https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Chojnice. Straciła dziecko, winnych brak

Anna Klaman
fot. sxc
- Jutro urodziłabym, byłabym ponownie mamą - wyznała w środę w redakcji ze łzami w oczach pani Ewa, sprzątaczka w Spółdzielni Mieszkaniowej. - Poroniłam w październiku ub.r. Przez pracodawcę.

www.pomorska.pl/chojnice

Więcej informacji z Chojnic znajdziesz na stronie www.pomorska.pl/chojnice

Kup Gazetę Pomorską przez SMS

Kup Gazetę Pomorską przez SMS

Kup Gazetę Pomorską przez SMS - kliknij

- Dzieci mamy już odchowane, córka ma piętnaście lat - opowiada. - Cieszyliśmy się z mężem, że po tylu latach byłam w ciąży. Mówiliśmy, że to dar od Boga.

Pod koniec października pani Ewa była w ósmym tygodniu ciąży. - Czułam się dobrze, nie było więc potrzeby bym rezygnowała z pracy - mówi. - Zaświadczenie o ciąży zaniosłam jednak do biura. Wiem, że o mojej sytuacji rozmawiano na zarządzie. Podjęto tam decyzję, że odsunięta będę od sprzątania bloków, w zamian skierowano mnie do wykonywania lżejszych prac. Poinformowano mnie, że będę nosić po trzy, czy cztery listy z sekretariatu.

Tymczasem niespodziewanie następnego dnia na 14.00 kobieta została wezwana do Zbigniewa Niemczyka, ówczesnego członka zarządu. Usłyszała, że ma chodzić od mieszkania do mieszkania i pytać spółdzielców o płukanie centralnego ogrzewania. - Dostałam listę 450 mieszkań, od Ceynowy 1 do Ceynowy 9, Sportową 3 i Młodzieżową 7A - relacjonuje. - Pan Niemczyk krzyczał na mnie, kazał mi chodzić po południu, by zastać więcej osób. W piątek i sobotę pracowałam po kilkanaście godzin. Pokonywałam schody. Musiałam radzić sobie z awanturującymi się lokatorami. Nie czułam się pewnie, więc raz towarzyszyła mi córka, raz syn.

W niedzielę pani Ewa poczuła się źle. Później lekarze byli zmuszeni wywołać poród, urodziło się martwe dziecko. - Nie potrafię dotąd sobie z tym poradzić - zdradza - Może młoda dziewczyna inaczej by to przeszła, ale nie ja. Pamiętam, co to macierzyństwo, jak to jest być mamą maleństwa.

Nasza rozmówczyni, mimo iż wróciła już do pracy, nadal się leczy. Od lekarza usłyszała, że nie poradzi sobie, dopóki nie zakończy sprawy. - Dlatego zażądałam od Spółdzielni zadośćuczynienia, ale otrzymałam pismo, że nie spotkała mnie strata materialna - mówi oburzona. - Prawnik skieruje pismo z wnioskiem o 10 tys. zł, jeżeli będzie odrzucone, złoży w sądzie pracy pozew o 50 tys. zł. Wiem, że takie kroki bywają błędnie odczytywane, liczę się nawet z utratą pracy.

Prezes Wiesław Szczęsny nie chce rozmawiać o sprawie ze względu na dobra osobiste pracownika. - Sprawa w szczegółach wygląda inaczej - mówi. - Odpowiedź konsultowaliśmy z prawnikiem. Staraliśmy się, by była jak najbardziej delikatna.

Zbigniew Niemczyk twierdzi, że kto inny wydał kobiecie polecenie (rzekomo ktoś z administracji). - Ja tylko przekazywałem tej pani dokumenty - utrzymuje - Nie krzyczałem na nią. Pierwszy raz ją na oczy widziałem. Jest mi jej żal, bo wiem, że strata nienarodzonego dziecka jest olbrzymim ciosem. Uważam jednak, że pytanie mieszkańców o płukanie nie było cięższym zajęciem, niż noszenie wiader.

Imię bohaterki zostało zmienione.
Udostępnij

Komentarze 1

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

G
Gość
Do sądu dziadów,teraz zganiają jeden na drugiego!!!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska