Tak jak to było w miniony piątek, kiedy to do Chojnic zjechali strzelcy z Niemiec, Belgii, Holandii i z różnych części Polski, by wziąć udział w wiosennym posiedzeniu Europejskiej Wspólnoty Historycznych Strzelców. Dlaczego w Chojnicach? Pomysł był starosty tucholskiego Andrzeja Wegnera, który kurkiem jest od zawsze, na dodatek dość ważnym, bo prezesem Zjednoczenia Kurkowych Bractw Strzeleckich w Polsce. Wegner stwierdził, że skoro zjazd kurkowych braci ma się w 2012 r. odbyć w Tucholi i Chojnicach, to niech się europejscy strzelcy przekonają, że ta część Polski to nie dzicz, ma swoją historię, tradycję, ugościć potrafi i zadziwić. Co też się stało.
Do Chojnic zjechało prezydium EGS, czyli Europejskiej Wspólnoty Historycznych Strzelców. W pobliskich Krojantach, gdzie mieści się słynna klinika lecząca bóle głowy i kręgosłupa, przekonali się, że są jeszcze w Polsce dwory, a ich właściciele Grażyna i Tomasz Winieccy staną na głowie, by gościom nieba przychylić. Następnego dnia czekał ich napięty program. Od rana obrady, potem wizyta w ratuszu, zwiedzanie Chojnic, msza święta w bazylice mniejszej, jeszcze po drodze turniej strzelecki, bo bez niego nie może się przecież obejść żadna bracka impreza, na koniec wieczorny raut we dworze.
- Bardzo dziękuję za miłe przyjęcie - mówił graf t' Kint de Roodenbeke, prezydent EGS. - Wrażenia są naprawdę miłe. Nie mogło być inaczej, bo przecież i chojniczanom, i tucholanom zależało, aby goście wyjeżdżali pod urokiem tych stron.
Wielowiekowa tradycja
Chojnickie bractwo nawiązuje do sześćsetletnich tradycji przodków, udokumentowane zapisy wskazują na 1388 r. jako datę, gdy w Chojnicach taka organizacja istniała. Z racji tego, że przed wiekami strzelcy naprawdę stawali pod bronią, gdy ojczyzna była w potrzebie, nadawano im wiele przywilejów. Byli elitą, to oni witali królów i prezydentów, biskupów i generałów. Reprezentowali różne zawody, różny był ich status majątkowy, ale najczęściej należeli do najbogatszych ludzi w mieście. Jeszcze przed wojną tradycja nie zaginęła, a w 1938 r. chojnickie bractwo mogło uroczyście obchodzić 550-lecie istnienia.
Wojna przerwała wszystko, a w czasach realnego socjalizmu dla strzelców nie było w życiu społecznym miejsca. Nie pasowali do szturmówek i pierwszych sekretarzy, a już sam pomysł, by mogli postrzelać sobie na turnieju do kura, każde politbiuro uznałoby za dziwaczny. Więc tylko nieliczni wspominali, jak to ojciec czy dziadek wkładał paradny mundur i szedł na przemarsz przez miasto. Dopiero powiew wolności po przemianach ustrojowych sprawił, że dawne ciągoty odżyły. Wielka w tym zasługa nieżyjącej już dziś dawnej dyrektorki chojnickiego muzeum Wandy Tyborskiej. To ona wraz ze Zdzisławem Stochelskim, Grażyną Winiecką, Maciejem Sołtysińskim i Wiktorem Winkowskim doprowadziła do reaktywacji bractwa w Chojnicach. Stało się to w 1992 r., prezesem został Tomasz Winiecki. Już po roku bracia mieli własny sztandar, a ich pierwszym królem został ... tucholanin Andrzej Wegner. W 2005 r. miłościwie panującym został Bernard Niesłony.
Strzelają i pomagają
Edmund Wera z chojnickiego bractwa przy sztandarze organizacji, który został ufundowany po jej reaktywacji
Bracia się w mieście na nowo zakotwiczyli, uczestniczą we wszelkich uroczystościach, będąc z racji strojów ich ozdobą. Urządzają sporo festynów, strzelają na turniejach, prowadzą bogate życie towarzyskie. Do najsłynniejszych ich zawodów należą turniej o Srebrny Pierścień św. Bernarda i Ogólnopolski Turniej o Szablę płk. Kazimierza Mastalerza. Bracia nie tylko siedzą w Chojnicach, bywają u kolegów z Emsdetten, miasta partnerskiego Chojnic, uczestniczą w zjazdach EGS w różnych krajach Europy. Promują Chojnice i region. Pomagają na co dzień Szkole Podstawowej nr 1 w Chojnicach i Zespołowi Szkół w Nowej Cerkwi.
Sztandary z pucharami
Z okazji obrad w Chojnicach prezydium EGS w muzeum przygotowano arcyciekawą wystawę o historii bractw kurkowych na Pomorzu. Jej autor, Marcin Synak, na co dzień pracownik Muzeum Historyczno-Etnograficznego, popełnił również książkę szkice o historii chojnickiego Bractwa od powstania po reaktywację i czasy współczesne.
Na dwóch piętrach baszty Kurza Stopa znajdują się pamiątki po pomorskich bractwach, ściągnięte z piętnastu muzeów w Polsce. Wystawa będzie czynna do sierpnia, więc każdy ma szansę tu zawitać, a jest co oglądać. - Cztery wątki tematyczne - objaśnia Synak. - Brackie strzelanie do kura, wszystko, co związane z królami kurkowymi, nagrody w turniejach i dokumenty bractw, łącznie z ich przywilejami. - O tu, proszę popatrzeć - objaśnia bezinteresownie pełniący rolę przewodnika Zdzisław Stochelski, rozmiłowany w historii bractw. - To puchar radziwiłłowski, ostatnio pił z niego wojewoda Kurylczyk, wcześniej prezydent Mościcki.
Są sztandary, mundury, puchary i odznaczenia, stare dokumenty kreślone wprawną ręką. Okrągłe literki, piękna kaligrafia. Wszystko zaświadcza, że w siedemsetletniej historii bractw na Pomorzu były wielkie dni.
Dziś wyborny piekarz Tadeusz Guentzel z Chojnic należy do znamienitszych braci kurkowych. Tak jak jego ojciec, Franciszek, niegdyś przed wojną kurkowy król. Ale czy w ślady ojca i dziadka pójdą synowie? Czy i ich zafrapuje tradycja, która kazała braciom ćwiczyć oko i dłoń, by w razie potrzeby bronić ojczyzny? Może dojdą do wniosku, że w dobie rakiet to tylko nieszkodliwa przebieranka, taka zabawa, za grube zresztą pieniądze. Bo strój to niemały wydatek, a jak się zostanie królem, to ho ho, sama uczta to finansowa katastrofa. Więc elitarne szeregi bractwa nie dla wszystkich są do sforsowania. I nie wszyscy wiedzą, po co w to się bawić.