowie były cztery zakłady. Po pracy z kolegami po fachu wymienialiśmy się doświadczeniami, kierowaliśmy wzajemnie klientów do siebie, gdy bywaliśmy zawaleni pracą. Teraz pracy jest jak na lekarstwo - nie ukrywa.
Gdy pan Florian mówi o zegarkach, oczy mu się świecą, a kiedy rozmowa zejdzie na mechanizmy zegarka kieszonkowego, wręcz się ożywia, bo wiążą się takim czasomierzem specjalne wspomnienia.
- Gdyby nie ta moja praca a jednocześnie prawdziwa pasja, nigdy nie poznałbym swojej żony Stanisławy - śmieje się. - Kiedy zacząłem pracę w Aleksandrowie, ona pracowała niedaleko mojego zakładu. Przyniosła do naprawy zegarek. I tak mi się spodobała, że od czterdziestu czterech lat jest moją żoną. Mamy córkę, syna i dwoje wnucząt Daniela i Dominikę - opowiada pan Florian.
Najwazniejszy jest spokój
Mówi, że gdy naprawia zegarek, potrzebuje spokoju. - Ta praca wymaga dużej koncentracji. W każdym mechanizmie są bardzo małe części. Siedząc w ciszy, zaczynam komunikować się z tym zegarkiem. Gdy zacznie tykać, to tak jakby mu znów zaczęło bić serce. Wtedy, niczym chirurg po operacji, mogę odłożyć narzędzia - uśmiecha się pan Florian i przyznaje się do jeszcze jednego hobby: wędkarstwa. Urlopy spędza na Mazurach, gdzie - jak mówi - łowi do upadłego.
Mistrz zegarmistrzostwa z Aleksandrowa ma już 72 lata. Na jego twarzy nie widać znaków starości. Jakby czas dla niego zatrzymał się w miejscu
- Lubię swoją pracę, daje mi wiele radości. Leczenie zegarów zatrzymuje czas w moim kalendarzu biologicznym. Można powiedzieć, że zawarłem dobry układ z nieubłaganie lecącym czasem - śmieje się pan Florian.