Do awarii doszło około godziny 15. Chwilę potem zarząd fabryki wezwał na miejsce straż pożarną.
- Przyjechały dwie jednostki strażaków bydgoskiej komendy miejskiej oraz wsparcie ze strażackiej szkoły podoficerskiej - wyjaśnia Piotr Kuzimski, rzecznik "Zachemu". - Warto zaznaczyć, że strażacy nie brali udziału w akcji usuwania skutków awarii. Zgodnie z naszymi procedurami wezwaliśmy ich jako odwody. Tak na wszelki wypadek, gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli. Na szczęście jednak akcja poszła sprawnie i obyło się bez interwencji straży pożarnej.
Awaria miała miejsce na, na jednym z produkcyjnych wydziałów bydgoskich zakładów chemicznych, a konkretniej w miejscu, gdzie trwa produkcja epichlorohydryny i chlorku allilu. Doszło tam do niewielkiego wycieku gazu. Sytuacja mogła wyglądać groźnie, ponieważ proylen, który ulatniał się z jednego z przewodów, jest gazem palnym.
- W połączeniu z powietrzem propylen tworzy mieszankę wybuchową. Na szczęście przewód został w porę uszczelniony i stężenie gazu nie osiągnęło wartości wybuchowej - mówi Kuzimski.
Według rzecznika "Zachemu" nie wystąpiło zagrożenie dla mieszkańców Bydgoszczy. Co więcej: - Ewentualne zagrożenie nie wykroczyło nawet poza granice samego zakładu produkującego Chlorek allilu. Niemniej jednak powzięliśmy decyzję o zamknięciu bramy wjazdowej na teren fabryki. To zawsze ułatwia akcję usuwania awarii.
O tym, że nie było niebezpieczeństwa groźnego wybuchu świadczy tez fakt, że w mieście nie rozbrzmiały ostrzegawcze syreny.
- A trzeba wziąć pod uwagę fakt, że "Zachem" ma możliwość uruchamiania syren alarmowych - dodaje Robert Dobrosielski, zastępca dyrektora bydgoskiego Centrum Zarządzania Kryzysowego. - Zwyczajnie nie było jednak takiej potrzeby. Nie doszło też do żadnego skażenia toksycznego gruntu.
Produkcja epichlorohydryny i chlorku allilu została w "Zachemie" czasowo wstrzymana.