Jest kawalerem. - Nie miał czasu na założenie rodziny. Taki był zapracowany - tłumaczy Ewa Lipińska z rady sołeckiej w Chrośnie. I nie ma w jej słowach przesady. Potwierdzi je niemal każdy mieszkaniec nadgoplańskich wsi.
Ojciec pana Bogdana też był kowalem. - Jak miałem 10 lat, to ojciec już gonił mnie do pracy. Nie było prądu, to pracowałem przy miechu. On podkuwał konie, a ja miech ręcznie ciągnąłem, żeby podsycać ogień na palenisku - wspomina. Miał duszę artysty. Grał na akordeonie, śpiewał. Marzyła mu się kariera w orkiestrze. - Nie chciałem być kowalem. Byłem tu najstarszy. Ojciec mówił: pomóż, pomóż... I tak mu pomagałem. Potem przejąłem zakład - tłumaczy.
Przekonuje, że dziś już na akordeonie by nie zagrał. - Palce sztywne, nie dałbym rady - zapewnia. Sołtys Chrosna Elżbieta Sawicka w jego słowa nie wierzy: - Oj nie mów, nie mów. Jeszcze byś zagrał. On wszystko potrafi. Śpiewa ładnie. A jak tańczy - wylicza z zachwytem.
- Najbardziej go jednak ta praca ukochała - podsumowuje Grzegorz Nawrocki, dyrektor szkoły podstawowej w Racicach.
Pan Bogdan nigdy nie narzekał na brak pracy. Z czasem ludzie przestali konie podkuwać, więc zdobywał nowe umiejętności. Dziś nie ma praktycznie żadnej maszyny, której nie potrafiłby naprawić.
- Może komuś wyda się dziwne, że tyle dobrego mówimy o człowieku, który dobrze wykonuje swój zawód. To jest jednak wspaniały fachowiec. Nie założył rodziny. W okolicy nie ma drugiego, który pracowałby z takim zamiłowaniem i poświęceniem. Czy jest godzina 22, czy jest wcześnie rano, czy są żniwa. Kombajn trzeba naprawić, ludzie potrzebują pomocy, to przychodzą do Bogdana. To jest prawdziwa złota rączka. Przyjaciel wsi i całej okolicy. I do tego wiecznie uśmiechnięty i dowcipny. Wspaniały człowiek - zachwala pani sołtys.
Nie tylko ona ma takie zdanie o panu Bogdanie. Dowód? Gdy dowiedziała się o tym, że jej sąsiadowi właśnie stuknęła 50. rocznica pracy w zawodzie, postanowiła w tajemnicy przed nim zorganizować małą uroczystość. Jeden zaczął opowiadać drugiemu i tak o jubileuszu kowala z Chrosna dowiedziała się cała okolica. Przyjeżdżali do pani sołtys. Każdy dorzucił "parę groszy". Ostatecznie na imprezie pojawiło się ponad trzysta osób. Były tańce, grochówka, kiełbasy z grilla, piwo z beczki. Jak na dużym, wiejskim weselu.
- Chcieliśmy powiedzieć mu: dziękuję. Bo na to zasłużył. Gdyby nasz kowal nie był tak wyjątkowym człowiekiem, nigdy nie udałoby nam się zorganizować tak wielkiej imprezy - wyznaje pani sołtys.
A pan Bogdan? - Jeszcze nigdy się tak nie wzruszyłem. Byłem zaskoczony - wyznaje z trudem tłumiąc łzy. To był z pewnością jeden z najpiękniejszych dni w jego dotychczasowym życiu.
Czytaj e-wydanie »