Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Byli piloci odrzutowców o wypadkach w lotnictwie

Roman Laudański [email protected]
wojsko-polskie.pl
- Wypadki w lotnictwie były, są i będą - mówią byli piloci samolotów odrzutowych. - A lotnictwo bez Air Show umrze.

- Samolot nie rozróżnia stopnia wojskowego i klasy pilota - mówi emerytowany podpułkownik i były pilot Edward Chećko z Bydgoszczy. - Pilot musi latać! Do samochodu można wsiąść po półrocznej przerwie i jeśli jazda nie idzie, to hamowanie i już. A w samolocie? W powietrzu nie ma czasu na wznowienie nawyków. Trzeba latać, trzeba się szkolić, a dziś mamy z tym problem!

Czas na katapultowanie

Byli piloci mówią, że w dzisiejszym szkoleniu zatracono ciągłość pokoleniową. Młody pilot nie uczy się od starszego. Dziś młodzi uczą młodych. A jeśli młodym brakuje respektu do latania...?

- Białoruscy piloci w Radomiu to były asiory i też popełnili błąd - kręci głową Chećko. - Na zdjęciach widać, że mieli za mało mocy, maszyna im "przepadała". W naszym pułku z winy techniki był chyba tylko jeden wypadek. Zatarł się silnik i koniec. Mylą się ludzie. Jeden z kolegów zginął pod Koronowem. Inny na poligonie w Nadarzycach popełnił podobny błąd co Białorusini. Samolot odwrócił się i spadł. Pilot zginął. Nie miał czasu na katapultowanie. Do dziś widzę ten obraz. Zginął też pilot, który w okolicach Kościerzyny "przeciągnął" samolot. Był także młody pilot, który zginął w strefie między Szubinem a Kcynią.

- Nie na darmo mówi się, że regulamin lotów jest pisany krwią. Tam wszystko jest. Czarno na białym, żeby tylko ludzie chcieli tego przestrzegać - dodaje były pilot Su-7, emerytowany podpułkownik Tadeusz Rzepka, dyrektor Aeroklubu Bydgoskiego.

Przypominają, że jeszcze w PRL-u były lata, w których ginęło wielu pilotów. Wtedy się o tym nie mówiło, ale to po prostu niebezpieczny zawód. Pod ziemią giną górnicy. W powietrzu - piloci.
- W Radomiu mogli się katapultować, dwukrotnie dostali taki rozkaz - przypominają byli piloci. - Dlaczego tego nie zrobili - trudno powiedzieć. Na pokazie w Paryżu Rosjanin wywalił się na takiej samej maszynie. Na pokazie we Lwowie samolot spadł na widzów. Zginęło ponad 80 osób. W Radomiu zginęli piloci, ale nikt z widzów nie ucierpiał.

Samoloty poszły na złom

Do końca lat 80. huk startujących na dopalaczach samolotów Su-7 słyszało pół Bydgoszczy. Szczególnie uciążliwe dla mieszkańców były nocne loty. Ale to przeszłość. Ilu byłych pilotów samolotów odrzutowych Su-7 mieszka dziś w Bydgoszczy? Może 30. 3 Pułk został rozformowany w 1991 roku, ich samoloty poszły na złom, a oni? Kilka dni temu spotkali się z okazji Święta Lotnictwa w Bydgoskim Aeroklubie. Jak to wśród pilotów - rozmawiali o lataniu.
- I niech pan napisze o tym, że z naszego pułku wyszło trzech generałów - dzwoni kilka godzin po spotkaniu Edward Chećko.

- I koniecznie o tym, jak po Czarnobylu lataliśmy na dużych wysokościach, a później liczniki Geigera wariowały przy naszych kombinezonach, a taśmy filmowe były prześwietlone - przypomina jego kolega Andrzej Sotomski.

- Pułk przestał istnieć, wiara się rozprysła - wspominają. Opowiadają, że jak Rosjanie przysłali do Polski szturmowo-myśliwskie Su-7, to stały one w hangarach, do których można się było zbliżyć tylko za okazaniem specjalnych przepustek. Dopiero później wszystko się "roztajniło". Tajemnica była uzasadniona: Su-7 mogły przenosić bomby jądrowe.

- Bardziej szturmowe niż myśliwskie - wspominają piloci. - Paliwożerne, szczególnie przy lotach na małych wysokościach, a tak się latało. Trudno było osiągnąć na nim założoną prędkość, a zresztą - śmieją się piloci - w Polsce nie było gdzie się rozpędzić. Oceniają, że był to samolot w miarę bezpieczny - wybaczający małe błędy. Kardynalnych nie wybaczał nigdy.

U góry święty spokój

Podczas ostatniego Air Show w Radomiu zginęło dwóch białoruskich pilotów. Samolot Su-27 runął z niewyjaśnionych przyczyn. - Nawet znajomi pytali mnie, dlaczego w lotnictwie ostatnio tak często zdarzają się wypadki? - komentuje Andrzej Sotomski, były pilot samolotów Su-7. Wojsko opuścił w stopniu majora. Dziś jest instruktorem jazdy. Narzeka na bydgoskie drogi. Żartuje, że napisze podanie do NBP-u, żeby wydrukowali banknoty o nominale 112 złotych, bo tyle płaci się za poprawkowy egzamin z prawa jazdy. Trochę społecznik. Wzdycha żartobliwie, że tam, u góry, kiedy tylko pilot wyłączył radio, to miał już święty spokój.

Emerytowany ppłk Edward Chećko chętnie angażuje się w życie wspólnoty mieszkaniowej. Wreszcie ma też więcej czasu dla rodziny, bo w czasie służby różnie z tym bywało.
Tadeusz Rzepka, to były podpułkownik, obecnie dyrektor Aeroklubu Bydgoskiego. Jeden z kilku ostatnich, którzy mają jeszcze kontakt z lataniem. Jako instruktor uczy latania kolejne pokolenia.

Piloci wspominają, że na "ich" Su-7 trzeba było latać bez tych wszystkich telewizorów, w które dziś wyposażone są samoloty. Wspominają historię radzieckiego lotnika, który "ciął" na Kołobrzeg, ale kiedy wysiadła mu elektronika - zabłądził nad Polską. Miał lądować w Kołobrzegu. Wziął Wisłę za Odrę i leciał na północ. Dopiero przechwycił go samolot z Bydgoszczy i doprowadził na właściwe lotnisko. Rosjanin "siadł" na oparach. Skończyło mu się paliwo.

Z czereśni widać lepiej

- Moją przygodę z lataniem mógł szybko przerwać lekarz wojskowy, który w szkole średniej stwierdził, że wyrósł mi podwójny ząb i to mi przeszkodzi w oddychaniu maską tlenową - wspomina Edward Chećko. - Ale jak nie było chętnych, to wzięli mnie z tym podwójnym zębem
Andrzej Sotomski w młodości mieszkał w Słupsku na przedłużeniu pasa startowego. To musiał latać. U niego lekarz wojskowy dopatrzył się krzywego kręgosłupa. - To następnym razem ominąłem jego gabinet - udało się. W Słupsku na środku byłego lotniska wybudowali fabrykę butów. To latał w Białymstoku.

Z dzieciństwa Tadeusz Rzepka zapamiętał taki obraz. Kilka kilometrów od domu latały samoloty. A on - żeby lepiej widzieć - wdrapał się na czereśnię.
- Nie spadłeś? - dopytują się z przekorą koledzy.

Później podrobił podpis rodziców, żeby tylko pojechać na szkolenie do Aeroklubu Podhalańskiego.

Trzeba dużo latać

Wtedy samoloty myśliwskie podlegały Obronie Powietrznej Kraju. Szturmowce - Dowództwu Wojsk Lotniczych. Rocznie spędzali w powietrzu ok. stu godzin. Piloci NATO i tak latali dwa razy więcej od nich. Trenowali, by najpierw nauczyć się rzemiosła, a później osiągali coraz wyższy kunszt. W każdej jednostce byli młodzi, średni i kilku starszych. Szkolenie na Su-7 trwało około sześciu lat. Zawsze było od kogo się uczyć.

- Mieliśmy po 25-30 lat, a koledzy w wieku 40-45 lat wydawali się wtedy starymi rupieciami - uśmiechają się do wspomnień.
Byli piloci przypominają podstawową zasadę: dobrze latasz, kiedy dużo latasz.
- To się zaczęło od czasów, w których strasznie mało płacili pilotom Mig-ów 29. Koledzy zaczęli uciekać do LOT-u - wspominają. Zerwała się ciągłość pokoleniowa.

Dziś tylko w nieoficjalnych rozmowach z wojskowymi można usłyszeć, że wojsko za mało lata, bo trzeba oszczędzać także na paliwie.
Piloci przypominają, że w ich czasach były dwie szkoły: bydgoska i pilsko-powidzka. Ta pierwsza kładła duży nacisk na wyszkolenie.

Czas wylądować

- Nie chciałem latać na "Iskrach", zrezygnowałem - mówi Tadeusz Rzepka.
- Latanie odrzutowcami przez dwadzieścia lat, to był duży wysiłek - wspomina Edward Chećko. - Uciążliwa była dyspozycyjność. Może jeszcze z pięć lat mógłbym latać, ale nie było sensu. Czy śni mi się latanie? Czasem człowiekowi przyśni się dziewczyna z młodości... Latanie także.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska