Strata wynosi 400 tys. zł, ale nie wpłynęła na zachwianie płynności firmy, nie ma też zagrożenia dla jej dalszego bytu. Ten wynik finansowy musi jednak niepokoić, bo nie wiadomo, kiedy i jak uda się odwrócić niekorzystne tendencje - spadek liczby pasażerów i zbyt skromną dopłatę z budżetu miasta.
Liczba pasażerów spadła o 5 proc., co oznacza obniżenie dochodów ze sprzedaży biletów o ok. 87 tys. zł. Spółka musiała także wydać więcej na paliwo, na płace i na amortyzację. Spadła rentowność w działalności dodatkowej - w wyniku dużej konkurencji.
Prezes Mieczysław Sabatowski nie ukrywa, że gdyby dopłata z budżetu miejskiego była wyższa, to i sytuacja spółki przedstawiałaby się inaczej.
- My dostajemy 1,5 mln zł z tytułu utraconych dochodów z powodu ulg w cenach biletów, a inne miasta w naszym województwie proporcjonalnie o wiele więcej - mówi Sabatowski. - To główna przyczyna naszej straty. I chciałbym rozwiać nieporozumienia. My przychodzimy do miasta po pieniądze, które się nam należą.
Jednocześnie Sabatowski dodaje, że poziom usług MZK nie odbiega od tego, co jest w innych ośrodkach. Firma zaspokaja potrzeby, rozwija zaplecze techniczne, wydaje na inwestycje, unowocześnia tabor. I co ciekawe, aż 60 proc dochodów ma z działalności dodatkowej, co w Pomorskiem jest ewenementem.
Prezes MZK nie ukrywa, że jest o czym myśleć - jak zatrzymać pasażera, jak podnieść jakość usług, zwiększyć częstotliwość kursów, skrócić czas przejazdu, zapewnić maksymalny komfort obsługi i podróży.
Zapytaliśmy, dlaczego spółka nie "wyszarpała" więcej pieniędzy od miasta, skoro doszło do skumulowania takich niekorzystnych czynników w ubiegłym roku.
- To się wszystko zawaliło dopiero w drugiej połowie roku, właściwie sezon wakacyjny był dopiero takim sygnałem, że coś jest nie tak - odpowiada prezes Sabatowski. - A dopłata z miasta nie była waloryzowana i nie rosła.
W tym roku spółka obchodzi 50 lat istnienia. I chce doczekać setki. A to pewnie będzie wymagało twardego negocjowania z ratuszem.
