Właśnie w domu kultury otwarto ich wspólną wystawę. Józef Wróblewski ma ich na koncie już ponad 70, jego żona - kilkanaście. On maluje głównie pejzaże, także kwiaty, dla oddechu kopiuje impresjonistów. - A teraz pokombinowałem coś z fakturą - mówi. - Bo każdy z nas stara się coś innego wymyślić, każdy szuka przez całe życie.
Zaczynał jako chłopak, od akwareli. Bo malował jego ojciec, a po jego wczesnej śmierci syn obiecał, że pójdzie w jego ślady. I tak się też stało. Ale na dobre rozkręcił się po plenerze organizowanym przez Mariana Thiede w 1977 r. Wystawiał prawie wszędzie na Kaszubach, ale przyznaje, że ciągnie go bardzo do Chojnic i że cieszy się, gdy go tutaj zapraszają. Czy ma marzenia? I owszem, żeby malować jak najdłużej...
Pani Halina dawno, dawno temu sięgnęła po igłę i nitkę. Przeszła i przez haft kaszubski, i przez borowiacki, a teraz wciągnął ją gobelinowy. Kupuje zeszyty, z których podpatruje wzory.
- Ja robię swoje, mąż robi swoje - śmieje się. - Nieraz się kłócimy, ale zwykle o drobiazgi.
Miłym akcentem wystaw Józefa Wróblewskiego jest zawsze to, że za każdym razem ma on upominki dla gości. Tym razem także było losowanie obrazków i emocje z tym związane, a ci, do których uśmiechnęło się szczęście, wychodzili bardzo zadowoleni.
Kto ciekaw, może odwiedzić Chojnicki Dom Kultury. Wystawa będzie czynna przez miesiąc.