Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Wrona: Pomaganie sprowadza na ziemię, choć ja nie odfruwam

Tomasz Biliński
Tomasz Biliński
Andrzej Wrona rok temu nie pojechał na igrzyska olimpijskie. Po dobrej grze w minionym sezonie w Politechnice Warszawskiej wrócił do kadry.
Andrzej Wrona rok temu nie pojechał na igrzyska olimpijskie. Po dobrej grze w minionym sezonie w Politechnice Warszawskiej wrócił do kadry. sylwia dabrowa / polska press
Byłem zły na siebie, że wypadłem z kadry. Wróciłem i chcę zostać - zapowiada Andrzej Wrona, środkowy reprezentacji Polski powołany na Ligę Światową. W weekend Polacy zagrają towarzysko z Iranem. To będzie debiut nowego trenera kadry Ferdinando De Giorgiego, a także pożegnanie z narodową drużyną libero Krzysztofa Ignaczaka. Przy okazji kilku siatkarzy odbije swoje dłonie w Alei Gwiazd przy katowickim Spodku. Wśród nich będzie Wrona, z którym rozmawiamy o jego zaangażowaniu w akcje charytatywne, hejterach, Legii Warszawa, dziecku Roberta Lewandowskiego... no i siatkówce.

Dobro wraca?
Wraca. Jak najbardziej. Do mnie wróciło. Parę osób mi pomogło w życiu prywatnym i zawodowym, dlatego wiem, jak ważne jest mieć takiego anioła stróża. Stąd staram się nim być, chociaż dla kilku osób. Jak tylko mogę, to pomagam. Fajnie jest później zobaczyć uśmiech osoby, której się pomogło.

Często się Pan wtedy wzrusza?
Pewnie. Jestem wrażliwym gościem. Są momenty, gdy mocno ściska mnie za gardło.

Łzy też się pojawiają?
Nie odwiedzam Kliniki Chirurgii Onkologicznej Dzieci i Młodzieży w Instytucie Matki i Dziecka oraz innych tego typu placówek, żeby płakać. Z Fundacją Herosi chcemy dać dzieciakom trochę uśmiechu, a nie razem się użalać. Nie o to chodzi. Dopiero po wyjściu jest chwila, by ochłonąć, wtedy łzy wzruszenia mogą się pojawić.

Włączanie się w akcje charytatywne jest też pewną formą utrzymania kontaktu z rzeczywistością?
Taka wizyta potrafi sprowadzić na ziemię. Choć też nie uważam, żebym odfruwał. Mam to szczęście, że moja pasja stała się moją pracą i dzięki niej zarabiam pieniądze. Wiem, że mam to szczęście, którego inni nie mają. Dlatego jak tylko mogę, to im pomagam. Uważam, że każdy powinien raz na kilka miesięcy pójść w takie miejsce. Jednak jak chodzimy po ulicach, to tam nie widać tych nieszczęść i ludzi naprawdę chorych. Poza tym jak coś nas nie dotyczy, to pomijamy to albo nie chcemy tego widzieć. Dlatego warto od czasu do czasu samemu sprowadzić się na ziemię. Zbyt często skupiamy się na mało ważnych rzeczach, które wydają nam się niesamowicie istotne. Skupiamy się na pierdołach, myślimy, że mamy jakieś wielkie problemy. Tymczasem one są łatwe do rozwiązania, błahe, szczególnie z perspektywy chorych.

A złośliwi mówią na Pana „celebryta, czasem siatkarz”.
Kompletnie mnie to nie rusza. Taki zawód sportowców. Cokolwiek robimy, jest to szeroko komentowane, ocenianie. A jak tylko ktoś coś robi poza siatkówką, to komentowane jest to jeszcze bardziej. W moim życiu siatkówka zajmuje 80-90 proc. czasu. Na swoich profilach w serwisach społecznościowych pokazuję te kilka pozostałych. Informacje siatkarskie ludzie mogą sobie znaleźć w serwisach sportowych i gazetach, tych kilku procent nie zobaczą. Natomiast jeśli ktoś się tylko nimi sugeruje, to sorry, ale pozostaje mi się tylko zaśmiać. A to, że od czasu do czasu jestem na jakiejś imprezie, gdzie mam okazję poznać fajnych ludzi, znanych, niekoniecznie związanych ze sportem, to później mam większe możliwości, by sprawić większą frajdę chorym dzieciakom. Wszystko mi jedno, że to się komuś nie podoba. Nikomu życia nie układam i mi też niech nikt tego nie robi. Będę żył po swojemu. To jest moja odskocznia od sportu. Siatkówka naprawdę zajmuje mi mnóstwo czasu. I z tego się cieszę. Ale jak tylko mam chwilę wolnego, to robię coś innego. Jeżeli komuś praca zajmuje 100 proc. jego czasu, to bardzo współczuję takiej osobie, bo można zwariować.

Hejterzy czasem stają się problemem. Są sportowcy, którzy nie radzą sobie z tego typu krytyką, nie brakuje też takich, którzy zakończyli karierę.
Nie przywiązuje wagi do hejtów. Osobiście nigdy nikomu nie cisnąłem w internecie. Nie widzę w tym sensu. Ale jeśli ktoś w ten sposób pozbywa się negatywnej energii i lepiej się czuje, to proszę bardzo. Nie mam z tym problemu. Cokolwiek zrobię, znajdą się ludzie, którym się to spodoba, i tacy, którzy będą to krytykować. Komentarze przeglądam, staram się wyłapywać krytykę, o ile jest konstruktywna.

A jaki był sens, by wziąć udział w telewizji śniadaniowej i zamieszkać u dziennikarki „Dzień dobry TVN”?
Jeśli jakiś pomysł mi się podoba, to biorę w nim udział. Ten taki mi się wydał i wypadł bardzo fajnie. Miałem remont mieszkania. Na swoich profilach napisałem, że szukam zastępczego lokum. Odezwał się hotel Sound Garden, ale zadzwonili też z „Dzień dobry TVN”. Zaproponowali, żebyśmy zrobili taką akcję. Wiadomo, że siatkarze to z reguły nieco więksi ludzie. Kręcenie materiału sprawiło mi mnóstwo frajdy, poza tym poznałem dużo fajnych ludzi. A komentarze? Jak zawsze były pozytywne i negatywne.

To kolejna akcja z tych, które pomogą pomagać.
Bezpośrednio nie, ale pośrednio może. Im cię gdzieś więcej, tym łatwiej przy innych okazjach poprosić o pomoc dla tych, którzy tej pomocy faktycznie potrzebują.

W Pana przypadku dobro wraca także poprzez formę w klubie i powrót do reprezentacji Polski. To był jeden z lepszych Pana sezonów w ostatnim czasie?
Sportowo nie, ale choćby to, że teraz gadamy, wskazuje na to, że tak. Odchodząc z PGE Skry Bełchatów i podpisując kontrakt z Politechniką Warszawską, nakreśliłem sobie plan. Chciałem wrócić do dobrej dyspozycji fizycznej i psychicznej. I to się udało, odżyłem w Warszawie. A czy w ten sposób odpowiedziałem złośliwym? Zawsze jest tak, że jak się wygrywa, to klepią cię po plecach, ale jak tylko się potkniesz, to zaczną krytykować. My, Politechnika, potykaliśmy się wiele razy w minionym sezonie. Może dlatego wszystkie pozasportowe akcje spotykały się z częściową krytyką i negatywnymi emocjami? Wielokrotnie słyszałem, żebym wziął się do trenowania, a nie głupot. Tyle że to nie jest tak, że jak przegramy mecz, to nie pójdę na wcześniej zaplanowaną akcję i poużalam się nad sobą. Jedno na drugie nie ma wpływu.

Rok temu nie został Pan powołany na igrzyska olimpijskie w Rio de Janeiro. Z perspektywy czasu czuje Pan, że nie zasłużył?
Jak najbardziej, nie miałem do nikogo żalu. Jeśli już, to pretensje do siebie, że nie doszedłem do odpowiedniej formy sportowej. Nie pojechałem na igrzyska, bo byłem gorszy od innych. Proste. Obecnie będę walczył do upadłego, żeby być w kadrze na mistrzostwa Europy.

Po głowie znów chodzi mecz otwarcia na Stadionie Narodowym, jak w mistrzostwach świata 2014?
To bardzo motywuje. Przeżywałem tamto spotkanie. Wydawało mi się, że już nigdy coś podobnego mi się nie przytrafi, a tu proszę...

Zanim mistrzostwa Europy, zagracie w Lidze Światowej.
To będzie przetarcie i etap budowania drużyny na nowo. Choć oczywiście żadnego turnieju czy meczu nie odpuścimy. To nie wchodzi w grę. Ale wiadomo, że głównym celem są mistrzostwa Europy.

Do reprezentacji w poprzednim roku nie wziął Pana Stéphane Antiga. Przypomniał mi się film dokumentalny „110%”, pokazujący codzienne życie najbardziej znanych polskich sportowców. Jest tam fragment, gdy ćwiczy Pan na siłowni, a w telewizji jest transmisja meczu Polaków podczas Pucharu Świata. Na ekranie był akurat Antiga. Widząc go, łatwiej było wyciskać ciężary?
Nie, w ogóle nie zwracałem uwagi, co akurat jest w telewizji. Zawsze jak jest cięższy trening i „odcina prąd”, to motywuję się w głowie swoimi celami, czyli powrotem do reprezentacji, następnym meczem i tak dalej. Podkreślam, za to, że nie było mnie wtedy w kadrze, zły byłem na siebie. To mnie motywowało do przerzucania kilogramów. Ze Stéphane’em znamy się od lat, jesteśmy kumplami.

To by wyjaśniało, dlaczego razem oglądacie z trybun niektóre mecze Legii Warszawa.
(śmiech) Dorośli ludzie potrafią rozgraniczyć pracę i życie prywatne. My graliśmy razem w Skrze i Delekcie Bydgoszcz. Teraz Stéphane został trenerem Onico Warszawa. To chyba będzie piąty sezon, jak będziemy razem pracować. I nie przestanę się z nim kolegować. Oczywiście jak będzie trening, mecz, zgrupowania, to on jest trenerem, ja zawodnikiem. Ale poza tym możemy iść na piwo i pogadać jak do tej pory. Zresztą bardzo się cieszę, że przyszedł do Warszawy. Jakiś wpływ na to miałem, bo wielokrotnie o tym rozmawialiśmy. Namawiałem go do tego. To supergość i lubię z nim pracować.

Takie rozgraniczenie ról nie zawsze się udaje.
To cechuje dorosłych ludzi, poza tym jesteśmy profesjonalistami. Weźmy choćby reprezentację. Kumplujemy się, a jak gramy po różnych stronach siatki w lidze, to chcemy się „pozabijać”. Podczas meczów nie brakuje negatywnych emocji, są kłótnie, przepychanki. Ale po meczu siadamy na kawie i gadamy. Jest praca i jest czas wolny. Nie spotkałem się z sytuacją, żeby kłótnia podczas spotkania przełożyła się poza boisko.

A co z Legią, będzie mistrzem?
Jestem jej kibicem, więc wierzę, że tak. Potknęła się na początku rundy mistrzowskiej, ale ma drużynę, która znów powinna wygrać ligę.

To na koniec, rozmawiał Pan ze swoimi przyjaciółmi Anną i Robertem Lewandowskimi po narodzinach córki Klary?
Oczywiście, pogratulowałem im wesołej nowiny. (śmiech)

Bawi Pana związana z tym głupawka mediów?
Ani trochę. „Lewy” jest najpopularniejszym polskim sportowcem, więc to normalne, że media tym żyją. I to nie tylko polskie. Codziennie mamy mnóstwo wzmianek o Robercie, więc trudno, żeby nie było teraz, gdy został ojcem.

Przeglądałem galerię z potencjalnymi ojcami chrzestnymi. Nie było tam Pana.
(śmiech) No ja nie przeglądałem. Ale nie spodziewam się, żebym nim został.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Andrzej Wrona: Pomaganie sprowadza na ziemię, choć ja nie odfruwam - Portal i.pl

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska