- Jako lekarz patrzy pan inaczej na mękę Chrystusa?
- Chyba nie, w obliczu tego wydarzenia nawet lekarz musi z pokorą schylić czoła. Kwestię męki Jezusa Chrystusa postrzegam głównie za sprawą Całunu Turyńskiego, o autentyczności którego jestem przeświadczony.
- Dramat rozpoczyna się w nocy. Najpierw Wieczerza, później bezsenna noc w ogrodzie Getsemani.
- Musimy sobie uświadomić, że tej nocy mamy pełnię księżyca, ponieważ Pascha wypada w sobotę po wiosennej pełni. A zatem wydarzenia tej nocy są dokładnie widziane przez świadków. To ważne, bo pojmanie Jezusa i zaparcie się Piotra ma miejsce jeszcze w nocy. Kogut, który zapiał, w tamtym rejonie odzywa się około 2.00. Również nocą obradował Sanhedryn.
- Mateusz pisze, że po schwytaniu "pluli na jego oblicze i policzkowali go, a drudzy bili go pięściami". Łukasz pogłębia ten opis: "i zasłoniwszy mu twarz pytali mówiąc: prorokuj kto jest ten, kto cię uderzył".
- Na całunie pozostały ślady, które mogłyby być świadectwem tych uderzeń, zwłaszcza prawy policzek i okolica prawego oczodołu były opuchnięte.
- Pośród krytyków filmu "Pasja" pojawił się zarzut, że Rzymianie bili Jezusa jeszcze przed zapadnięciem wyroku, o czym ewangeliści milczą.
- Nie uważam tego za nieprawdopodobne. Trzeba pamiętać, że mamy do czynienia z żołnierzami zaciężnymi pochodzącymi z Azji Mniejszej, z żołdakami, którzy mieli w pogardzie Żydów.
- Biczowanie jest już poświadczone przez świadków. Prawo rzymskie ustanowiło maksymalną liczbę uderzeń na 40.
- Owszem, mamy 40 uderzeń, ale trzeba pamiętać, że bicz rzymski składał się z paru rzemieni zakończonych kostkami lub ciężarkami. A zatem każdy cios pozostawiał wielokrotne urazy.
- Z przekazów historycznych wiadomo, że skutkiem biczowania było czasem wręcz rozerwanie ciała.
- Należy sadzić, że mężczyźni, którzy się do tego zabrali, nie żałowali siły. Jeśli jednak wnioskować po śladach na Całunie, to rany nie zmasakrowały ciała aż tak potwornie. Pozostały ślady po drobnych ranach, jest ich ponad 100, więc uderzeń mogło być około 40. Nie odsłoniły jednak mięśni ani nie zdarły skóry. Prawie na pewno nie doszło do uszkodzenia wątroby ani pęknięcia śledziony, bo w takim wypadku Jezus zginąłby po drodze. Urazy osłabiły jednak tego blisko 40-letniego mężczyznę (pamiętajmy, że w rzeczywistości urodził się prawdopodobnie w 7 wieku przed naszą erą) do tego stopnia, że była obawa, że umrze po drodze.
- "I uplecioną z ciernia koronę założyli na głowę jego..."
- Najprawdopodobniej koronę z gałązek akantu. Ślady po tych zranieniach pozostały również na całunie. Są krople krwi na potylicy, jest też kropla spływająca na czoło.
- Jak to możliwe, że skazaniec był w stanie unieść na barkach tak ciężką belkę?
- Krzyż, jednak krzyż, a nie belkę. Teza o dźwiganiu wyłącznie belki zrobiła się modna, ale w moim przekonaniu Jezus niósł na ramionach krzyż. Takie świadectwo daje Całun. Jeśli dźwigałby na plecach belkę, to musiałby być do niej przywiązany lub przybity. Przekazanie jej Szymonowi Cyrenejczykowi byłoby z technicznego punktu widzenia kłopotliwe, co innego przekazanie krzyża. Na Całunie Turyńskim widać otarcie na plecach na wysokości łopatki. Ponadto Ewangelie mówią o "krzyżu".
- To ogromny ciężar.
- Jezus według Całunu miał około 180 cm wzrostu, pracował w życiu fizycznie, był zapewne silnym mężczyzną. Podłużna belka krzyża miała mniej więcej 3 metry, jej koniec był wleczony po ziemi. Odległość, którą musiał przebyć nie była aż tak wielka, wynosiła mniej niż kilometr.
- Jezus zostaje przybity do krzyża.
- Całun jednoznacznie to potwierdza. To jest ogromny uraz. Gwoździe, żeby utrzymać ciężar ciała, nie mogły być wbite w dłoń, ponieważ wbite w przestrzeń międzykostną rozerwałyby ciało. Całun wskazuje, że wbite były w nadgarstek złożony z ośmiu wiązadłowo powiązanych kości. To był ogromny ból, bo łączył się ze zmiażdżeniem jednej z kości albo z rozerwaniem więzadeł. Druga ewentualność zakłada, że gwóźdź był wbijany do przestrzeni międzykostnej w obwodowej części przedramienia. Tak wbity gwóźdź znajduje się w przedramieniu ukrzyżowanego w końcu I wieku Żyda znanego z imienia, którego szczątki zostały odkopane w Jerozolimie.
- Opis samego ukrzyżowania jest zastanawiająco lakoniczny.
- Tak, ponieważ przeciętny czytelnik czy słuchacz przekazu ewangelicznego wiedział z doświadczenia, jak wyglądało ukrzyżowanie. To nie wymagało dodatkowych opisów. Aby przedłużyć cierpienie ciało zawieszano na trzonku umieszczonym między udami. Męka na krzyżu mogła przybierać różne natężenie w zależności od rozpostarcia ramion. Im szerzej rozpostarte ramiona, tym większa udręka. Różnie też mocowano nogi na krzyżu. Czasem miedzy uda wprowadzano kołek, na którym skazaniec właściwie siedział i wówczas męczarnia mogła trwać nawet kilka dni. Innym sposobem było umieszczanie nóg na podpórce, wówczas ukrzyżowany miał szansę stać i w ten sposób zmniejszać uraz szeroko rozpostartych ramion. Stopy Człowieka, którego obraz daje Całun, były przybite wprost do krzyża jednym gwoździem, z założeniem lewej nogi na prawą i wyłamaniem stóp do dołu. Takie zamocowanie oznaczało, że podparcie się było bardzo trudne. Tym między innymi należy tłumaczyć stosunkowo szybką śmierć Jezusa.
- Panie doktorze, mamy Człowieka umęczonego w sposób, który u wielu powodowałby pewnie utratę przytomności. Jak to możliwe, że Jezus był w stanie mówić na krzyżu?
- Rzeczywiście, trzeba dodać jeszcze, że na każdy gwóźdź przy wyciagnięciu ramion działa siła około 60-80 kilogramów. Proszę zwrócić uwagę na gimnastyków wykonujących ćwiczenia na kółkach. Pozycja na rozpostartych ramionach wymaga potężnej muskulatury i jest utrzymywana bardzo krótko. Można z tego wnosić, że w przypadku człowieka ukrzyżowanego mamy do czynienia z ogromnym obciążeniem i bólem. Mamy więc ból, stres i rozwijający się wstrząs urazowy. Podczas wejścia w stan wstrząsu zmniejsza się odczuwanie bólu. Bywa, że człowiek nie wie o tym, że ma zmiażdżone kończyny. Podczas wstrząsu spada krążenie, porażone zostają naczynia krwionośne na obwodzie i w efekcie człowiek umiera. Dlatego w akcji ratunkowej rzeczą podstawową jest opanowanie wstrząsu. Jezus był prawdopodobnie w ciężkim wstrząsie urazowym. Proszę zwrócić uwagę, że na krzyżu jest jakby nieobecny.
- Ale jednak wypowiada kilka zdań.
- Bardzo krótkich. Oddaje matkę pod opiekę Janowi i wreszcie woła "Eli, Eli, lamma sabachtani".
- Mówi też do jednego z ukrzyżowanych obok niego. Drugi wisząc na krzyżu kpi sobie z Jezusa.
- Nie wiemy, w jaki sposób ukrzyżowani zostali dwaj ludzie towarzyszący Jezusowi. Być może byli uwiązani, a nie przybici do krzyża. Wiemy, że obaj przeżyli Jezusa. Kiedy trzeba było zdjąć ciała przed Szabatem, obu skazańcom żołnierze łamią golenie, aby w ten sposób wytrącić im podparcie i zakończyć agonię. Jezus jest już wówczas martwy.
- Pomimo to żołnierz rzymski przebija Go włócznią.
- Przebija bok, aby potwierdzić zgon. To rana, przy której Jezus nie czuł już bólu, ale zarazem najważniejsza z wszystkich, ponieważ poświadcza ostatecznie, że człowiek, którego widziano później żywego, na krzyżu już nie żył. A zatem ta rana jest jednym z kluczowych dowodów na Zmartwychwstanie.
- Co było bezpośrednią przyczyną śmierci Jezusa? Większość komentatorów biblijnych twierdzi, że uduszenie.
- W moim przekonaniu nie ma na to wystarczających dowodów. Oczywiście takie zawieszenie na ramionach w znaczny sposób utrudnia oddychanie, ale do przeżycia wystarczyło mu oddychanie przy pomocy mięśni żebrowych i przepony, która jest głównym mięśniem oddechowym. Według mnie, z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że śmierć nastąpiła wskutek wstrząsu urazowego. Dowodem na to jest to, co stało się po śmierci: po otwarciu boku i przebiciu włócznią wypłynęła - według ewangelisty - krew i woda. Taką sytuacje miewamy na stole sekcyjnym w przypadku osób umierających długo i ze zwolnieniem przepływu krwi. Część krwinek czerwonych zalega na obwodzie, a do serca wraca krew zawierająca głównie osocze. Otwarcie boku przez żołnierza musiało nastąpić po ustaniu krążenia, ale przed skrzepnięciem krwi, czyli w ciągu kilkudziesięciu minut od śmierci. Koniec włóczni trafił w prawą część serca, z której wypłynęło osocze, odebrane przez Jana jako woda. Dopiero potem spłynęła krew z górnych części ciała. A zatem opis ewangelisty jest bardzo precyzyjny.
- Czy obraz tego Człowieka powraca w obcowaniu z cierpieniem, które dla lekarza jest chlebem powszednim?
- Cierpienie Chrystusa było wielkie, ale przecież nie jedyne. Wcześniej i później ukrzyżowano tysiące ludzi - obrońców Tyru, powstańców Spartakusa, uczestników powstania w Palestynie. Męka Jezusa była skrajnie wielka, ale nie tak długa, jak wielu innych. O ile jednak w przypadku innych zawsze w mianowniku tej męki pozostawał grzech, o tyle u Jezusa grzechu nie było. Świadomość tej ofiary bardzo pomogła mi w życiu, zwłaszcza w momentach kryzysu wiary.
- Wybiera się pan na "Pasję "?
- Nie, nie chcę na opis ewangeliczny nakładać niczyjej wizji. Jak każdy z ludzi wierzących noszę w swojej wyobraźni sceny Pasji. I niech tak zostanie.
Anatomia Pasji
Rozmawiał Adam Willma [email protected] Fot. Lech Kamiński

Rozmowa z doktorem LEONARDEM PIKIELEM, patomorfologiem ze Szpitala Specjalistycznego św. Wojciecha w Gdańsku - Zaspie, znawcą problematyki Całunu Turyńskiego