Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bić na chwałę w Piotra i Pawła

MARIETTA CHOJNACKA [email protected]
Na skraju Kaszub i Krajny uszy nie pozwolą zapomnieć Zmartwychwstania. Dziś o północy Orzełek zaczyna bandrowanie. Kto żyw, powinien wspiąć się na dzwonnicę.

Orzełek żyje między kołem gospodyń wiejskich, remizą i świetlicą. Dawno temu był wsią, jak się patrzy, z kościołem i szkołą. Przed wiekami kościół spłonął i od tego czasu wieś przynależy do parafii Kamień Krajeński. Ostały się cmentarz i zabytkowa, drewniana dzwonnica. Niedawno zamknięto szkołę i - choć na otarcie łez obiecywano dom dziecka - nic z tego nie wyszło.
Niedługo pewnie i kilka ostatnich drewnianych chałup pójdzie na zmarnowanie. Jak wszędzie, ludzie wolą nowe i okazałe niż przycupnięte i prawie zrośnięte z ziemią.
Choć w Orzełku kościoła nie ma, przywiązanie do tradycji katolickiej jest wielkie. Kiedyś pieszo, teraz autem ludzie pokonują te kilka kilometrów, aby we mszy uczestniczyć.
A trzy razy w roku msza przychodzi do Orzełka. Na Wszystkich Świętych, z okazji imienin św. Floriana - strażackiego patrona i z Drogą krzyżową w poście. - Od trzech lat Droga krzyżowa po wioskach parafii Kamień chodzi - mówi sołtys Jan Gabrich. - Mamy swoje krzyże drewniane na stacje i chodzimy po całej wsi, a potem ksiądz odprawia mszę w świetlicy.

Dzwonnicy z Orzełka

Sercem wsi jest dzwonnica. W 1877 r. zawisły na niej większy Piotr i mniejszy Paweł. "Od zawsze", czyli od kiedy pamięta najstarsza z Orzełka Marta Tybura, ogłaszały dobre i złe chwile we wsi. Nawet w stanie wojennym Orzełek zgłosił na milicji i dostał pozwolenie na bicie w dzwony. Pożar, śmierć trzeba obwieścić. Jak syrenie na remizie prądu zabraknie, to druhom też przydają się leciwe dzwony.
I nikomu z miejscowych nie przyjdzie do głowy o tak, dla draki czy uciechy uderzyć w dzwony. - Raz na pewno, a może i ze dwa jakiś obcy weselnik zabawił się Piotem i Pawłem i od razu któryś z gości umarł - zdradza Bogusława Lenartowicz, opiekunka dzwonnicy. - Od tego czasu z szacunkiem ludzie do dzwonów podchodzą i po próżnicy nie ma bicia. Nikt już nie powie, że to jakieś zabobony.
Gdy dzwonnicą opiekował się ojciec Bogusławy, Adam Grabowski, trzy razy dziennie bił - rano, na Anioł Pański i na zachód słońca.. - Teraz rzadziej, ale na śmierć "Pioter i Paweł, otwórz mu niebo" musi być - zapewnia Bogusława Lenartowicz.
Tak każe tradycja - gdy ktoś we wsi umrze, dzwonnik zaczyna Piotrem, potem Pawła dodaje, aby zadzwoniło w niebiosach, że człowiekowi z Orzełka drzwi trzeba uchylić. Potem jeszcze w pierwszą rocznicę śmierci i obowiązkowo na Nowy Rok.
Najdziwniejsze i kompletnie nieznane wśród rozlicznych zwyczajów wielkanocnych jest orzełkowe bandrowanie lub banrowanie, bo do nazwy tego zwyczaju nie ma w Orzełku zgody. W Polsce gdzieniegdzie przetrwało "wielkie grzechotanie", czyli obdarowywanie dzieci w Wielkim Tygodniu kołatkami. Gdy milkły kościelne dzwony, rozlegał się dźwięk kołatek i grzechotek. Dzieciaki urządzały psoty, strasząc grzechotaniem.
O bandrowaniu w żadnej publikacji o ludowych zwyczajach nie wspomina się. Orzełek - podobnie jak z gwiazdorami, jest oryginalny. Każdy może bandrować, byleby znał melodię. - Bim, bim, bim, bam, bam, bam, a potem na przemian bim bam bim bam, bim bam - wybija rytm weteran wielkanocnego bandrowania Wojciech Pyszka, którego ojciec Albert był najlepszym bandrownikiem w dziejach Orzełka.

Trzeba bimbnąć

Ale Wojciech też nie gorszy, z nieżyjącym Hanysem, czyli Janem Szmelterem ustanowili rekord wsi - w parze 40 minut bili w dzwony. - A to niełatwe zadanie, bo my poznajemy, czy dzwoni weteran, czy debiutant. Zmylić rytm nietrudno - przekonuje Jan Kwasigroch. - Mnie ojciec na szklankach melodii uczył. Inni we wsi też tak byli wprowadzani. Józef Srebrnicki wciągnął syna Andrzeja. Kazimierz Dobber - kolejny rekordzista - sam pół godziny na Piotrze i Pawle wytrzymał - swoich synów. Bogdan Senska przyjeżdża podzwonić z Kamienia.
Orzełkowianie wiedzą, że na Zmartwychwstanie trzeba bimbnąć.
A - jak dotychczas - jedyna kobieta wśród bandrowników Bogusława Lenartowicz tradycję przekazała synowi Tomaszowi. I dobrze, bo w tym roku jedzie na święta do córki do Tucholi. Przynajmniej ma kto poprowadzić bandrowanie. - Każdy może dzwonić - zapewnia sołtys Jan Gabrich. - I chłop, i kobita, dzieci, jak dadzą radę też. To ciężka robota, ale chwalebna, bo ogłasza Zmartwychwstanie.
I nic dziwnego, że w najbliższej okolicy nasłuchują. A w szczególności paniusie z Kamienia wczesnym rankiem siedzą w oknach i nadstawiają ucha na dźwięki z Orzełka.
Dziś - jak zawsze - o północy pod dzwonnicą będzie tłoczno. Bimbnąć na chwałę Chrystusa, dla zachowania tradycji, to splendor. - Kolejka jest, każdy czeka, żeby bandrownik się zmylił i już wspina się na dzwonnicę następny - opowiada sołtys. - I tak do rana, a że jest już po wielkim poście, to nawet na wzmocnienie i rozgrzewkę kielicha można wychylić. Czasy mamy jednak takie wygodne. Młodzież delikatna jest i koło drugiej w nocy jakoś pusto się robi. Może w tym roku będzie inaczej i młodzi do rana wytrzymają?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska